Magia Kasprowego Wierchu… – to i owo o „świętej górze” polskiego narciarstwa

Myslenickie Turnie, Kasprowy Wierch i kolejka linowa fot W Werner

Wojciech Szatkowski

 Są tacy, którzy bez Kasprowego Wierchu nie potrafią sobie wyobrazić polskiego narciarstwa. Mają rację.

I to nie tylko dlatego, że to jedyne miejsce w rodzimych górach z trasami o alpejskim charakterze. Bez opowieści o szusach pustą po południu Goryczkową czy zjazdach Gąsienicową do „Murowańca” nie sposób przedstawić także historii nart w Polsce. Ten tekst opowiada, jaki Kasprowy był kiedyś i jeszcze niedawno. I jaki jest teraz. Tu symbolicznym momentem niech będzie rok 2007, kiedy to starą kolejkę zastąpiły nowoczesne wagoniki.

Wielu mówi o Kasprowym „święta góra”. Jednak mało kto potrafi wyjaśnić, na czym ta magia polega. Zwłaszcza, że Kasprowy nie jest ani najwyższym szczytem tatrzańskim (liczy 1987 m n.p.m.), ani najpiękniejszym. Ale ma w sobie to „coś”. Narciarze znają to miejsce i je kochają od ponad stu lat. I jest to miłość odwzajemniona, bo Kasprowy rewanżuje się im często słońcem, puchem i firnem.

Nasza najwyższa narciarska góra… Ileż pozytywnej energii jest tu obecnej. Wszędzie. W skałach, w kolejce, która jak pępowina łączy górę z miastem, ale przede wszystkim w ludziach. Tych z obserwatorium meteorologicznego – najwyżej w Polsce położonego domu, i tych z narciarskich tras na Goryczkowej i Gąsienicowej. W sportowcach i olimpijczykach oraz tych, którzy wyjeżdżają na Kasprowy tylko dla zachłyśnięcia się widokami. A także tych, którzy po dniu spędzonym na nartach, tak lubią pełną słońca werandę na Kondratowej.

Powstaje pytanie: czy Kasprowy jest miejscem faktycznie magicznym? I czy jest miejscem na miarę naszych marzeń i oczekiwań? Większość odpowie, że tak. Bo chociaż wszystko jest tu, w porównaniu z wielkimi Alpami, mikre – to jednak jest nasze. Bo nikt nie zakwestionuje faktu, że Kasprowy to kawał historii Polski. Bo tu mieszka wolność. A ona jest w życiu najważniejsza.

Królowa zima

Królową jest tu tatrzańska zima. W 1939 r. zmierzono najwyższą w dziejach Kasprowego pokrywę śnieżną – 399 cm. A więc śniegu bywa w bród. Między Bogiem a prawdą zakopiańskie – a lepiej: tatrzańskie – zimy nie grzeszą monotonią i stałością w uczuciach do miłośników nart. Czasami już w styczniu jest na Kasprowym zima, że hej. Innym razem dochodzi połowa marca, a narciarze biadolą i załamują ręce – bo śniegu niewiele. Po to, by w maju skurzył w Tatrach z całą siłą. Tatrzańska zima jest jak kobieta: nieobliczalna i piękna. Zakopane jest marcową porą barwne i kolorowe. Budzi się po zimie. Narciarze, „rycerze śniegu”, ciągną długim rządkiem na „święty szczyt”, czyli Kasprowy. Godzinami stoją w kolejce do kolejki po to, by w 20 minut wyjechać na owe 1987 m n.p.m.

A potem prowadzeni śladami nart Stanisława Barabasza, Józefa Oppenheima „Opcia” i Andrzeja Bachledy-Curusia „Ałusia”, podążają długim skrętem w Goryczkową. Jeszcze się taki nie zdarzył, kto powiedziałby, że pojeździł na nartach tutaj, na Kasprowym, tak jak w Alpach. I dobrze, że tak jest. Bo cała wartość Kasprowego polega na jego wyjątkowości. Inności. W skali lokalnej i światowej. Przyjeżdża się nań przede wszystkim dla słońca, dla widoków, dla przyjaciół, których można spotkać. A może zwłaszcza dla nich.

