Andrzej Osuchowski – dlaczego freeride?

Pseudonim: Osuch

Wiek: 22 lata

Urodzony: 6 grudnia 1987

Miejsce urodzenia: Zakopane

Miejsce zamieszkania: Zakopane

Zawód: freerider

 

SKI: Chociaż za oknem śnieg, to póki co pewnie jeszcze z miesiąc, dwa, nie spotkamy się na śniegu w Polsce. Choć freeride to jak wiadomo przejaw wolności, to my jednak zaczniemy klasycznie: od początku. Kiedy zacząłeś jeździć na nartach?
Andrzej Osuchowski: Problem w tym, że nie pamiętam (śmiech) i mówię prawie całkiem poważnie. Pamiętam tylko przebłyski, że byłem bardzo mały. Jeździłem z mamą na górce pod skocznią w Zakopanem, która jest niedaleko naszego domu. Po prostu od małego dziecka miałem kontakt ze śniegiem i górami i jazda na nartach była i jest dla mnie czymś tak naturalnym, jak chodzenie.

SKI: Niemały wpływ na Twoje narciarstwo miał na pewno Twój ojciec – Tomek…
A.O.: Ojciec przez wiele lat prowadził sklep sportowy w Zakopanem ze sprzętem górskim i trekkingowym. Oprócz tego był ratownikiem ochotnikiem Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Bez wątpienia to jemu zawdzięczam fakt, że szeroko rozumiany temat „gór”, był w naszym domu na porządku dziennym.

SKI: A jak trafiłeś do poważnego jeżdżenia na nartach?
A.O.: Kiedy trochę podrosłem, ojciec zapisał mnie do klubu Śmig Zakopane i pchnął mnie w kierunku jazdy zawodniczej i rywalizacji. Ścigałem się na tyczkach do wieku juniorskiego.
Od momentu zapisania do Śmigu zaczęła się jazda zawodnicza, a to oznaczało większe prędkości, większe obciążenia, no i w końcu pierwsze wyniki. W swoich kategoriach wiekowych udawało mi się być zawsze w dziesiątce Polski, a często w czołowej piątce. Startowałem w gigancie i slalomie.

SKI: Bez wątpienia jazda zawodnicza miała kluczowe znaczenie dla Twojej obecnej techniki i stopnia panowania nad nartami?
A.O.: Najciekawszy jest fakt, że dopiero kiedy zaczynałem rezygnować ze ścigania się, zacząłem też rozumieć pewne tematy związane z techniką jazdy, zacząłem główkować, co na czym polega. Wcześniej jeździłem automatycznie, bo „trener tak kazał” i wszyscy inni też tak jeździli. Po skończeniu przygody zawodniczej zacząłem robić kursy instruktorskie…

SKI: Do tego jeszcze wrócimy – powiedz teraz, jak w Twoim życiu pojawił się freeride?
A.O.: Nie ma dwóch zdań – jazdę freeride zawdzięczam ojcu. To on pierwszy mi pokazał, o co chodzi. Myślę, że sam zaraził się tym, dzięki pracy w TOPRze, gdzie siłą rzeczy musiał spędzać dużo czasu poza trasami. Tak więc pierwsze kroki na dzikim śniegu stawiałem z ojcem. Jeździliśmy, jak tylko była okazja, ze Sławkiem Riemenem i jego córką Karoliną, która także trenowała w klubie. Od tej pory zawsze miałem ciągoty poza trasę. Pamiętam, jak podczas obozu, na którymś z lodowców, razem z moim kolegą Piotrkiem Węcławowiczem – z którym do dziś jeździmy freeride – wyjeżdżaliśmy poza trasę na slalomkach czy gigantkach. Towarzyszyły temu nawoływania wściekającego się trenera, który stał na trasie. Wtedy nie traktowaliśmy tego na poważnie, to były wygłupy. Takie czasy…
Pamiętam doskonale, jak przy każdej okazji zjeżdżaliśmy z ojcem do Kotła Goryczkowego góra-dół bez zatrzymywania się do Kuźnic i powrót na Kasprowy kolejką. Jeździliśmy nie patrząc na warunki śniegowe, więc mimo, że nominalnie jechaliśmy po trasie, to pod nartami z reguły był kopny śnieg. Potrafiliśmy tak zjechać do sześciu razy dziennie. Wtedy nie orientowałem się, że to jest coś innego niż jazda po trasie, po prostu jechałem za tatą.

