Die Streif

To bodaj najsłynniejsza (a wedle wielu również najtrudniejsza) trasa zjazdowa świata.

Ma 3312 m długości. Zawodnicy startują z 1665 m n.p.m., a metę wyznaczono niemal w środku miasteczka (na 805 m n.p.m.). Narciarze pokonują więc ponad 800 metrów różnicy poziomów.

streif-1

Stromizna stoku za uskokiem zwanym Mausefalle (Pułapka na myszy) sięga 85 proc., a niektórzy ze startujących oddają tam skoki długości 80 m (oczywiście najlepsi starają się jak najkrócej przebywać w powietrzu, bo prędkość w locie jest mniejsza niż wtedy, gdy narty jadą po śniegu).

Inne legendarne miejsca Streify to: Steilgang (najbardziej zwykle zlodzony fragment trasy), Alte Schneise (uchodzi za szczególnie wymagający z racji raptownie zmieniającego się ukształtowania i oświetlenia) oraz Hausberg (kolejny stromy – 69 proc. – i trudny punkt, a startujący mają już za sobą ponad półtora minuty jazdy). I wreszcie – Ziehlschuss: ostatnie 400 metrów z garbem, gdzie prędkość najszybszych dochodzi do 140 km/h.

Na przejechanie Streify zwycięzcy potrzebują niespełna 2 minut. Rekord trasy należy do Austriaka Fritza Strobla, wynosi 1:51:58 min. i został ustanowiony w 1997 roku.

Trudno się dziwić, że rozgrywany tradycyjnie w II połowie stycznia w Kitzbühel bieg zjazdowy zwany Hahnenkamm-Rennen jest jednym z najważniejszych punktów kalendarza alpejskiego Pucharu Świata.

Zawodom na Streifie poświęcono już książkę pod znamiennym tytułem „Chronicle Of A Myth” i kilka filmów dokumentalnych.

Do Kitz zjeżdżają najwięksi, bo dobry wynik tu zdobyty jest warunkiem narciarskiej sławy. A raczej jej potwierdzeniem: dowodem choćby Franz Klammer, trzykrotny triumfator w latach 1975-77. Swoje robią też wyższe niż na innych zawodach premie dla zwycięzców.

W ślad za zjazdowcami ciągną sławy innych dyscyplin sportu, VIP-y świata polityki oraz rozmaici celebryci. W luksusowym hotelu Kaiser Hof najdroższe apartamenty z widokiem na trasę na czas zawodów sprzedawane są zwykle z rocznym wyprzedzeniem (mieszkają tam zresztą także niektórzy zawodnicy – kilka lat temu na rzecz pokoju w Kaiser Hof swoją mityczną przyczepę campingową porzucił nawet Bode Miller). Stąd też naturalnie zawodom towarzyszą rozmaite party i inne imprezy, które zaczynają się już tydzień przed godziną 0.

Na szczęście zmaganiom mistrzów (obok, a w raczej – w cieniu, zjazdu rozgrywane są także supergigant i slalom) mogą kibicować także zwykli miłośnicy narciarstwa. Bywa, że przyjeżdża ich nawet 100 tys. (bilety obowiązują tylko na trybuny wokół mety – z innych miejsc zawody można śledzić za darmo). Transmisje telewizyjne ogląda zaś ok. 500 mln widzów na całym świecie.

Wrażenie robią już same ekipy towarzyszące zawodnikom i kadrom narodowym oraz samo misterium przygotowywania się do startu (przykładowo, za popularnym austriackim zjazdowcem Rainerem Schönfelderem jeździ fantazyjnie pomalowana ciężarówka TIR z zestawem nart, strojów i innego sprzętu potrzebnego przed i po zawodami).

Już podglądając rozgrzewkę zawodników, łatwo wpaść w kompleksy nie tyle nawet z racji muskulatury zawodników, co połączenia jej z niebywałą gibkością. Stojąc w okolicy Mausefalle, można podziwiać odwagę i technikę zjazdowców, którzy zaraz po długim skoku muszą wykonać ostry skręt w lewo, a potem od razu odbić w prawo, by zmieścić się w kolejnej bramce. A przy tzw. Gschöss, długim (650 m) najbardziej płaskim odcinku trasy, najbardziej efektowny jest sam dźwięk, jaki wydają przemykający narciarze – łudząco podobny do pędzącego pociągu towarowego.

Tym bardziej nie zaskakują hołdy, jakie na mecie odbierają zwycięzcy. I wręcz kult, jaki potem otacza tych, którym udało się tu wygrać. Czterokrotny zwycięzca zjazdu Hahnenkamm-Rennen, Szwajcar Didier Cuche powiedział kiedyś na mecie: „Gratuluję każdemu, kto to przejechał. Wszyscy jesteśmy szaleni”.

Zdjęcie: Albin Niederstrasse