No i kolejka linowa. Z roku 1936! Symbol przedwojennej świetności Zakopanego – wtedy kurortu narciarskiego na skalę międzynarodową. Ale też działalności Aleksandra Bobkowskiego „Boba”. I wreszcie „epoki mocnych nóg”, jak pisał o niej „Słoneczny Pan”, Kornel Makuszyński.

Kolejka, która – powtórzmy – łączy Zakopane z Tatrami. Bo kiedy w mrocznym czasie II wojny światowej Niemcy zajęli Zakopane, a wraz z nim i kolejkę, to odcięli też Polaków od piękna gór i nart. Kasprowy i Tatry stały się miejscem, przez które przemykali jedynie bohaterowie „zielonej granicy”, kurierzy ZWZ-AK: Frączyści, Roj, słynny Krzeptowski, Marusarz, Czech, Uznański, Bobowski i inni. Za swoje wyczyny często płacili najwyższą cenę. Ale wolność ma cenę…

Po wojnie przyszło na Kasprowy pokolenie wspaniałych zawodniczek i zawodników. Ciaptak, Dziedzic, Gogólski, Bachleda, bracia Czarniakowie, Roj – mistrzowie śnieżnych tras. Olimpijczycy. To pokolenie zapisało kolejne karty do chluby Kasprowego. Do niedawna Barbara Grocholska-Kurkowiak z Zofią Gluzińską przyjeżdżały na Kasprowy na spotkania ludzi tej góry i patrzyły na ten sam kocioł, w którym przed laty startowały. Co myślały? Co czuły? Chyba, że warto było, i że dobrze się nadal spotykać. Koniecznie na górze właśnie, w gronie przyjaciół. Zofia Gluzińska odeszła od nas w 2016 roku. Co chwilę kogoś ubywa z ludzi „świętej góry”, ale i pojawiają młodzi, na zabój zakochani w nartach i Kasprowym.

 Pierwsi

To na śniegach Kasprowego stawiali pierwsze kroki pionierzy narciarstwa w Tatrach.

Była zima 1906 r., kiedy za namową nestora zakopiańskiego narciarstwa Stanisława Barabasza, doszło do pierwszego narciarskiego wyjścia na Kasprowy Wierch. „Wyjścia”, bo grupa śmiałków pełne trzy godziny podchodziła na szczyt z Kuźnic przez Halę Goryczkową, z krótkim popasem przy szałasach. Wszystko po to, by potem przez kilkanaście minut cieszyć się radością zjazdu. Finał wyprawy opisał Stanisław Zdyb:

„Pierwszy zaczyna zjeżdżać p. K., młody i bardzo odważny, wkłada kij między nogi i zaczyna powoli zsuwać się po szreni. W pewnym momencie podskakuje do góry, opada, a jego kijek pięć centymetrów gruby łamie się jak słomka i pan K. sunie to na boku, to na plecach w dół i zatrzymuje się dopiero w kopnym śniegu w połowie przełęczy.

Po tym, co zobaczyłem, robi mi się na przemian to zimno, to gorąco i równocześnie czuję, że mam owłosienie na głowie, ale patrzę, co będzie dalej. Z kolei zaczyna zjeżdżać następny, podpatruję, co on robi, a ten żegna się i zaczyna zjazd. Myślę sobie, że i to pomaga, ale gdzie tam – z początku poszło dobrze, kija nie złamał, ale tak nim kręciło, a gdy dojechał do kopnego śniegu, straszliwie się skurzyło i nieszczęśliwiec znikł pod śniegiem. Dopiero po pewnej chwili ujrzałem, że coś się rusza na białym tle śniegu, co przypominało muchę w śmietanie. Miałem tego dość, nie patrząc, jak reszta będzie zjeżdżać, zdejmuję narty i ostrożnie trawersuję po szreni zbocza Pośredniego Goryczkowego, gdzie dostaję się do kopnego śniegu, zakładam narty, siadam na kij i powoli zjeżdżam do kotła. W tym czasie moi towarzysze już pozjeżdżali, ale jako wprawniejsi szybko przejechali kocioł, ja się pozostałem w tyle. Gdy dojechałem do buli oddzielającej kocioł od Hali Goryczkowej, już nikogo nie widziałem…Dopiero teraz przypomniałem sobie dysputę na temat, jak lepiej zatrzymywać się przed przeszkodą. Ile padnięć zrobiłem z przysiadu lub stojąco, to trudno mi było zliczyć nim dojechałem do szałasów, dość, że wspomnę, gdy wszedłem do szałasu i zobaczono moją postać wszyscy ryknęli ze śmiechu, gdyż byłem tak utytłany, że trudno było rozeznać, czy to człowiek, czy to kupa śniegu. (Stanisław Zdyb, Moja pierwsza wyprawa narciarska w Tatry, w: 30-lecie SN PTT).

