Nie taki święty Sankt Anton

Jedni przyjeżdżają tu, by zmierzyć się w szalonym wyścigu Weisse Rausch, inni dla cudownych widoków z Vallugi, nazywanej królową Arlbergu. W legendarnej stacji są wspaniałe stoki, ale i night cluby.

Być w Arlbergu i pominąć Sankt Anton, to jak być w Nowym Jorku i odmówić sobie wjazdu na szczyt Empire State Bulding. Od ponad pół wieku Sankt Anton am Arlberg utrzymuje się w czołówce stacji narciarskich Alp. Niespełna trzytysięczna miejscowość, malowniczo położona pomiędzy Tyrolem i Vorarlbergiem, nie przypomina skromnej wioski, w której niegdyś zatrzymywał się Orient Express, dowożący nielicznych narciarzy. Dziś Sankt Anton, czyli Święty Antoni (patron biednych i zagubionych), przyciąga jak magnes narciarzy alpejskich i „klasyków”, snowboardzistów i miłośników freeride’u.

WITAJCIE W KOLEBCE NARCIARSTWA

To tutaj Hannes Schneider, syn producenta serów, późniejszy instruktor narciarski w Hotel Post, wymyślił słynną technikę zwaną „szkołą arlberską”. Uczył też austriackich żołnierzy, jak radzić sobie na nartach w głębokim śniegu na froncie rosyjskim podczas pierwszej wojny światowej. W 1920 r. założył pierwszą szkołę narciarską w Austrii. Wgląd w historię daje wizyta w muzeum w zabytkowej willi (koło kolejki Galzigbahn), na piętrze wykwintnej restauracji. Warto rzucić okiem na dawny sprzęt i na zdjęcia, w tym trójwymiarowe, pokazujące, jak St. Anton i okolice zmieniały się przez ostatnie stulecie (otwarte od godz. 15, wstęp bezpłatny). Na jednym z nich mistrz Schneider w wełnianym swetrze i długich skarpetach stoi obok dziewczynki w filcowym płaszczyku. To jego uczennica Elżbieta, późniejsza brytyjska królowa matka! Schneider miał tak nowoczesne podejście do narciarstwa, że – jak mówią w St. Anton – jego metoda się sprawdza i dziś.

sankt-anton-3

CZAS NA NARTY

Startujemy z dolnej stacji kolejki Galzig, nagrodzonej prestiżową International Chicago Architecture Award. Konstrukcja, w kształcie diabelskiego młyna umieszczonego w szklanym budynku, stała się wizytówką St. Anton. Wsiadamy, a już po chwili wielkie koło zamachowe wynosi naszą gondolę do góry. Wokół majestatyczna kraina bieli i niekończących się łańcuchów górskich, oplecionych siecią wyciągów. Niedawno spadł metr śniegu. Bruno, nasz przewodnik, tak dobrych warunków nie pamięta od 30 lat. A jeszcze dopisuje słońce!

Od ponad pół wieku  Sankt Anton am Arlberg utrzymuje się w czołówce najlepszych stacji narciarskich Alp.

Karnet (6 dni za 245 euro, 147 – dzieci) upoważnia do korzystania z 94 wyciągów i kolejek w pięciu ośrodkach na przełęczy Arlberg. W sumie to 340 km oznaczonych tras i 200 km wariantów wysokogórskich z głębokim śniegiem. Teren narciarski Arlberg składa się bowiem z dwóch części, rozdzielonych masywem Valluga: St. Anton, St. Christoph i Stuben należą do Tyrolu, a snobistyczne Lech i Zürs, gdzie bywają gwiazdy z pierwszych stron gazet, oraz zaciszne Warth Schröken – do Vorarlbergu. Za kilka lat planuje się połączenie wszystkich stacji. Na razie, aby dostać się na stronę Lech, trzeba korzystać z darmowego skibusa (ok. 40 min) lub pojechać na przełaj off piste – tę przygodę poleca się tylko z przewodnikiem! W samym St. Anton jest jednak tyle możliwości zjazdów (128 km, nie licząc St. Christoph i Stuben), że spokojnie wystarcza na kilka dni. Na razie z górnego peronu Galzig podziwiamy kurort i dolinę Stanzertal. Po drugiej stronie Galziga roztacza się kolejny bajeczny widok: St. Christoph. Miejscowość rozsławił pasterz Heinrich Findelkind, który XIV w. wybudował tam schronisko dla górskich wędrowców. Z czasem obrosło w luksusy – tajemnicą Poliszynela jest chociażby, że w piwnicach zgromadzono spory zapas przednich win.

