Narty po turecku

Pierwszy raz na nartach w Turcji byliśmy z 10 lat temu. Wtedy wybraliśmy się do Bursy, 150 km od Stambułu. Podobało nam się, postanowiliśmy wrócić. Tym razem bardziej na wschód, blisko granicy z Gruzją, do znanego z organizacji zimowej Uniwersjady Erzurum.

Zaraz po wyjściu z samolotu niektórych pasażerów łapie zadyszka. Nie, nie chodzi o brak kondycji. To wysokość. Prawie 2000 tys. m n.p.m., bo na takiej wysokości znajduje się Erzurum (najwyżej położone miasto Turcji), to już coś. Nie bez powodu przyjeżdżają tu sportowe drużyny – ćwiczenia na wysokości dobrze robią na wydolność. – Jest gdzie trenować, bo po Uniwersjadzie mamy stadion na stadionie – mówi wiozący nas z lotniska Turek. – O, a to maskotka Uniwersjady – pokazuje sympatycznego dwugłowego orła (symbol Turków Seldżuckich, którzy przybyli na te tereny w XI wieku). Orzeł ma przypięte narty, bo to przecież reklama zimowej, 25. edycji imprezy, zorganizowanej w 2011 roku. Polska reprezentacja zdobyła wtedy 8 medali – wykazali się wówczas skoczkowie (dwa srebra – na skoczni dużej i normalnej plus brąz w konkursie drużynowym), ale i nasze alpejki (srebro w slalomie i supergigancie, brąz w gigancie). Poza tym mieliśmy srebro w kombinacji norweskiej – indywidualnie i drużynowo.

KAYAKI MARKI ATOMIC

Poranek następnego dnia zaczynamy od kawy na hotelowym tarasie. Patrzymy na położone w dole trzystutysięczne miasto, do którego mamy raptem ze 3 kilometry, ale wcale nam ta bliskość nie przeszkadza, zwłaszcza że tłem budynków są ośnieżone szczyty. Szybkie śniadanie (uwielbiam tureckie oliwki, w różnorakich postaciach dodawane niemal do wszystkiego) i idziemy wypożyczyć narty. Wybór całkiem spory, regulacja wiązań też wygląda profesjonalnie (w każdym razie padają pytania o wagę, umiejętności etc., co nie wszędzie jest regułą, bo nawet w Alpach nie wszędzie zawracają sobie głowę takimi „drobiazgami”). Przy okazji dowiadujemy się, że narty to po turecku „kayak”! Niech będzie – bierzemy nasze kayaki marki Atomic i idziemy poszaleć.

Na początek rozgrzewka na stoku należącym do hotelu. Oznacza to, że jako zameldowani w hotelu Xanadu możemy korzystać ze zbocza za darmo, ale gdybyśmy mieszkali gdzie indziej, trzeba by płacić. Bardzo nam się to podoba (mowa o niepłaceniu), tym bardziej, że stok jest fajny, ładnie naśnieżony (widzieliśmy w nocy pracujące armatki), a krzesełka wygodne i szybkie. Mina nam rzednie, gdy w pewnym momencie zjeżdżamy do sąsiedniego wyciągu i… pan wyciągowy odmawia nam prawa wstępu. Powód? Wyciąg należy do innego hotelu, którego gośćmi przecież nie jesteśmy. Na dodatek z miejsca, gdzie się o tym dowiadujemy, na „nasz” wyciąg zjechać się nie da. Zdejmujemy narty i zasuwamy skrótem przez betonowy parking. Cóż, w sumie w Polsce w wielu miejscach jest podobnie – też często co wyciąg, to inny karnet.