To właśnie wtedy nasi pionierzy narciarstwa na dobre ruszyli w góry. Za nimi poszli i inni – wśród nich takie sławy, jak Mariusz Zaruski i Mieczysław Karłowicz. A sława Kasprowego rosła. Na jego zboczach stale pojawiali się potem Bronisław Czech czy Stanisław Marusarz. Stromym holwegiem z Mechów na Stare Szałasiska szusowała Zosia Stopka-Olesiak. Po II wojnie jeździli tutaj m.in. przedstawiciele wielkich rodów narciarskich: Gąsieniców, Bachledów, Derezińskich i innych. A także – ze znanym instruktorem Józefem Szczepaniakiem – Karol Wojtyła.

Arena zawodów

Z czasem pojawiła się moda na rozgrywanie zawodów. Pierwszy raz w Galicji, w dobrej monarchii cesarza Franciszka Józefa, zorganizowano je we Lwowie w 1908 r. A jak było w Zakopanem? Pierwszy tutejszy klub – Zakopiański Oddział Narciarzy zasadniczo odrzucał kierunek sportowy w narciarstwie. Dopiero w 1910 r. w protokołach ZON natrafić można na pierwszą wzmiankę o „wyścigach narciarskich”. Te pierwsze zawody w polskich Tatrach rozegrano na stokach właśnie Kasprowego.

Był 28 marca 1910 r. Impreza nazywała się „I Międzynarodowy Dzień Narciarski”. Pierwotnie termin wyznaczono na 13 marca, ale odwilż wymusiła zmianę planów. Wśród organizatorów, prócz ZON, było Tatrzańskie Towarzystwo Narciarzy (TTN) z Krakowa.

Po dużych opadach uczestnicy i kibice ciągnęli na Halę Goryczkową. W „wyścigu” wzięli udział narciarze ze wszystkich ówczesnych ośrodków: Lwowa, Krakowa, Bielska, Przemyśla, Nowego Targu, Krzeszowic i Zakopanego. Na starcie stanęło aż 150 zawodników, co świadczy o dużym zainteresowaniu sportowym uprawianiem tej dyscypliny. A że zjawiło się także dwóch reprezentantów Osterreiche Sport Ski Verein z Wiednia, więc miting faktycznie miał międzynarodową rangę.

Najważniejszą konkurencją był tzw. bieg tatrzański, do którego zgłosiło się trzynastu chętnych. Areną były stoki Goryczkowej Przełęczy. Zwyciężył Jan Jarzyna z czasem 4.28 min, drugi był – Austriak Richard Gerin, a trzeci – sam Mariusz Zaruski. Wśród sędziów byli Walery Goetel, Tadeusz Smoluchowski, Aleksander Bobkowski i Marian Krzyżanowski. Odtąd „bieg tatrzański” stał się najważniejszą i najtrudniejszą konkurencją zawodów, a zwycięzcy nadawano tytuł „mistrza Tatr”. Rozdanie nagród odbyło się już w mieście – w cukierni Przanowskiego.

Myslenickie Turnie, Kasprowy Wierch i kolejka linowa fot W Werner

Mistrzostwa Polski i szus Bronka Czecha

Na zboczach Kasprowego rozegrano w 1920 r. także I Mistrzostwa Polski w narciarstwie alpejskim. Zwyciężył Franciszek Bujak.

