Dorota Granieczny: Wybór nart jest dziś jest ogromny, więc paradoksalnie ciężko coś wybrać. Dlatego testy i opis z oceną są tak pomocne.
Andrzej Osuchowski: Warto próbować nie tylko różne modele nart, ale również warianty ustawienia wiązań, by znaleźć te najlepiej pasujące do swoich możliwości fizycznych, stylu jazdy, a w końcu także upodobań.
Ski Magazyn: Dorota, brałaś kiedyś udział w testach narciarskich?
Dorota Granieczny: Nie. Nigdy też nie zdawałam sobie sprawy ani się nie zastanawiałam, jak wygląda taka ocena nart.
Testy robi się żeby, po pierwsze, przybliżyć ludziom nowe modele nart. Ale też, by sprzedawcy w sklepach dowiedzieli się, co mogą oferować ludziom. Bo obecnie prawie każda poważniejsza firma wypuszcza w każdym sezonie 60-80 modeli!
DG: Tak, wybór jest ogromny, więc paradoksalnie ciężko coś wybrać. Dlatego testy i opis z oceną są tak pomocne.
A miałaś kiedyś kontakt z nartami sportowo?
DG: Tak, w dzieciństwie jeździłam w klubie. Ale to był tylko epizod.
Jędrek, a ty byłeś kiedyś na takich testach?
Andrzej Osuchowski: Tak, jako bardzo młody człowiek.
To porównaj wrażenia.
AO: Z perspektywy tego, co się dzieje na rynku narciarskim – ile powstaje grup nart i ile jest w każdej z nich modeli, to każdy, kto otworzy katalog jakiejkolwiek firmy, najpierw dostanie oczopląsu. Zdecydowanie więc jakaś sugestia – a do tego sprowadzają się testy – jest potrzebna bardziej niż kiedyś.
Zwłaszcza, że są one sprawdzoną formułą: narty oceniają ludzie, którzy nie chcą lansować konkretnej firmy, tylko rzetelnie wyrazić opinię na temat kolejnych modeli. Oczywiście, jeśli się w branży pracuje, to jest się w stanie rozpoznać mniej więcej, na czym akurat jedzie, chociażby po kształcie narty, konstrukcji wiązania czy systemie, który jest charakterystyczny dla danej marki. I to pomimo, że organizator to ukrywa, oklejając wszystkie narty od góry czarną taśmą. Tyle że dorośli ludzie, biorąc udział w teście, nie zamierzają przecież oszukiwać. Choć sam mam firmy, których nart bym nie kupił, to oceniałem i je uczciwie. Nawet czasem byłem zaskoczony, że właśnie ta marka w taki sposób jeździ.
Ale to oklejenie nart może mieć i negatywny skutek. Bo może faceci mniej zwracają uwagę na design, ale kobiety są wyczulone na te sprawy. A kiedy masz nartę go pozbawioną, to zubażasz ocenę?
DG: To prawda. Wiele z nas, także przez to, że rynek jest tak nasycony, przy zakupie kieruje się trochę designem. Więc pozbawienie tego elementu decyzji paradoksalnie wypacza ocenę. Na szczęście podczas testu osobno ocenia się wyłącznie design.
Na obiektywność oceny ma wpływać także to, że pierwsza narta, która jest testowana w ramach każdej grupy, jest potem jeszcze raz oceniana – bo jedzie sia na niej jeszcze raz na samym końcu testu.
DG: Chodzi o to, żeby człowiek, który jest już bardziej rozjeżdżony na danym stoku i ma do porównania więcej nart, mógł bardziej obiektywnie ocenić tą, która szła na pierwszy strzał.
AO: Znaczenie ma i to, że niezależnie od tego, ile ktoś spędza czasu na śniegu: czy jeździ codziennie, bo jest instruktorem, czy też trzy razy w tygodniu bądź raz na miesiąc – każdego dnia podczas pierwszych minut po wpięciu wiązań muszą zostać uruchomione bodźce odpowiedzialne za to, jak się czujemy na nartach. Organizm musi za każdym razem dostosować się do aktywności sportowej: pozycja narciarza musi się odpowiednio ustawić, bo dopiero wtedy będziemy w stanie porządnie pojechać i wycisnąć z narty wszystkie jej możliwości. Bo choć w narciarstwie technika jest ważna, to jest równocześnie sportem totalnie siłowym. Narty mają to do siebie, że zawsze wymagają użycia mniejszej, a zwykle większej, siły. Już ta praca ciała: góra-dół i wejście na krawędź może się bardzo różnić w pierwszym skręcie i dziesiątym skręcie.