Na szczęście potem już takich problemów nie ma. Głównym ośrodkiem narciarskim w okolicy jest odległe o kilka kilometrów Palandöken. Tam na wszystkie wyciągi jest już jeden skipass. Trzeba przyznać, że jest gdzie pojeździć. Samochód zostawiamy na „dolnym” parkingu (wys. 2100 m n.p.m.), skąd w górę dowozi nas długa, mająca 3,2 km gondola, dojeżdżająca do wielkiego kotła obejmującego właściwy obszar narciarski. Jest tam też kilka hoteli, do których niezależnie od gondoli da się dojechać samochodem, a ich plusem jest to, że narty przypina się na progu, tuż przy wyciągu. Ile kilometrów tras mamy do dyspozycji? W zależności od źródła są duże dysproporcje. Na jednym z portali zachodnich (www.skiresort.info) jest mowa o 72 km nartostrad. Lecz trudno w te dane uwierzyć. Bardziej wiarygodne są informacje z oficjalnej strony tureckiej (www.skiingturkey.com), gdzie podaje się 28 km tras, co oznacza 22 trasy, z których osiem oznaczono na niebiesko, osiem na czerwono, dwie na czarno, a cztery to zaznaczone rombami warianty nieubijane ratrakami. Wyciągów jest w sumie 7 (oprócz gondoli 4 krzesła, orczyk oraz jeden wyciąg dla dzieci), przy czym najwyższy dojeżdża na 3125 m n.p.m. Trasy są szerokie i, co ważne, długie (najdłuższa liczy 12 km, a pokonuje różnicę poziomów wynoszącą tysiąc metrów). Teren przypomina lodowiec: żadnych drzew, śnieżna pustynia i naprawdę super śnieg (przynajmniej w czasie naszego pobytu).

turcja-2

WINO? SZEREFE?

Jedno jest pewne – w Erzurum jest gdzie poszaleć! Przestrzenie są ogromne, tylko po części zagospodarowane, co stanowi potencjał do dalszej rozbudowy. Stoki bajka: ładnie utrzymane, w razie potrzeby dośnieżane (istotne w miejscach, gdzie wiatr wywiewa śnieg). I do tego puste! Przez tydzień pobytu, spotkaliśmy na stokach tylko pojedyncze osoby, dziwiąc się, jak Turkom kalkuluje się utrzymanie włączonych wyciągów (owszem, nie wszystkie działały, ale mimo wszystko). Inna sprawa, że przyjechaliśmy do Erzurum w drugiej połowie marca, kiedy biura podróży nie korzystały już z samolotowych czarterów, co dziwne, bo to dobry czas na „kayaki”.

Wśród Turków moda na narty dopiero się nakręca (ciągle jest to sport dość elitarny), a cudzoziemcy upodobali sobie styczeń i luty, często nie mając świadomości, że styczeń tutaj bywa zimny – zdarza się i –25 stopni Celsjusza! Nie na darmo Erzurum uchodzi za najzimniejsze miasto Turcji. Inna sprawa, że dzięki temperaturom i surowym zimom, na nartach można jeździć tu od listopada do kwietnia (sezon trwa przeciętnie 150 dni w roku). Nas tymczasem ciągnie do baru… Wpadamy do niego, marząc o grzanym winie, lecz nie wierząc zbytnio, że go dostaniemy. Wszak Turcja to jednak kraj, w którym dominują muzułmanie, a jej wschodnia część w ogóle jest bardziej „tradycyjna”. Tymczasem miłe zaskoczenie! Turecki grzaniec nazywa się „sıcak şarap” i jest rzeczywiście winem tureckim, z upraw w Kapadocji. Nasz turecki znajomy śmieje się: – A dlaczego niby ma nie być wina? To że większość z nas alkoholu nie pije, nie znaczy, że odmawiamy go gościom – tłumaczy. I wznosi toast: „Şerefe!” („Na zdrowie”).

Dociekam, kim są narciarscy goście? Okazuje się, że coraz częściej pojawiają się Polacy (głównie klienci biura Itaka, które oferuje narciarskie wczasy), przeważają natomiast Holendrzy oraz Brytyjczycy, a także Rosjanie i Ukraińcy (to w ubiegłym sezonie, ciekawe jak będzie w teraz?). W przypadku pierwszych dwóch nacji wybór kierunku jest uzasadniony: tutejsze góry mogą im zaimponować wysokością, a do tego magnesem są ceny – dla Westmenów szczególnie atrakcyjne.