A również pierwszy nieoficjalny bieg zjazdowy. Konkurencję tę – bodaj najbardziej widowiskową spośród zawodów alpejskich – uprawiali najpierw z powodzeniem tylko Anglicy i Szwajcarzy. Długo jednak trzeba było czekać, by zaczęła ją firmować Międzynarodowa Federacja Narciarska FIS. Lecz właśnie na Kasprowym w ramach mistrzostw Polski 1929 r., które miały równocześnie status Międzynarodowych Zawodów FIS, odbyła się swego rodzaju „próba generalna”. Federacja chciała przez nią nabyć doświadczenia w ewentualnym organizowaniu zawodów w tej jakże trudnej dyscyplinie. Zjazd rozegrano w dwóch etapach. Pierwszy: ze szczytu Kasprowego na Halę Gąsienicową, a drugi: z Kopy Magury na Halę Olczyską. W sumie miały około 800 metrów przewyższenia i charakterem były zbliżone do formuły angielskiej.

Zgłosiło się 31 zawodników. Z Polaków faworytem był Bronisław Czech. A poza konkursem sił spróbowały dwie Angielki: D. Elliot i Sale-Backer, wzbudzając dynamiką jazdy, osiągniętymi wynikami, ale i urodą zrozumiałą sensację.

Oto opowieść Bronka Czecha o biegu zjazdowym, który dał mu nieoficjalny tytuł mistrza świata:

„Już po starcie pierwszych zawodników zorientowałem się, że warunki są ciężkie ze względu na łamliwą szreń i fałdy śnieżne. Liczyliśmy częste upadki, w ten sposób klasyfikując zawodników i orientując się w ich sprawności. Jechałem szeroko jak tramwaj i nisko, puszczając szusa wprost w fałdy nawiane w tym miejscu.

Cudem udało mi się ustać. Jednak w dalszej jeździe z nadmiaru radości i… nieumiejętności wyjścia z szusa zaryłem w śnieg tuż przed trzecią bramką.  Zbierałem się bardzo szybko, ale z samej emocji wydało mi się to wiekiem. Pozbierawszy się, wstawiłem narty w trasę jak w szyny i »bobowaniem« zawalałem dalej.

Chwilę po tym, na mecie, gdy okazało się, że mam najlepszy czas, 18 sek. lepszy od Brackena, zostałem wezwany do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej, który ze specjalnej trybuny przyglądał się zawodom. Pan Prezydent po krótkiej rozmowie pożegnał mnie, życząc zwycięstwa w drugim etapie. Chwila ta utkwiła mi na zawsze w pamięci.

I choć w drugiej części Bracken zyskał na mnie 15 sekund, jednak po wyrównaniu czasów miałem jeszcze trzysekundową nadwyżkę, która zadecydowała o mym ostatecznym zwycięstwie”.

Kolejka

Była pierwsza połowa lat 30. ub. wieku, gdy związku z przyznaniem Zakopanemu organizacji Mistrzostw Świata FIS na 1939 r. Polski Związek Narciarski zaczął myśleć o pociągnięciu kolejki linowej na, naturalnie, Kasprowy.

Pomysłodawcą budowy kolejki był Aleksander Bobkowski. Urodzony 5 stycznia 1885 r. w Krakowie, w okresie pionierskich narciarskich prób należał do czołowych narciarzy i działaczy narciarskich. Z bratem Henrykiem był działaczem TTN (Tatrzańskiego Towarzystwa Narciarzy z siedzibą w Krakowie), a potem WKN (Warszawskiego Klubu Narciarskiego). Sporo pisywał o ukochanej dyscyplinie– m.in. w 1918 r. wydał we Lwowie „Podręcznik narciarski”. Po odzyskaniu niepodległości był jednym z inicjatorów powstania Polskiego Związku Narciarskiego (w 1920 został wybrany prezesem PZN i funkcje tę pełnił do 1939 r.). A że ten wielki propagator narciarstwa został także wiceministrem komunikacji i był zięciem prezydenta Ignacego Mościckiego, więc mógł śmiało forsować pomysł.

Decyzję o budowie kolei linowej Kuźnice-Kasprowy Wierch podjęto w końcu lipca 1935 r., a prace ruszyły już 1 sierpnia. Ogólne kierownictwo objął inż. Medard Stadnicki, jego zastępcą był inż. Lange. Front robót podzielono na trzy odcinki: pierwszym (Kuźnice) dowodził inż. Platte i technik A. Smerecki, drugim (Turnie Myślenickie) – technik B. Matulka, a trzecim (Kasprowy Wierch) – inż. A. Gulewicz i technicy: S. Rzegociński i A. Pitrus.