SKI: Czy gdy zdałeś sobie sprawę, że to właśnie freeride jest Twoją pasją, to rzuciłeś wszystko i nastawiłeś się wyłącznie na to?
A.O.: To nie takie proste. Były trochę przestoje, m.in. cały sezon na nartach spędziłem jako instruktor. Ale po tym musiałem odreagować i od następnego sezonu odpaliłem maksymalnie w stronę freeride`u. Zrezygnowałem też z innych sportów: m. in. z kolarstwa górskiego, w którym nieźle mi szło. Rowerowy downhill też jest niebezpiecznym sportem – stwierdziłem że jeśli w sezonie rozwalisz się na rowerze, to stracisz całą zimę.
Zdecydowałem, że będę szedł w tym kierunku – freeride’u, że to jest właśnie to! Stwierdziłem, że muszę coś wybrać na poważnie, a freeride dostarcza miliona potężnych emocji!

 

osuch5-450x300

SKI: Co robisz teraz – kiedy jeszcze nie ma sezonu na śniegu?
A.O.: Najważniejszy po sezonie zimowym jest odpoczynek. Trzeba zająć się czymś innym – spokojniejszym. Głowa musi odpocząć. Pływam na windsurfingu i kitesurfingu nad polskim morzem. Na około 2 miesiące przed sezonem zaczynam poważne przygotowania do śniegu. Podpinam się do treningów zawodników, którzy obecnie startują w narciarstwie alpejskim. W tym roku trenuję z Wojtkiem Szczepanikiem i Maćkiem Kominko.
W sezonie „zielonym” nadrabiam też zaległości z zimy na studiach. Oczywiście korzystam z uprzejmości mojej uczelni – AWF Kraków. Trenuję na sali gimnastycznej elementy akrobatyki, włączam siłownię i bieżnię.

SKI: Powiedz coś więcej o specyfice takiego treningu.
A.O.: Jeśli chodzi o silę, to nie robię jej tak dużej jak alpejczycy. We freeridzie są inne obciążenia niż w dyscyplinach szybkościowych. Bardziej liczy się dynamika, gibkość. Dlatego potrzebne są szybkościowe – dynamiczne ćwiczenia: płotki, schodki, skoki, gimnastyka. Dużo gram w squasha, który wpływa korzystanie na dynamikę, refleks i koordynację. Bardzo dużo się rozciągam.

SKI: A wspomniana przez Ciebie akrobatyka?
A.O.: Akrobatyka jak najbardziej – to ćwiczenia, które poprawiają orientację w przestrzeni. Uczy szybkiej reakcji i orientacji w zmieniającym się otoczeniu. Zaliczyłem też jeden sezon freestyle`owy. Freestyle i skoki jednak szybko zostawiłem. Często wracam do freestylu, ale nie żeby skakać w snowparkach, lecz by łączyć zjazdy ze szczytów i skoki ze skał z freestylem. Mam na myśli skoki z różnymi figurami. Tak więc jak widzisz – nie jest to tak, że tylko czekam na śnieg (śmiech).

SKI: A kiedy już spadnie śnieg, to poza freeridem nic Cię nie interesuje?
A.O.: Wbrew pozorom właśnie tak nie jest. Na progu sezonu staram się jechać na narty z
z gigantkami, by pojeździć na tyczkach. Staram się trenować konkurencje alpejskie, by zachować dynamikę i różnorodność w narciarstwie, która też dużo daje.