turcja-3

SZTRUKSU TU DOSTATEK

Kolejny dzień spędzamy w Konaklı – drugim z narciarskich ośrodków należących do Erzurum, choć w rzeczywistości położonym dobre 20 km od centrum miasta. Pewnym problemem jest dotarcie do stacji – skibusów czy choćby i zwykłych autobusów nie ma, zostaje więc albo wypożyczenie samochodu, albo taksówka. Warto jednak w dojazd zainwestować – dla nas w każdym razie Konaklı stało się miejscem ulubionym. Karnet obejmuje 6 krzesełek (przy nas działały 3), a choć tras jest mniej niż w Palandöken, to są bardziej strome. Ale znowu jest problem z ich długością: turecka strona internetowa podaje 17 km, portal www.skiresort.info – 22 km stoków, z których 6 km (27 proc.) to trasy niebieskie, 3 km (14 proc.) – czerwone i aż 13 km (59 proc.) – czarne. Są tu m.in. stoki z homologacją FIS, na których rozgrywano konkurencje Uniwersjady, ale nie dane nam było na nich jeździć, bo obsługujące je wyciągi wiosną 2014 roku przechodziły generalny remont.

W Konaklı również można dojechać na ponad trzy tysiące metrów n.p.m. (dokładnie: 3140 m), co przy zjeździe do najniższej stacji wyciągów, znajdującej się na 2200 m n.p.m., daje różnicę poziomów wynoszącą 940 m. Podobnie jak w Palandöken na stokach są pustki. Poza nami było jeszcze parę osób, ale że dopiero uczyły się jeździć, więc wszystkie bardziej strome trasy mieliśmy wyłącznie dla siebie. Śnieg? Rewelacja: stoki gładkie jak stół, a ślady „sztruksu” po ratrakowaniu mieliśmy jeszcze w południe! Przy takich warunkach nawet przerwy żal robić: obracamy góra-dół, góra-dół bez wytchnienia i w rezultacie pierwszy raz w narciarskiej karierze odpuszczamy jazdę do ostatniego wyciągu (w Turcji kolejki kończą pracę o szesnastej), z uczuciem spełnienia schodząc ze stoku dwie godziny wcześniej.

Co nam się organizacyjnie podoba? Na przykład to, że przy parkingu stoi gotowa do drogi karetka. Oby się nie przydawała, ale ważne, że o nią zadbano. Na minus natomiast zasługuje to, że w przystokowym barze nie ma w sumie co zjeść. – W sezonie mamy bufet, ale teraz, przy takim ruchu nie opłaca nam się go utrzymywać – wyjaśnia obsługa. Tak naprawdę, skoro już zeszliśmy z nart, nie ma problemu: i tak musimy dotrzeć do miasta, a tam dobrych restauracji wybór jest spory. Skądinąd turecka kuchnia jest wyborna – zróżnicowana i smakowo Polakom pasująca. Za namową tureckiego kolegi o imieniu… Burak (w Turcji bardzo popularne) idziemy na cağ kebap, lokalną specjalność, na którą składa się pieczona na poziomym ruszcie jagnięcina, podawana z dodatkiem pieczonej cebuli w postaci szaszłyków. A do tego piwo – dobry turecki Efes, chyba że ktoś woli bezalkoholowy słonawy jogurt ayran.

NA SPOTKANIE ZEBR CZYLI NARCIARSKIE SAFARI

W następne dni jeździmy na zmianę w Palandöken i w Konaklı. Przy okazji dowiadujemy się, że jest pomysł połączenia obu tych miejsc – kilkunastokilometrową odległość, jaka w prostej linii je dzieli, miałoby się pokonywać w szybkiej gondoli. W ten sposób bez korzystania z samochodów, narciarze mieliby do dyspozycji ośrodek składający się z około 120 km nartostrad. Idea jest traktowana poważnie, o czym świadczy choćby to, że do pracy nad projektem ściągnięto ekspertów z Andory. Ambicje lokalnych władz są zresztą większe. Chodzi nie tylko o to, by stworzyć ośrodek narciarski dorównujący tym w Alpach, ale jeszcze zorganizować zimowe Igrzyska Olimpijskie! Zważywszy na to, jak szybko się Turcja rozwija, w jakim tempie choćby się w tym kraju buduje i poszerza sieć dróg, to wcale nie utopia.