Nie była to budowa, lecz właściwie sportowa przygoda, która tylko zbiegiem okoliczności, a może wyłącznie dlatego, że prowadzono ją pod patronatem prezesa PZN, zakończyła się pomyślnie. Tak w każdym razie ocenił przedsięwzięcie prof. Noe z Politechniki Gdańskiej.

Faktycznie: warunki należały do arcytrudnych. Jako że była to pierwsza kolej linowa w Polsce, nie było doświadczeń w budowie takich obiektów. Prawie od początku budowy wielkim problemem była pogoda. Śnieg kilkakrotnie porywał ludzi ze stoków. Do mrozu dochodziły huraganowe wiatry. Kłopotem okazało się również dostarczenie wody na szczyt. Czasami pojawiały się też trudności z budżetem, ale dyrektor finansowy budowy, dr Wacław Lewicki, nie bez powodu zwany był „czarodziejem od pieniędzy” – z talentem znajdował coraz to nowe kredyty pozawekslowe i dzięki temu terminy inwestycji zostały dochowane.

Prace w terenie objęły najpierw wybudowanie drogi na Myślenickie Turnie, czym kierował poważany majster Piotr Strzępek. W efekcie szlak był gotów w rekordowym tempie trzech tygodni. Wtedy kupiono dwa wozy ciężarowe: GMC i Chevrolet, które wywiozły tysiące ton materiału na Myślenickie Turnie. Wśród kierowców sztuką manewrowania w ekstremalnym terenie wyróżnili się: J. Kirsenko, S. Król i W. Trybus.

Najtrudniejsze było oczywiście dostarczenie budulca na szczyt Kasprowego. Wozy konne docierały do Kotła Gąsienicowego, a stamtąd ładunek wędrował w górę, podawany z rąk do rąk przez ustawionych rzędem robotników. Sprowadzono dodatkowo dwa koniki huculskie, przyzwyczajone do pracy w górach. Trudne było także ustawienie dziewięciu roboczych drewnianych podpór. Montowano je na stromych zboczach, wykonując skomplikowane pracy minerskie, betonowanie fundamentów itd., co nierzadko wymagało od załogi alpinistycznej formy.

Ale kiedy się w połowie października udało, na Kasprowy mogła ruszyć „trumienka”, czyli rodzaj mini kolejki towarowej, którą łatwiej było już dostarczać materiał.

W tym okresie przy budowie pracowało około sześciuset osób.

Jednak już w październiku mrozy na szczycie sięgnęły -10 stopni Celsjusza. Na kopule szczytowej zalegał także śnieg. Dlatego podjęto budowę tzw. cieplaka, baraku drewnianego, pod osłoną którego dało się murować, bo temperatura wewnątrz wynosiła kilka stopni powyżej zera. Raz w czasie budowy zerwała się lina montażowa.

Pracowano systemem zmianowym – w sumie po 14-16 godzin dziennie. Niektórzy z robotników schodzili „na dół” raz na dwa tygodnie lub nawet na miesiąc. Przy kolejce pracowali ludzie praktycznie z całej ówczesnej Polski. Owszem, głównie z rejonów Krakowa, Tarnowa, Nowego Sącza, z Zakopanego, ale, na przykład, robotnicy z Wileńszczyzny budowali budynek stacji kolei w Kuźnicach, pnie cięli na Turniach tracze z Puszczy Rudnickiej, a część robót ziemnych wykonali tzw. holendrzy z Polesia. A kiedy pojawił się problem dostarczenia tłucznia do zabetonowania fundamentów podpór, to pomogli Cyganie. W rejonie Myślenickich Turni rozbili namioty i rozpoczęli przygotowywanie kruszywa. Byli mistrzami kamieniarskimi. Pracowali małymi młotkami osadzonymi na długich, giętkich prętach i osiągali trzykrotnie większą wydajność niż zwykli kamieniarze. Pozostali na placu aż do momentu wyprodukowania odpowiedniej ilości materiału.