SKI: W tej chwili popularne stało się nazywanie freeride’u i freestyle’u jednym określeniem – „freeskiing”. Co o tym sądzisz?
A.O.: To są oczywiście dwie osobne gałęzie narciarstwa, choć z czasem różnica między nimi się trochę zaciera. Coraz więcej zawodników ze snow parków zaczyna szukać nowych doznań poza trasą. Ale ta różnica tak czy siak jest i nie da się tego tak szybko zakopać. Freeride od freestylu różni się wieloma rzeczami.
Systematyzując: freeride to są zjazdy, ze szczytów, często w lesie, w świeżym śniegu, po nie przetartych szlakach, tam gdzie stromo. Wybieram linię, którą chcę przejechać, oceniam jaka będzie trudna, planuję czy po drodze będzie skok ze skały, czy będzie mały, czy duży, czy zrobię salto, czy obrót 360 stopni.
Freestyle to odnoga narciarstwa związaną ze skokami. Dwie sekundy jazdy i 10 sekund lotu. Różnego rodzaju triki w różnych płaszczyznach.
Podstawowa sprawa – do obu odmian freeskiingu używamy całkowicie różnego sprzętu
Do freestylu używamy nart typu twintipp, gdzie oba „dzioby“ podgięte są do góry. Wiązanie montowane jest centralnie na narcie. Buty są bardziej miękkie, a całe komplety zdecydowanie lżejsze. Krótsze są kije, a narty nie za szerokie, bo nie lądujesz na głębokim śniegu.

SKI: Także w samym freeridzie można mówić o dwóch typach jazdy…
A.O.: Jeśli chodzi o sam freeride, trzeba w nim rozróżnić dwie kategorie.
Freeride wysokogórski czyli big mountain – to zjazdy na dużych prędkościach, gdzie obiera się linie lustrując stok z dużej odległości, skoki wykonuje się po to, żeby pokonać skałę, a nie żeby zrobić trik. Do takiej jazdy używane są narty o konstrukcjach zbliżonych do modeli zawodniczych. Muszą wytrzymać większe siły i przeciążenia. Oczywiście różnica jest taka, że narty do Big Mountain są bardzo szerokie.
Druga gałąź freeride to Back Country. Narty używane w tej dyscyplinie przypominają nieco modele freestylowe, są szerokie jak freeridowe, z tym że są miękkie. Można powiedzieć, że są to bardzo szerokie narty – szersze niż do Big Mountain. W Back Country jeździ się z mniejszych przewyższeń, często w gęstym lesie, tam gdzie są częste skoki. Te narty mają pomóc w lądowaniu, z tym że w głębokim śniegu. Muszą też pomagać w wybiciu się z głębokiego śniegu.

SKI: To jest sugestia, że jak ktoś chce stawiać pierwsze kroki poza trasą, powinien szukać raczej nart typu Back Country?
A.O.: Dokładnie. Przeciętnemu narciarzowi poza trasowemu właśnie takiej narty potrzeba. W segmencie Big Mountain nie znajdziemy nart dla początkujących. Oczywiście, w ogóle żeby jeździć freeride, trzeba dobrze się czuć najpierw na trasie. Jeśli jazda po trasie nie odbywa się na wysokim poziomie technicznym, to nie ma co siadać na narty Back Country, nie mówiąc Big Mountain. Taka narta ma 40-45 m promień skrętu, a długość oscyluje wokół 2 m. Już choćby tylko z tych powodów narty takie wymagają więcej siły i wprawy w prowadzeniu.

SKI: Przybliż nam teraz problematykę zawodów freeride. Są przecież różne zasady ich rozgrywania.
A.O.: Można powiedzieć, że zawody freeride mają dwa typy. Dwa sezony temu wystartowałem w zawodach freeridowych we włoskim Alta Badia. Poza trasą wytyczono korytarz o długości 6 km. Wszyscy zawodnicy startowali z fotokomórki – wygrywał ten, który uzyskał najlepszy czas. Niestety zaliczyłem dzwona, bo nie zauważyłem skały pod śniegiem. W ciągu sekundy wyhamowało mnie z 60 km/h do zera. Narty zostały w miejscu, a ja wylądowałem 8 metrów dalej. Szybko się zebrałem i zjechałem do końca i jak się okazało nie byłem wcale w ogonie. Tak sobie myślę, że gdyby nie ten dzwon, to skończyłbym w ścisłej czołówce. Muszę przyznać, że taka formuła freeridowego downhillu przypadła mi bardzo do gustu – można było sprawdzić swoje freeridowe umiejętności, a także wytrzymałość mięśni. Jest to formuła najbliższa idei Big Mountain.
W Alta Badia wystartowała ze mną także Karolina Riemen, które jest zawodniczką skicrossowej kadry Polski i która jest przyzwyczajona do ciężkich i intensywnych treningów. Po zawodach powiedziała, że nie mogła się utrzymać na tej trasie i jak w ogóle można zrobić zawody w takim miejscu! (śmiech).
Drugi – zdecydowanie popularniejszy typ zawodów to ocena stylu i klasy zjazdu. Zawody rozgrywane są w strefie technicznych zjazdów o różnicy wzniesień 100 – 150 metrów. Oceniana jest trudność zjazdu, styl, kreatywność, wykonane skoki, ewentualne triki.
Do niedawna sędziowie zbyt mocno preferowali długie skoki – im większy był skok, tym więcej punktów otrzymywał zawodnik. Dochodziło do sytuacji, że zawodnicy ryzykowali naprawdę monstrualne skoki, na zasadzie wóz albo przewóz.
Ze względu na zagrożenie zdrowia i życia zawodników obserwować można odejście od długich skoków, a większą koncentrację na technice jazdy, płynności, panowaniu nad nartami, na krótszych skokach, ale za to z trikami.

