Perełka nad Adelboden

Engstligenalp

Perełka nad Adelboden

Małe jest piękne. Engstligenalp to niewielki ośrodek, zawieszony na skalnej półce nad słynną stacją Adelboden: wszechobecna biel, cisza, słońce jak na kole polarnym. W takiej scenerii narty, skitury czy wycieczka na rakietach śnieżnych smakują podwójnie.

Do Adelboden, przepięknej wioski wtopionej w masywy Bernese Oberland, przyjechaliśmy z apetytem na wielkie narty. Oczekiwania były proporcjonalne do sławy tego szwajcarskiego kurortu – od sześćdziesięciu lat odbywają się tu zawody Pucharu Świata mężczyzn. Co roku w styczniu na starcie pod Chuenisbärgli (1730 m n.p.m.) stawiają się alpejskie gwiazdy, ściągając 40-tysięczną widownię. Kiedy nie ma zawodów, wzdłuż legendarnej trasy prowadzącej do przysiółka Eoden śmigają amatorzy.

W rankingach najlepszych ośrodków narciarskich Szwajcarii Adelboden zajmuje trzecie miejsce. Wraz z sąsiednią stacją Lenk tworzy największe tereny narciarskie w Alpach Berneńskich: ponad 200 km tras, stoki do jazdy nocnej i off-piste, a zima trwa tu od listopada aż do maja. Ale, jak to w górach, pogoda lubi płatać psikusy. Kiedy przyszło zapiąć narty (na jazdę mieliśmy tylko dzień), jak na złość wiało, zachmurzyło się, a mgła totalnie pokryła piękne szczyty. Następnego ranka wychyliło się wprawdzie słońce, tyle że do odjazdu zostało kilka godzin. Na wielkie narty nie było szans. I wtedy ktoś przytomnie rzucił: „Może jedźmy do Engstligenalp”.

 Rajsko i biało

O miejscu tym wie niewielu. Może dlatego, że leży na uboczu i nie ma połączenia wyciągowego z innymi stokami regionu. Ale to perełka wśród zimowych stacji – wymarzone miejsce dla koneserów zjazdów pośród nieskażonej przyrody, miłośników biegówek i skituru. Alternatywa dla tych, którzy nie lubią na nartach tłoku i źle trawią gwarne knajpy górskie z hałaśliwą muzyką.

Aby tam dotrzeć, trzeba przejechać autobusem na koniec doliny do Unter dem Birg (ok. 20 minut z centrum Adelboden), a potem wsiąść do najstarszej kolejki linowej w kantonie berneńskim – wybudowano ją w 1936 r. Wrażenie robi już to, że wagonik, którym jedziemy, nieco archaiczny, bo z 1972 r., jest już trzecim w historii tej inwestycji. Trochę trzęsie, ale za to za oknem niezwykłe widoki! Ocieramy się choćby niemal o zamarznięty wodospad. To Engstligenfälle, raj dla wspinaczy lodowych i drugi co do wielkości wodospad w Szwajcarii.

Po kilku minutach jesteśmy na miejscu. Przed nami ogromne plateau (największe w zachodnich Alpach szwajcarskich), otoczone wianuszkiem trzytysięczników z Wildstrubel (3234 m n.p.m.) na czele. Wokół tumany śniegu podrywane przez wiatr i porażające słońce. Niemal pustkowie, gdyby nie to, że gdzieniegdzie widać niewielkie zabudowania – dwa hotele, barki i igloo serwujące fondue. Na stokach nie ma zbyt wielu narciarzy – silny wiatr najwyraźniej wywiał większość chętnych.

 Narty, rakiety i …kucyki

Nie poddajemy się. Kaptury na głowę i w drogę na rozpoznanie terenu, leżącego na wielkiej skalnej półce ponad Adelboden, jakieś 2 tys. m n.p.m. Nieskazitelnie biała sceneria bardziej przypomina Grenlandię niż Alpy. Tylko nie ma białych niedźwiedzi.

Z racji wysokości na Engstligenalp śnieg pojawia się wcześnie i utrzymuje aż do maja. Wyciągi orczykowe dochodzą nawet do 2360 m n.p.m. Wytyczono łącznie 14 kilometrów tras (4 km to łatwe, 6 – średnie, 4 – trudne), jest również snowpark dla maluchów i wspaniałe tereny do jazdy poza przygotowanymi trasami. Dodatkowo wyratrakowano na płaskowyżu dwie pętelki do narciarstwa biegowego (2,5 i 5,5 km) oraz dwie trasy dla zimowych piechurów. Zdecydowaliśmy się na krótszą, bo dłuższa, zagrożona lawinami, została chwilowo zamknięta. Ośrodek proponuje też wędrówki po świeżym puchu na rakietach śnieżnych, a nawet przejażdżki na kucykach. Reklamuje się jako zimowy raj dla wszystkich.

Latem zimowa arena sportów zamienia się w łąki dla 500 krów, które w czerwcu pędzi się tu na wypas najbardziej stromym krowim szlakiem w Alpach. Wszystko zaczyna się tradycyjną procesją, zwaną „Alpaufzug”, sunącą wśród wąskich ścieżek. To dopiero jest widowisko! Przez cały sezon letni z ich mleka produkuje się na miejscu sery – ale nie trafiają one do sklepów i można je kupić jedynie na halach u prywatnych producentów.

Magiczna woda

Jeszcze rzut oka na Adelboden (1350 m n.p.m). W słońcu lepiej widać urodę drewnianych domów, rozrzuconych w dolinie rzeki Engstligen. Często na zewnątrz skromnie wyglądające obiekty – jak nasz hotel „Cambrian”, w środku mają wszystkie wygody ze spa i jacuzzi pod gołym niebem.

Region słynie z doskonałej wody źródlanej, bogatej w sód, magnez i wapń, której walory zdrowotne opisywano już w roku 1617. Wydobywa się ją z jednego z najwyżej położonych zdrojów w Europie, koło Schwandfeldspitze i sprzedaje w butelkach.

Adelboden zaczęło się rozwijać wraz z napływem pierwszych turystów. W 1870 r. powstał pierwszy hotel „Hari im Schlegeli”, założony przez miejscowego nauczyciela. Wciąż pozostaje w rękach tej samej rodziny. Ale najbardziej dla Adelboden zasłużył się na początku XX w. pewien angielski arystokrata, sir Henry Lynn, sprowadzając tu swoich rodaków na wypoczynek. W latach 30. minionego stulecia powstały pierwsze kolejki i wyciągi. Dziś w dolinie jest ich kilkadziesiąt, a miejsc hotelowych kilka razy więcej niż mieszkańców. Kiedy w połowie grudnia gospodarze zaczną potrząsać wielkimi krowimi dzwonkami, to znak, że sezon zimowy otwarty.

Tekst i zdjęcia Elżbieta Pawełek