Mimo kłopotów kolejka na odcinku Kuźnice-Myślenickie Turnie ruszyła na trzy dni przed terminem. Kilka dni później otwarto odcinek Myślenickie Turnie-Kasprowy Wierch. Wielka budowa została zakończona.

15 marca 1936 r. pierwsi pasażerowie wyjechali na szczyt Kasprowego.

Trasy Kasprowego, nazwy Kasprowego

Niektórzy z narciarzy zjeżdżający do Kuźnic nartostradą przez Goryczkową nawet nie wiedzą, że tuż obok, w lesie, biegnie słynna ongiś FIS 2, na której odbyły się zjazdy w czasie mistrzostw świata w 1939 r. i na której do lat 60. ub. wieku startowała czołówka polskich alpejczyków.

W 1939 r. warunki śniegowe nie rozpieszczały organizatorów. Wojsko musiało narzucić grubą warstwę śniegu na trasę, która i tak była niesłychanie twarda. Ta dla mężczyzn prowadziła spod „dzwonu” przez Halę Goryczkową na tzw. padaki z metą poniżej. Start dla kobiet znajdował się 150 metrów poniżej szczytu Kasprowego. Zawody odbyły się tego samego dnia i w obu zwyciężyli zawodnicy niemieccy. Najlepszy z Polaków Bronisław Czech był na miejscu 20, Jan Schindler z „Wisły” zajął 22 miejsce, Karol Zając – 26, a Marian Zając – 32. Z Polek najlepsza była Zofia Stopkówna na miejscu 19, Maria Marusarz była 21, Jadwiga Bornetówna – 23, Helena Beckerówna – 24.

Kasprowy miał jeszcze drugą trasę zjazdową – FIS 1, zwaną „jedynką”. Na niej zawody rozgrywano do lat 60. XX wieku. Bo po wojnie na Kasprowy przyszła generacja nowych zawodników – chociażby Barbara Grocholska.

Teraz słynna onegdaj „dwójka” już zarosła.

Na Goryczkowej dopełniło się też życie bohaterki „FIS-u” z 1939 r. – Zosi Stopki-Olesiak Marcinowskiej, gdy w marcu 1956 r. wielka lawina zeszła z Czuby Goryczkowej i zniosła schronisko Marcinowskich na Goryczkowej.

To ku pamięci tego wydarzenia – a zwłaszcza jego ofiar, czyli Zosi i jej męża Władysława – kuluar, którym zszedł wtedy śnieg nazwano Żlebem Marcinowskich.

Kasprowy ma i inne swoje nazwy nadane mu przez narciarzy. Jest więc Żleb Roja i Żleb Bryji. Zakręt nartostrady z Goryczkowej do Kuźnic, w kształcie litery „S” nazywany jest „esem”. Na tej samej Goryczkowej bulę, która wyrzucała narciarzy w czasie zawodów nazwano „hopką”. Są dawne, pamiętające czasy chwały polskiego narciarstwa zjazdowego, częściowo pozarastane trasy FIS 1 i FIS 2 oraz słynne na niej „padaki”.

Kasprowy się zmienia

Swojego warsztatu narciarskiego w budynku kolejki na szczycie nie prowadzi już niezmordowany Stanisław Wawrytko II „Ciostko”… Zmieniły się trasy, ich przygotowanie, stroje i sprzęt narciarzy, ale pozostała radość płynąca z uprawiania narciarstwa na stokach „Świętej góry”. Nową jakością i wspaniałym pomysłem, jednoczącym środowisko „ludzi Kasprowego”, jest organizowana od 2007 r. dzięki Rafałowi Sonikowi i Markowi Gajewskiemu narciarska msza święta.

Po niebie mknie wagonik. Teraz zmodernizowany, z nowoczesnym designem. A kiedyś? O dawnym wagoniku krążyły przeróżne anegdoty. Kiedyś przewodnik tatrzański, Józef Krzeptowski miał taką grupę, z którą nijak nie mógł sobie dać rady. Zabrał więc turystów do kolejki na Kasprowy Wierch. W Kuźnicach chciał im poopowiadać o Kasprowym, narciarzach, ale nikt nie uważał i go nie słuchał. W kolejce już nic nie mówił. Tylko mocno złapał się za uchwyt. Tak mocno, że aż krople potu wyszły mu na czoło. Zauważyła to jedna z turystek i zapytała przewodnika: – Dlaczego Pan się tak mocno trzyma uchwytu? Ujek odpowiedział: – Bo ostatnio, jak się dno kolejki urwało, to tylko Ci przeżyli, co się trzymali. Od tej chwili w kolejce zapadła absolutna cisza.