SKI: Sporo rozmawialiśmy o rodzajach freeridu i o regułach, które obowiązują na zawodach. Porozmawiajmy teraz o podstawowych regułach, które rządzą każdym wyjściem poza trasę.
A.O.: Podstawowo reguła to zachowanie bezpieczeństwa. Wiadomo – jazda freeride to ryzyko, wynikające z szybkości, skoków i niewiadomego podłoża. Dlatego także pozostałe czynniki ryzyka trzeba uwzględniać w swoich planach.

SKI: Bez owijania w bawełnę – masz na myśli zagrożenie lawinami.
A.O.: Dokładnie tak. Decydując się na jazdę w dzikim terenie, trzeba wyposażyć się w sprzęt. Nie można liczyć na to, że „jakoś to będzie i tym razem się uda”. To jest zbyt poważna sprawa. Podstawowy sprzęt to łopata lawinowa, sonda i detektor lawinowy, czyli np. Pieps.

 

osuch2-449x300

SKI: Potocznie się uważa się, że to ratownicy ratują z lawin, ale w rzeczywistości tak nie jest.
A.O. Gdy dojdzie do najgorszego – czyli zasypania w lawinie, możesz liczyć wyłącznie na pomoc kolegów. Ratownicy tatrzańscy są znakomicie wyszkoleni i są wyposażeni w dobry sprzęt. Mają jednak na akcję mało czasu. Pod lawiną ma się najwyżej kilka minut i to przy dużym szczęściu. Cuda oczywiście się zdarzają. Życie można uratować dzięki błyskawicznej akcji kilku osób. Dlatego poza trasami powinno się jeździć tylko w towarzystwie i to w towarzystwie zaufanych ludzi. Musisz być pewien, że ten, z którym decydujesz się wyjechać na dziewiczy śnieg ma swój sprzęt i wie, co trzeba robić. Autoratownictwo to podstawa freeridu! Dlatego warto brać w kursach lawinowych. Jeśli ktoś się decyduje na freeridową jazdę, to taki kurs w zasadzie jest obowiązkowy.

SKI: Powiedzmy to ludziom otwarcie – nie ma freeridu bez lawin!
A.O.: Niestety – takie są fakty. Najlepszy śnieg oznacza duże niebezpieczeństwo lawin. Kiedy spada świeży śnieg, to freeride jest najlepszy, ale świeży śnieg to lawiny.
Na dodatek lawiny schodzą nie tylko tam, gdzie się ich można spodziewać. Czasami zdarzają się tam, gdzie nikt by nie podejrzewał, że coś się może stać, tymczasem ludzie giną.
Lawiny to tak częsty element gry, że trzeba poznawać je, studiować i szanować. Nie można ich pokonać, a już na pewno nie wolno lawin lekceważyć. W górach jest się gościem i na powitanie trzeba pochylić głowę. Mimo, że dość często jestem w górach, to nie uważam, bym miał bardzo bogate doświadczenia górskie i tym bardziej czuję szacunek do zimy w górach.