BIAŁY DRESZCZ

Z Galzig można dostać jest jeszcze wyżej – na Schindler Spitze (2660 m n.p.m.). Przejazd wyciągiem nad skalnymi ścianami robi wrażenie. Nartostrady oznaczone tu jako czerwone, gdzie indziej byłyby czarnymi. Staramy się jednak nadążyć za Brunem, który żartuje, że do Lech jeździ się na narty z rodziną (stoki bardziej płaskie), do Zürs z dziewczyną (bogate życie nocne), a do St. Anton przyjeżdżają prawdziwi narciarze. Jeśli więc tu ktoś nauczy się jeździć, to potem może to robić wszędzie. Na trasach słychać nadzwyczaj wielu Amerykanów, a przy odrobinie szczęścia można ponoć spotkać króla Szwecji Karola Gustawa XVI, który polubił tutejsze stoki.

Koło południa przewodnik zarządza wjazd na magiczną Vallugę (2811 m n.p.m.). Rezerwujemy półtorej godziny, bo trochę czeka się na kolej z Galziga na szczyt. Ale potem można delektować się panoramą na cztery strony alpejskiego świata. Warto wjechać jeszcze wyżej maleńką, czteroosobową kolejką i… poczuć się jak w niebie, i to w towarzystwie górskich kolosów. Z Vallugi puszczamy się najdłuższą, bo liczącą 11 kilometrów, trasą do samego St. Anton. Niezapomniana jazda, w zmieniającej się ciągle scenerii, z końcowym odcinkiem posiadającym homologację FIS, gdzie rozgrywane są zawody Pucharów Świata.

Dobrym jeźdźcom można polecić też zjazd z Kappall (2330 m n.p.m.) słynną trasą Kandahar, na której w 2001 r. odbyły się alpejskie mistrzostwa świata. A uzależnionym od adrenaliny – Weisse Rausch, czyli Biały Dreszcz: na starcie na Valludze w zwartym szyku staje ponad pięciuset zawodników, mających do pokonania 9 kilometrów. Technika jazdy nieważna, liczy się, kto pierwszy dotrze do mety. Rekord wynosi na razie 7 minut!

PANIE NAD WSZYSTKO

Aby dostać się do kolejki wywożącej na stoki drugiej strony doliny (Rendl), trzeba przejść kilkaset metrów. Trud wynagrodzą niemal puste trasy i świetny widok z baru zawieszonego wprost nad zalanym słońcem funparkiem. Sącząc prosecco, czy co tam się chce, można podziwiać powietrzne akrobacje snowboardzistów. Szacunku godne są także tyrolskie przysmaki, podawane w górskich chatach: spätzle (kluski z lokalnym serem), kaiserschmarrn (słodki omlet z konfiturami) czy wieprzowe żeberka z chlebem czosnkowym – najlepsze w legendarnej knajpie Mooser, sięgającej korzeniami końca XIX w. Wiele z tych potraw wychodzi spod ręki mistrzów, nagrodzonych punktami Gault Millau (austriacki odpowiednik gwiazdek Michelina).

Do Lech jeździ się na narty z rodziną (stoki bardziej płaskie), do Zürs z dziewczyną (bogate życie nocne), a do St. Anton przyjeżdżają prawdziwi narciarze.

A wieczorem w St. Anton z barów przy głównym deptaku Dorfstrasse wylewa się muzyka. W nowym Anthony’s Hotel zagrzewa do zabawy kapela znad… Tamizy, zaś największym powodzeniem cieszy się drink „Sex on the piste”. Spokojniejszą rozrywkę proponuje centrum rekreacyjne Arlberg-well.com, w którym można skorzystać z basenu, lodowiska, kortów tenisowych i spa. Nadchodzący sezon rozpocząć się ma w St. Anton wielką fetą (prócz nart będą m.in. koncerty na żywo) w weekend 5-7 grudnia z koncertami na żywo. Z kolei między 10 a 31 stycznia trwać będzie akcja „Ladies first”, polegająca na znacznych zniżkach dla pań „praktycznie na wszystko”. Od 10 do 12 kwietnia w kurorcie nartom towarzyszyć będą występy muzyków z… Nowego Orleanu. Lecz kluczową atrakcją powinien być śnieg.