Ludzie Kasprowego

Ciekawa to społeczność. Młodsi i starsi. Oczywiście: pracownicy kolejki. Ot taki Stanisław Pieron „na kolejce” przepracował prawie 40 lat. Urodził się w Kuźnicach w 1928 r., więc jako dzieciak oglądał jej budowę i otwarcie. Zimą 1947/48 zaczął pracę w kasie na dolnej stacji. I został wierny kolejce – z trzyletnią przerwą na służbę wojskową – aż do pójścia na emeryturę w 1988 r. Przeszedł w tym czasie całą drogę kariery, bo w latach 1977-1984 został zastępcą kierownika, a od 1 listopada 1984 r. do 1988 r. – kierownikiem. Za najcięższy, a zarazem najbardziej niebezpieczny, moment tych lat uznaje wymianę liny w 1956 r., kiedy to zginął jeden z kolejarzy. Trudnych chwil było jednak więcej: zdarzały się oblodzenia liny, ekstremalnie silne wiatry, a także wyładowania elektryczne. Ale wspomina też trasy z Kasprowego: słynne ongiś, a dziś już zarosłe świerkowym lasem. Oraz narciarzy, którzy na nich startowali. – Było na co popatrzeć – mówi.

Kolejne pokolenia poszły w ich ślady i zakochały się w Kasprowym. Słynny „Rynio” Ryszard Ćwikła czy Jan Bachleda to ikony polskiego narciarstwa. Ale ikony o ludzkich twarzach, z uśmiechem, pełni radości życia i życzliwości. Taką radość widziałem w oczach Andrzeja Wojtycha, pracownika obserwatorium, który zmarł na nartach na Goryczkowej. Czy może być piękniejsza śmierć? Jak mówią: jakie życie – taka śmierć.

Kasprowy znali zresztą nie tylko alpejczycy, ale też biegacze: gazda schroniska na Kondratowej Stanisław Skupień, jego syn Andrzej, a także słynny spiker zakopiańskich zawodów, Zdzisław Motyka.

Czy pamiętasz? Choćby wysportowaną sylwetkę Piotrka Malinowskiego, podbiegającego na fokach na Kasprowy Wierch. Maćka Gąsienicy-Mikołajczyka, który tak pięknie jeździł na nartach i tak wcześnie się minął. I Marka Łabunowicza „Maję” i Bartka Olszańskiego, „Ujka” Józka Krzeptowskiego, Stanisława Gąsienicę-Byrcyna, Tadeusza Gąsienicę-Giewonta i innych ratowników Pogotowia Tatrzańskiego. Oni, ratując ludzkie życie, nadają pracy w górach nowy wymiar.

Czy pamiętasz Andrzeja Kruka z Kondratowej, który szeroko wyciągniętą prawicą zawsze witał przyjaciół i narciarzy w swoim schronisku? Czy pamiętasz, jaki był „Ujek” Józef Uznański, którego skok z kolejki do Żlebu pod Palcem trafił już do tatrzańskiej legendy?

Odeszli. A tak niedawno tu byli. Siedzieli wśród nas. Śmiali się i żartowali. Naszym zadaniem jest, by choć trochę przetrwali. Tu, na Kasprowym. Więc nie pytajmy: komu bije dzwon? Bije nam wszystkim. Tym z niebiańskiego Kasprowego, którzy odeszli i nam, tu na Kasprowym zgromadzonym. Bo tylko będąc wspólnotą pozostaniemy. Razem. Na naszym Kasprowym.

Autor jest pracownikiem Muzeum Tatrzańskiego, autorem wielu książek o dziejach Zakopanego, Podhala i polskiego narciarstwa (m.in. „Goralenvolk. Historia zdrady”, „Tatry na nartach. Przewodnik skiturowy” i oraz „Magia nart”).