SKI: Ważne jest doświadczenie, umiejętność rozpoznawania terenu i przede wszystkim nie wpadanie w panikę…
A.O.: Podstawowa sprawa to dobieranie zjazdów pod swoje umiejętności. Ważna jest i taktyka i technika zjazdów. Przy zjeździe z wysokich szczytów jadę na bardzo dużej prędkości, nie wycinając specjalnie skrętów, łukami w linii spadku stoku, żeby było jak najmniejsze prawdopodobieństwo podcięcia lawiny. Nie polecam w takiej sytuacji krótkiego, dynamicznego skrętu. Taki skręt daje duże obciążenie na pokrywę śnieżną, a wtedy niewiele trzeba, by spowodować lawinę. Przy dużym opadzie lawiny schodzą samoistnie, a co dopiero gdy dociążymy śnieg własnym ciężarem i dociskiem nart. Przy krótkim skręcie więcej czasu potrzeba na zjazd, a to oznacza dłuższe przebywanie w zagrożonym terenie. Tymczasem podstawą bezpieczeństwa jest wtedy szybkość – trzeba jak najszybciej być na dole.

SKI: Co robisz, kiedy jedziesz i czujesz, jak śnieg rusza pod tobą?
A.O.: Dwa razy byłem w takiej sytuacji. Przede wszystkim nie można się zatrzymać! Instynktownym odruchem jest niestety automatyczne zatrzymanie – poprzez ostry skręt. To najgorsze, co można zrobić! Nie da się wyhamować w lawinie, a ustawienie nart w poprzek powoduje automatyczne zatapianie się w śniegu. Jeżeli jadę i widzę, a raczej słyszę – bo doskonale słychać pękająca płytę, a huk jest taki, że ciarki przechodzą – muszę jak najbardziej rozpędzić narty – jeśli jest taka możliwość. Trzeba próbować wyjechać z lawiny po lekkim skosie w bok. Zależy to od ułożenia terenu, ale skos musi być koniecznie lekki i na dużej prędkości. Trzeba zachować zimną krew, bo od tego zależy teraz życie. Człowiek z reguły reaguje wtedy szybciej i widzi rzeczy, których normalnie mógłby nie zobaczyć (śmiech).
Jeżeli np. widzę miejsce, w którym tworzy się grzebień czyli garb, czyli pewne minimalne nawet przewyższenie – chociażby 3-5 metrów w stosunku do reszty stoku – to uciekam na garb, zyskuję chwilę na ocenę sytuacji. Często niestety jest tak, że garb też zjeżdża, ale można w ten sposób uzyskać sekundy, które pozwolą lepiej zorientować się w sytuacji i umożliwią podjęcie właściwej decyzję o wyborze dalszej drogi ucieczki. Jeśli jest to możliwe, nie ma się nad czym zastanawiać, lecz kontynuować trawers, tak by zejść z drogi lawiny. Zatrzymać można się dopiero dużo, dużo dalej, bowiem śnieg w okolicy naruszony spadającymi masami i ciśnieniem podatny jest na schodzenie i można wpaść z deszczu pod rynnę. Ale to oczywiście teoria. Lepiej słuchać ratowników TOPR i przewodników UIAGM, bo oni mają największe doświadczenie w tej materii.

SKI: Jaki sprzęt może zwiększyć bezpieczeństwo?
A.O.: Oprócz podstawowego sprzętu, który wymieniłem wcześniej, do poważnej jazdy warto mieć plecak z systemem ABS. Jest to plecak, z którego wystrzeliwuje się poduszki ze sprężonym powietrzem. Kiedy jest już naprawdę źle, pociągasz za zawór, a plecak wystrzeliwuje poduszki na boki, co sprawia że masz większą wyporność – jak ponton na wodzie. Pozwala to na utrzymanie się na powierzchni lawiny. Sam się wtedy oczywiście nie odkopiesz, bo nogi z nartami zostają zabetonowane w śniegu, ale jest szansa, że głowa zostanie na powierzchni, a przede wszystkim, że będzie cię łatwiej zlokalizować.

SKI: No właśnie – warto powiedzieć, że sprzęt, który pozwala na radość z jazdy, w lawinie działa jak kotwica – wciąga narciarza na dno…
A.O.: Dokładnie tak jest, ale podczas jazdy freeride narty muszą być dosłownie przyspawane do nóg – nie wolno zakładać, że wiązanie się wypnie. To jest po prostu zagrożenie dla życia!