I na koniec jeszcze o narciarskiej wycieczce, jaką warto zrobić do odległego o ok. 110 km od Erzurum kolejnego obszaru narciarskiego – Sarıkamış. Już sam dojazd jest atrakcją ze względu na widoki, przechodzące przez szosę stada baranów, czy zabytki w rodzaju liczącego ponad siedemset lat kamiennego mostu albo wzniesionej na przydrożnym wzgórzu równie wiekowej twierdzy. Sarıkamış (najbliższe większe miasto to położone 45 km dalej Kars) jest w stosunku do erzurumskigo Palandöken dużo mniejsze, ale ta kameralność to dla niektórych akurat atut. Co ciekawe, w tym przypadku dane co do długości tras są prawie zgodne: Turcy podają 17 km, portal www.skiresort.info – 14 km (6 km, czyli 43 proc. – niebieskich, 5 km, czyli 36 proc – czerwonych i 3 km, to jest 21 proc. – czarnych). ). Obsługują je cztery wyciągi. Zjeżdża się na dwóch sąsiednich górach, połączonych krzesełkami schodzącymi się na szczycie jednej z nich. Optycznie wydaje się, że tras jest dużo mniej, ale wynika z tego, iż nie są tak bardzo rozrzucone i często biegną równolegle. W stosunku do okolic Erzurum inaczej też wygląda teren: ponieważ to jednak niższe wysokości (2160-2634 m n.p.m.), stoki są do połowy zalesione, co się błogosławi, zwłaszcza kiedy wieje silny wiatr.

Łatwa orientacja, ukształtowanie terenu i różnego typu pomysły typu namalowanych, kolorowych „zebr” na szczycie góry albo bałwana służącego za drogowskaz, sprawiają, że to ośrodek dobry dla rodzin z dziećmi, na organizację obozów młodzieżowych (tym bardziej, że jest i snowpark) czy narciarzy nastawionych na typowo rekreacyjną jazdę. Dla tych, którzy wolą jeździć „ostrzej”, zdecydowanie lepsze pozostaje Erzurum.

NIE SAMYMI NARTAMI CZŁOWIEK ŻYJE

Wróćmy zatem do Erzurum właśnie. A co, jeśli przyjdzie dzień złej pogody, albo po prostu wysiądziemy kondycyjnie i chcielibyśmy zastąpić narty czymś innym? Wtedy nie warto zamykać się w hotelu, bo Erzurum to ciekawe miasto, a jego mieszkańcy, jak większość Turków, są nadzwyczaj gościnni i życzliwi. Swoją drogą tutejsze rejony to zupełnie inna Turcja niż ta, którą niektórzy mogą kojarzyć z letnich wakacji. Wschodnia Anatolia, jako bardziej tradycyjna, przynajmniej na razie nie oferuje tak wielu rozrywek, jakie czekają w kurortach nadmorskich. Nie ma tu bazarów z pamiątkami, nikt nas nie będzie nagabywał na zakupy, większość kontaktów wiąże się z prawdziwą bezinteresownością.

Sporo jest też w Erzurum do zwiedzania. Najważniejsze zabytki to madrasa (dawna szkoła koraniczna) z dwoma minaretami – symbol miasta widniejący w jego herbie, ciekawe grobowce z XII wieku, kilka zabytkowych meczetów (jeden z największych to Ulu Cami) i mój ulubiony obiekt Erzurum – stojąca na głównym placu madrasa Yakutiye, zachwycająca ceramicznym minaretem i kunsztownie rzeźbionym portalem, a w środku mieszcząca ciekawe Muzeum Etnograficzne. Warto też wejść na mury cytadeli – jej fragmenty pamiętają V wiek n.e., kiedy miastem rządzili Rzymianie! Miłośnicy architektury militarnej mogą zrobić sobie wycieczkę po okolicznych twierdzach – w XIX w. dla obrony przed armią rosyjską wybudowano ich ponad 20 (niestety, i tak nie uchroniło to tych terenów przed czasową okupacją).