Na jakim stoku przeprowadzone były w tym roku testy? Na ile był on, na przykład, zróżnicowany, by można było wypróbować różne rodzaje skrętu i prędkości?
DG: Początkowo się zdziwiłam, że trasa, na której będziemy testować te narty, jest tak krótka. Na szczęście równocześnie były i odcinki strome, i bardziej płaskie. Dawała więc możliwości i do krótszego skrętu, i do bardziej wypuszczonego. Jeżeli chodzi o warunki pogodowe, to nie trafiliśmy super. Pierwszego dnia wybraliśmy późniejszą grupę testerów, co okazało się słuszne, bo było bardzo twardo i dopiero z czasem śnieg nieco odpuścił. A że nie testowaliśmy wtedy nart sportowych, a amatorskie modele, więc na nie warunki były stosowniejsze. Drugiego dnia siadła mgła, co mocno utrudniło jazdę. Test został nawet na chwilę przerwany. Ale w końcu mgła nieco opadła i udało się go dokończyć.
AO: Krótsza trasa ma jeszcze jedną zaletę: zjazdy nie trwają długo, więc nawet uwzględniwszy czas na zmianę nart, jesteś w stanie od razu porównać kolejne modele. Modele zmieniasz szybko, jeden po drugim, i właściwie od razu przy pierwszym skręcie możesz wyczuć różnice między nimi.
Jest wreszcie aspekt rozłożenia sił – przy krótszej trasie dłużej jesteś w stanie jeździć na maksa. A więc uczciwiej oceniać. Jest energia, człowiek jest dłużej nabuzowany, by przetestować następne modele.
Po każdym zjeździe testujący dostaje do wypełnienia kwestionariusz z kilkoma elementami do oceny: ma określić, jak narta zachowuje się w krótkim i długim skręcie, ocenić trzymanie krawędzi i tym podobne detale – a w końcu przedstawić swoje ogólne wrażenie. Czy taki zakres oceny jest wystarczający, czy też warto by go było o coś uzupełnić?
DG: Tych kategorii jest całkiem sporo, dzięki czemu wszystkie istotne aspekty są uwzględnione.
AO: Tak, wygląda to sensownie. Dokładanie kolejnych elementów groziłoby tym, że mniej doświadczeni narciarze mogliby mieć kłopoty ze zrozumieniem tych specjalistycznych kryteriów, samą oceną czy nawet wyrażeniem swoich odczuć.
DG: Zawodnikom może łatwiej byłoby wejść w jakieś dodatkowe szczegóły. Ale wśród testerów są też całkowici amatorzy.
Organizatorzy przyjęli zasadę, że to serwisy poszczególnych firm przygotowują swoje modele na World Ski Test. Czy odczuwaliście różnice w czysto serwisowym przygotowaniu ocenianych modeli: jakości ostrzenia, tuningu i tym podobnych detalach?
AO: Nie. Tym razem wszyscy odrobili porządnie robotę. Chyba wyciągnęli wnioski z poprzednich lat, gdzie podobno niektóre firmy przysyłały na WST narty kiepsko przygotowane.
Zresztą to firmie, która zgłasza swoją markę do testu, powinno zależeć na jak najlepszym zaprezentowaniu swojej oferty. Jej serwisanci najlepiej też znają ich walory, a i słabsze punkty. Oraz mają pomysły na to, żeby ich narty były docenione. Skoro firma twierdzi, że jej patenty są najlepsze, to powinna też tak przygotować narty, by to udowodnić, a nie zrzucać później winę na kogoś innego.
Teraz rolę grało i to, że na stoku był trzymający śnieg, a nie lód, więc ten test odbył się w uczciwych warunkach dla każdego. Bo przecież narty, które wjeżdżają na nieco twardszy śnieg, o lodzie nie wspominając, tak naprawdę po dwóch przejazdach jeżdżą już totalnie inaczej. Tymczasem wiele osób uważa, że jeżeli odda się narty do serwisu, to można na nich jeździć przez trzy dni i nic im nie będzie. Przeciwnie!