SKI: Zaraz o tym porozmawiamy – ale wcześniej skończmy temat lawin. Jesteś w lawinie i żyjesz. Co teraz?
A.O.: Teraz wszystko zależy od towarzysza. Jeśli jesteś pod powierzchnią śniegu, będzie Cię lokalizował Piepsem, który oczywiście przed wyjściem na śnieg musi (!!!) być przez was obu włączony. Od szybkości poszukiwań zależy twoje życie. Sytuacja jest groźna, ale szybkie odkopanie daje szansę przeżycia. Jeśli Cię widać, sytuacja jest prostsza. Nawet jak jesteś ranny. Po odkopaniu przydaje się wiedza z ratownictwa i pierwszej pomocy.

SKI: Uff – było groźnie. Wróćmy teraz do regulacji wiązań, bo nie każdy wie, że freeriderzy używają skali wypięć, jak zawodnicy ścigający się po trasach.
A.O.: Na freeridzie nie można pozwolić na to, żeby wypięła się narta! Po prostu nie ma takiego założenia! Narta musi być cały czas pod kontrolą, nawet kosztem ryzyka urazu. Musisz być pewny, że w każdej chwili będziesz mógł wyjechać z miejsca, w którym jesteś.
Ważę 67 kg, a wiązania mam o maksymalnej skali 14, które ustawiam na minimum 12. Muszę wiedzieć, że będę mógł zjechać na dół od początku do końca zapięty w narty. Wiązanie musi trzymać but nawet przy dużych skokach.

SKI: Jakiego sprzętu jeszcze używasz?
A.O.: Podczas poważnych zjazdów mam kask także z osłoną na szczękę. Na jazdę back country po lasach oczywiście normalny kask narciarski, do tego oczywiście gogle z dobrą panoramą. Mam także specjalną luźną odzież z wzmocnieniami w miejscach urazogennych.
Niedawno Rossignol wypuścił spodnie z wbudowaną uprzężą. Jeśli jest wypadek, to w takich spodniach jest możliwość szybkiego podpięcia pod wyciąg helikoptera, a przy okazji spodnie takie są przydatne na wyjścia wspinaczkowo turystyczne, lub na heliski.
Mam buty Lange zrobione specjalnie pod freeride. Część konstrukcji naśladuje but zawodniczy – but jest odpowiednio sztywny, ale jest też żelowa wkładka na goleń. Podeszwa pod butem jest wyposażona we wkładki vibramowe, które ułatwiają chodzenie.
Narty Big Mountain, których używam, są usztywnione od wiązania do tyłu – by wytrzymywać lądowania. Z przodu są bardziej elastyczne w celu wyciągania narty do góry – ponad śnieg.

SKI: Porozmawiajmy teraz chwilę na temat, którym żyje całe środowisko freeride w Polsce. Gdzie w naszym kraju można jeździć freeride?
A.O.: No właśnie… Główny problem wyczynowych freeriderów jest taki, że nie ma gdzie jeździć. To smutne, bo mamy piękne Tatry, lecz nie można tam jeździć, gdyż jest to teren Parku . Najbliższy prawdziwy freeridowy spot to Słowacja, a konkretnie Chopok. Odbywa się tam m.in. jedna z edycji zawodów Freeride World Tour.
Tej zimy chciałbym pojechać w Karkonosze, by tam poznać możliwości zjazdów…

SKI: Jak liczne jest środowisko freeriderów w Polsce?
A.O.: Z roku na rok sytuacja się zmienia, ludzi jest coraz więcej. Większą grupą są oczywiście freestylowcy, bo freestyle jest legalny i łatwiej dostępny. Przy okazji tak samo przyjemny i wymagające jak freeride. Snowparki nie zastąpią jednak prawdziwych gór…

SKI: Jakie widzisz rozwiązania w konflikcie z TPN?
A.O.: Jestem jak najbardziej za ochroną przyrody – urodziłem się w Tatrach i te góry mam we krwi. Może w przyszłości uda się wyznaczyć więcej miejsc dla ludzi zainteresowanych freeridem, ale wydaje mi się, że szersza dostępność freeridowych zjazdów w Tatrach jest bardzo mało prawdopodobna.
Istnienie takich miejsc byłoby dobre dla rozwoju narciarstwa. Ludzie, którzy jeżdżą poza trasą, mają dużo większy respekt dla przyrody, mają lepszy kontakt z naturą, niż narciarze na trasie.