Przyjemności uzupełniające, polecane także na codzienny czas po nartach, to masaże, hamam (turecka łaźnia, choć w hotelach są też normalne sauny), no i hotelowe bary (tyle że nie liczmy na apres ski takie jak w Alpach – aż tak to nie…).

DLA KOGO TURCJA

To jak, warto jechać na narty do Turcji? Jeśli nastawiacie się wyłącznie na szaleńcze zjazdy, jeżdżąc za każdym razem na innym stoku, a po nartach interesują was kluby i imprezy – jedźcie lepiej w Alpy. Jeśli jednak lubicie spokój, niezatłoczone trasy, nie denerwujecie się jeżdżeniem ciągle na tych samych kilku wyciągach, a na dodatek narty są tylko częścią waszego zimowego urlopu, bo równie ważne jest dobre jedzenie, miła atmosfera i zwiedzanie ciekawych miejsc – Erzurum zapewne się Wam spodoba.

W stosunku do Alp Turcja wygrywa cenowo – jeśli podsumujemy koszty karnetów, zakwaterowania, no i wyżywienia, wyjdzie taniej. Mówiąc o zakwaterowaniu mam na myśli porównanie na poziomie hoteli czterogwiazdkowych, bo przy wyciągach Erzurum nie ma kwater prywatnych; z założenia postawiono na lepsze hotele, o standardzie od 3 do 5 gwiazdek. Co istotne: Erzurum to miejsce, które ma spore perspektywy jako stacja narciarska. Owszem, wiele rzeczy trzeba jeszcze zmienić, poprawić, albo po prostu wdrożyć w życie. Chociażby stworzyć na stokach porządne zaplecze gastronomiczne, w Konaklı postawić przy wyciągach hotele (na razie ich brak), a w Palandöken pomyśleć o alternatywnej, tańszej bazie noclegowej. Do tego zastanowić się, czy jednak nie zrobić punktów apres ski, zapewnić dojazd skibusami… Lista pomysłów może być długa. Najważniejsze, że tureckim gospodarzom wyraźnie na rozwoju narciarskiej turystyki zależy, że są ambitni, i że jakieś wizje mają. Może rzeczywiście za jakiś czas Erzurum dołączy do grona światowych centrów narciarskich?

turcja-6

Informacje praktyczne:

  • Dolot: Przelot do Erzurum na własną rękę oznacza przesiadkę w Stambule i ceny zaczynające się od 1200 zł. Jeśli ktoś decyduje się na urlop z Itaką, w cenie ma bezpośredni lot czarterowy, który trwa ok. 3 godzin
  • Wiza do Turcji: jest konieczna, a załatwia się ją obecnie internetowo za pośrednictwem strony Evisa.gov.tr/pl. Koszt 20 USD w przeliczeniu na złotówki.
  • Waluta: w obiegu są tureckie liry (1 TL = 1,45 zł). Często można płacić w walutach obcych, ale jakąś kwotę w lirach lepiej przy sobie mieć.
  • Wyjazdy zorganizowane: od trzech sezonów proponuje je Itaka, a ceny rozpoczynają się od 1800 zł za tydzień. Nie miałam okazji sama sprawdzić oferty Itaki, ale wydaje się atrakcyjna: za owe 1800 zł w styczniu mamy przelot (w tym transport nart), czterogwiazdkowy hotel na stoku, tuż przy stacji krzesełek, wyżywienie 3 x dziennie, ubezpieczenie, opiekę rezydenta. Trzeba jedynie dokupić skipass.
  • Skipassy: w ubiegłym sezonie całodzienny skipass na wyciągach Palandöken i Konaklı kosztował 35 lir.
  • Wypożyczanie nart: korzystaliśmy z wypożyczalni w hotelu Xanadu, gdzie za komplet sprzętu (buty, narty, kijki) płaciło się w zależności od jego klasy od 55 do 100 lir za dzień, ewentualnie 255-405 lir za 6 dni. Snowboard kosztował 65 lir za dzień i 265 lir za 6 dni.
  • Informacje w Internecie: Skiingturkey.com, Skiresort.info/ski-resort/palandoeken/, Snow-forecast.com/resorts/Mt-Palandoken