Narty w fiordach

W marcu 2005 roku zorganizowałem nasz pierwszy wyjazd skitourowy w norweskie fiordy, a w marcu 2015 będziemy tam na jubileuszowym wyjeździe zamykając 10 lat takich akcji.

Kiedy niedawno rzuciłem okiem na mój opis pierwszego wyjazdu, zdałem sobie sprawę, że mimo upływu lat wszystko jest tak samo, a historia przedstawia rzeczywistość równie świeżą jak obecna. Lata płyną i zmieniają się w dziesiątki lat, a my z bliskimi znajomymi ciągle wyglądamy tak samo. Wiecie o czym mówię? Zapraszam na wycieczkę w czasie i przestrzeni…

STARA ŁÓDŹ I 200 SZCZYTÓW

Od wielu lat słyszałem od angielskich i norweskich przewodników o atrakcyjnych szczytach wznoszących się nad fiordami Norwegii i o wiosennych wyprawach, polegających na żegludze wzdłuż wybrzeża i chodzeniu na wycieczki narciarskie.

Początkowo pomysł wydawał mi się średnio atrakcyjny. Na narty to na narty, na jacht to na jacht – myślałem. Tak naprawdę woda pociągała mnie głównie po przyjęciu formy stałej – śnieg i lód, czyli narty oraz wspinaczka na sople i zamarznięte wodospady są od lat moja pasją i źródłem utrzymania. Z drugiej strony, wszystko co nowe i nieznane ma urok świeżości. Ostatecznie zacząłem szukać przez norweskich przewodników namiarów na kogoś, kto ma łódź, pływa z narciarzami i będzie solidnym partnerem. Polecono mi Eryka. Dopiero, kiedy dostałem od niego pierwszego maila zobaczyłem, czym mamy pływać. Pochodząca z 1908 roku zabytkowa „Solli” wyglądała jak statek z filmu o piratach. Została zbudowana jako kuter ratunkowy przez słynnego szkutnika Colina Archera i przez kilkadziesiąt lat niosła pomoc załogom rybackich łodzi zaskoczonych przez załamania pogody. Robiła wrażenie.

fiordy-1

Z naszych rozmów od początku zanosiło się na fajną współpracę. Eryk wiedział świetnie, czego potrzebuje od niego przewodnik przyjeżdżający w miejsce, w którym nie był nigdy wcześniej. – Będę miał dla Ciebie mapy, jeśli chcesz to mogę Ci je wcześniej wysłać do Polski. – Dzięki, niech będą na pokładzie, kiedy przylecimy, to w zupełności wystarczy.

Z naszych rozmów od początku zanosiło się na fajną współpracę. Eryk wiedział świetnie, czego potrzebuje od niego przewodnik przyjeżdżający w miejsce, w którym nie był nigdy wcześniej. – Będę miał dla Ciebie mapy, jeśli chcesz to mogę Ci je wcześniej wysłać do Polski. – Dzięki, niech będą na pokładzie, kiedy przylecimy, to w zupełności wystarczy.

Wtłoczyliśmy się wszyscy do trzydziestoletniego Land Rovera, którym przyjechał po nas nasz gospodarz. – To moja Old Lady – zaprezentował go z dumą – ma klasę, ale i charakter. – On musi mieć upodobanie do antycznych środków transportu – powiedziałem chłopakom – nasza łódka przecież ma prawie sto lat i jest sklasyfikowanym norweskim zabytkiem. Dobrze, że nie przyjechał po nas końmi.

Podróż samochodem trwała krótko – „Solli” czekała na nas przy nadbrzeżu. Cumujące w pobliżu współczesne jachty wyglądały przy niej jak wyposażenie lokali McDonald’s – funkcjonalne, w pewnym sensie estetyczne, ale porażająco plastikowe…

Ładowanie na pokład nart, butów i całego naszego wyposażenia było podszyte radosnym oczekiwaniem – z portu w Molde widać ponad 200 szczytów i nie mogliśmy się doczekać, kiedy już między nie wpłyniemy…

fiordy-2

GÓRY Z WIDOKIEM NA GÓRY

Czekając na Artura, który przylatywał później, siedziałem za stolikiem na “Solli” i planowałem trasę na pierwszy dzień. Wiosna była wczesna i ciepła, więc śnieg zaczynał się miedzy 200 a 400 metrów nad poziomem morza, z którego musieliśmy startować. – Podwiozę Was – zaoferował Eryk – jeśli tylko Old Lady nie będzie miała humorów.

Znów byliśmy w Land Roverze. Old Lady powoli, ale bez protestów wywiozła nas do końca prywatnej drogi, gdzie zaczynała się nasza trasa. Śnieg był doskonały, a otaczające nas szczyty mogły znajdować się gdziekolwiek w Alpach lub na Alasce. Zjazd był fantastyczny, wiosenny śnieg zachęcał do bardzo szybkiej jazdy, a sceneria do fotografowania i filmowania. Pogoda zupełnie nie kojarzyła się ze Skandynawią – błękitne bezchmurne niebo nadawało się na pocztówkę. Jedyną rzeczą, której nie wziąłem pod uwagę, decydując gdzie pójdziemy, był widok na fiord, a raczej jego brak. Między nami, a moim wymarzonym tłem dla zdjęć, wznosił się kolejny piękny szczyt. Po raz pierwszy w życiu przeszkadzał mi widok na góry…

PROSTE MARYNARSKIE ŻYCIE

Eryk zapewniał nam pełne wyżywienie na pokładzie. Obfite śniadania, smakowite kolacje i przekąski pomiędzy posiłkami były doskonałe, a zdolność przygotowywania złożonych posiłków w warunkach kuchennych, jakie miał do dyspozycji, zdumiewała. Niestety, nasz doborowy team przekroczył jego oczekiwania, jeśli chodzi o ilość przyjmowanych pokarmów – tak się jakoś złożyło. Artur lubi zjeść sporo – nawet jak na swoje ponad sto kilo, Andrzej, Adam i ja, mimo niższej wagi, niewiele mu ustępujemy. Mało jedzący Wojtek nie był w stanie ściągnąć średniej na tyle nisko, żebyśmy wychodzili na jakąś ludzką normę. – Musze zrobić dodatkowe zakupy – oznajmił nam Eryk drugiego dnia wieczorem – nie wiedziałem jeszcze pięciu ludzi, którzy jedzą tyle, co ośmiu.

FIORD ZA FIORDEM, SZCZYT ZA SZCZYTEM

I tak to było. Kolejne dni spędziliśmy przemieszczając się „Solli” po bocznych odnogach fiordu Romsdal i eksplorując wznoszące się nad nimi szczyty. Śnieg był świetny, zjazdy ciekawe, a zagrożenie lawinowe niewielkie. Poza jednym pochmurnym dniem, pogoda nam sprzyjała. Budziliśmy się o wpół do siódmej i najadaliśmy na śniadanie, podczas gdy Eryk prowadził łódź do miejsca rozpoczęcia naszej tury. Czasem dało się wysiąść bezpośrednio z pokładu na jakiś pomost, a czasem Eryk dowoził nas do brzegu pontonem. Było świetnie. Spędzam życie jeżdżąc z ludźmi w góry, ale muszę przyznać, że skitoury w norweskich fiordach są naprawdę czymś wyjątkowym. W tym sezonie na pewno znowu zawitamy na pokład „Solli” i do fiordu Romsdal.

Szczegółowe informacje o narciarskich wyjazdach do Norwegii na Freerajdy.pl