SKI: Przyznaj, że z punktu widzenia narciarza freeridowego trudno zaakceptować istnienie wyciągów na Kasprowym Wierchu, a jednocześnie brak możliwość jazdy kilkuset metrów od trasy… śnieg leży przecież wszędzie.
A.O.: Nie chce się na ten temat wypowiadać, bo obowiązuje prawo o ochronie przyrody, a Park musi stać ustawowo na straży tego prawa, ale sam oceń jak to jest, kiedy latem do tego samego Parku wchodzą dziennie tysiące. Na wiosnę, kiedy najłatwiej niszczy się przyrodę, nie ma żadnych ograniczeń w dostępie do tatrzańskich dolin i szczytów. Kiedy nastaje zima, rośliny pokrywają się grubą warstwą śniegu, a zwierzęta śpią snem zimowym. Okazuje się, że dwóch – trzech ludzi na śniegu, jadących minimum 30 km/h i zapadających się w śnieg maksymalnie na 15 cm, stanowi zagrożenie dla przyrody. Prawo prawem, ale sam widzisz jak jest. Jasne, ktoś powie, że można przecież zimą jeździć na nartach po szlakach pieszych, ale sportowy freeride z ciężkimi nartami to nie skituring…

SKI: W takim razie, jakie są twoje ulubione miejsca do jazdy poza trasami poza Polską?
A.O.: Bardzo polubiłem Krippenstein w Austrii. To znakomita i bliska miejscówka. Podoba mi się także Silvretta w Alpach. Jednak wiesz, jak to jest – kiedy jesteś w obcym miejscu, nie znasz tych gór, nie jesteś u siebie, a góry nie wybaczają błędów. Zdecydowanie trzeba tak planować wyjazdy, by na miejscu poznawać ludzi i z nimi poznawać góry. Tak zaplanowałem ten sezon. W ogóle w tym roku będę dużo podróżował…

SKI: A wyjazdy dalej – za ocean? Alaska? Nowa Zelandia?
A.O.: W znane miejsca jak np. Alaska na pewno chciałby pojechać. W takim przypadku to już koniecznie chciałbym jeździć z lokalsem, który zna się na rzeczy. Trzeba wiedzieć, że tam jest inny śnieg: suchy i lekki. Lawiny są jeszcze groźniejsze niż u nas. Trzeba znać miejsca, gdzie mogą czyhać niebezpieczeństwa. W ogóle dla mnie clou freeridu to nauka. Chodzi o to, żeby zdobywać doświadczenie, by móc się odnaleźć w każdych warunkach. Do tego dążę.

SKI: A jak widzisz możliwość uprawiania tej dyscypliny w starszym wieku?
A.O.: Bez wątpienia jest to sport, który preferuje ludzi młodych, sprawnych i dobrze przygotowanym fizycznie. Jednak prawdziwy freeride tkwi w sercu. Może go uprawiać każdy człowiek w każdym miejscu. Z tego samego miejsca zjedzie zawodnik i amator. Oczywiście, same zjazdy będą się różnić, ale obaj będą mieli wielką radość.
Freerider, który jeździ mocno, nie myśli o trudnościach w skręcaniu i o tym, co mu sprawia trudność podczas jazdy. Myśli wyłącznie o zmieniającym się terenie i o zachowaniu maksymalnego bezpieczeństwa.
Jednocześnie do freeridu trzeba mieć dojrzałą głowę, a w tym lepsi są ludzie… dojrzali.
Praktyka pokazuje, że freeridem można się zajmować bardzo długo, bo rozsądek jest tu bardzo ważną rzeczą.
Legendą freeridu jest bez wątpienia Shane McConkey, który w wieku 40 lat jeździł na takim poziomie, że wielu młodych zawodników nie mogło go dogonić i robił takie rzeczy, które większości z nich się nie śniły. Widać było u niego dojrzałość, opanowanie, kapitalne wybieranie linii przejazdu. Był narciarzem, który tyle widział i tyle zwiedził, że młodsi zawodnicy, którzy mieli przyjemność z nim jeździć, dużo wynosili z takich spotkań.
Niestety, Shane zginął w tym roku w Dolomitach podczas BASE jumpingu…

SKI: A co powiesz o ski alpinizmie – jest to także pewna gałąź freeridu?
A.O.: Oczywiście podchodzenie na nartach i zjazdy trudnymi żlebami mają długą tradycję.
Jednak mnie to jeszcze nie zafascynowało. W tej chwili jestem nastawiony na mocno dynamiczne zjazdy, gdzie wymagana jest duża siła, jest prędkość, gdzie są trudne skoki. Do tego potrzebny jest inny, cięższy sprzęt niż do skialpinizmu.
Myślę, że nadejdzie taki moment, kiedy na koniec sezonu będę chciał zaliczyć jakieś trudne żleby, techniczne zjazdy, a przede wszystkim poczuć alpinizm, czyli wspinaczkę na podejściu. Na razie jednak bardziej fascynuje mnie freeride.

SKI: A teraz pytanie całkowicie od kuchni – jak żyjesz ze sponsorami?
A.O.: Po kilku sezonach jazdy, ten zapowiada się na pierwszy, kiedy wyjdę na zero, a może nawet coś będzie do przodu. Moim finansowym sponsorem w tym sezonie jest Unimil. Dzięki niemu nie tylko będę miał możliwość poważnego pojeżdżenia poza trasą, ale przede wszystkim zamierzam wystartować w europejskich edycjach World Freeride Tour.

SKI: Jednak wróciliśmy do tematu zawodów. Jak oceniasz swoje szanse na WTF 2009-2010?
A.O.: W zeszłym roku pojechałem na zawody Mystic Experience na Monte Rosa. Przyjechali zawodnicy z czołówki – przede wszystkim Francuzi i okazało się, że nie jest tak źle. Po kwalifikacjach byłem drugi, ponadto zaliczyłem „dropa” zawodów! W finałach chyba za bardzo się rozluźniłem, bo zaliczyłem dzwon, ale do tego momentu wszystko szło dobrze. Było to dla mnie ważny przełom mentalny. Przed zawodami nie wiedziałem, na co mogę liczyć. Tymczasem przyjechali goście, których znałem z filmów i okazało się, że mogę z nimi rywalizować. Na dodatek byłem jednym z młodszych zawodników – startowało tylko dwóch młodszych ode mnie.

SKI: Podkreślasz jednak, że to nie zawody są głównym celem twojej jazdy?
A.O.: Zawody są dobre, żeby się sprawdzić, a potem realizować swoje prawdziwe cele. Środowisko freeridowe na świecie scharakteryzowałbym następująco:
Jedna grupa to zawodnicy. Jeżdżą na zawody, kalkulują, co zrobić lepiej, żeby pokonać przeciwników i wygrać zawody, czyli zrobić bardziej przerypaną rzecz niż inni. Zawodnicy są często spięci, nakręcają ich takie imprezy i ostra rywalizacja,
Drugą grupa ludzi – to ci, co jeżdżą po świecie i kręcą filmy, gdzie pokazują prawdziwe emocje i miejsca, w jakich nikt nigdy nie był. To jazda z miejsc niedostępnych na piechotę, ciągle w nowych warunkach terenowych i śniegach.
Pokazywanie z bliska tego co się dzieje, o co w tym chodzi, samej esencji freeridu, to jest to, co sam chciałbym robić. Nie ma tam szarpania na siłę i łamania nóg byleby wygrać, tylko właśnie freeride. Jak sama nazwa mówi: wolność wyboru i radość.
Możliwość nagrywania materiałów i dokumentowania tego, co się zrobiło jest dla mnie wielką przyjemnością i pamiątką na całe życie.

SKI: Filmy freeride to nie nowy pomysł. To właśnie w Polsce, w Tatrach powstał być może pierwszy prawdziwy film freeridowy na świecie: „Biały Ślad” z 1932 roku w reżyserii Adama Krzeptowskiego!!!
A.O.: Dokładnie! Nie wolno zapominać, że teraz freeride to tylko gałąź, kolejna dziedzina narciarstwa.
Jednak to właśnie z freeridu narodziło się całe narciarstwo – w czasach kiedy nie było kolejek górskich, wyciągów i ratraków. W świeżym śniegu, w firnie zostawiało się swój dziewiczy… biały ślad.