W przypadku zawodników wystarczy jeden do dwóch przejazdów treningowych po gigancie w twardych warunkach i krawędź jest do roboty. Dlatego biorą na trening kilka par przygotowanych nart, żeby nie trzeba było poprawiać krawędzi na stoku, w warunkach mocno niewygodnych. Tylko bierzemy następną parę. Zawodnicy na najwyższym poziomie światowym, jak przyjeżdżają na trening na lodowcu, nie jeżdżą dwudziestu przejazdów na jednej parze nart, tylko sześć czy osiem na tak samo zrobionych nartach. Tylko to ma sens.
Nawet oglądając alpejczyków w Pucharze Świata można zwrócić uwagę, że już w końcówkach przejazdu giganta narty inaczej im trzymają. Po prostu ta krawędź się zaokrągla, tępi i wywija materiał na bok.
Podczas tegorocznego WST śnieg i stan stoku pozwalały, by każdy z dziesięciu czy piętnastu testerów miał możliwość wypróbowania tej samej narty na zbliżonym poziomie jej przygotowania. A nie, że przejechało trzech i nagle ta narta już nie chciała skręcać – i to nie z jej winy, ale w efekcie stępienia i wywinięcia krawędzi.
Mieliście okazję spotkania podczas WST takich asów z obecnego Pucharu albo z poprzednich sezonów?
DG: Tak, była Eva-Maria Brem i Hannes Reichelt. Oglądanie takich postaci na żywo, w akcji, obojętnie, czy były to krótkie skręty, czy dłuższe, na obojętnie jakiej narcie – robi wrażenie. Na stoku nawet z daleka od razu widać – o, to chyba zawodnicy.
AO: Totalny majstersztyk. Każdy ruch jest taki sam, powtarzalny jak w lustrze.
Jak wyglądała wymiana nart – każdemu przecież trzeba choćby ustawić wiązanie?
DG: To szło bardzo sprawnie. Było sporo ludzi z obsługi i praktycznie w momencie, gdy się podjeżdżało, aby wymienić nartę, ktoś podchodził i po prostu podawało się mu długość skorupy buta oraz diny, na które chce się mieć ustawione wiązanie.
Ikoną WST jest od lat Franz Klammer, wielki zjazdowiec z minionego wieku, który w Austrii jest nawet większą gwiazdą niż rozpoznawalny Hermann Maier czy inni.
DG: Tym razem niestety go nie było, ponieważ był bodajże w Los Angeles, akurat w tym czasie, na premierze jakiegoś filmu promującego Karyntię.
Poza testem nart zjazdowych w ramach WST od jakiegoś czasu odbywają się jeszcze test nart freeridowych i test nart skiturowych. Jak oceniacie ich sensowność, bo przecież w tym przypadku jeszcze więcej zależy od warunków śniegowych i pogodowych.
AO: Porównując do testu nart zjazdowych, musi być dużo trudniejszy do przeprowadzenia. Ciężko jest chyba to wszystko spiąć w całość… Na stoku przygotowanym porównanie modeli jest łatwiejsze, bo używa się ich w takim samym terenie. Nieważne, jaka to grupa nart i czy testuje amator, czy profesjonalista – punkt wyjścia jest ten sam: jeden teren, w którym narta ma się sprawdzić lub się sprawdza gorzej.
W przypadku freeride’u ten teren jest z założenia kompletnie różny. Samo znaczenie słowa freeride, czyli pełna wolność jeżdżenia w terenie właśnie dziewiczym, w śniegu nienaruszonym, zakłada skalę tych różnic: od jakości śniegu, nachylenia stoku, lasu czy otwartych przestrzeni, stylu jazdy, upodobań, jeśli chodzi o prędkość. Więc musi to być trudny test.
Sam mam narty freeridowe, które wiem, że mi jeżdżą super po stoku i super w otwartej przestrzeni na dużej prędkości. Ale mam też inną parę, którą równie lubię, do jazdy na mniejszej prędkości w zróżnicowanym terenie – nie na otwartej przestrzeni, a między drzewami, czy gdzie jest ciaśniej. I to są już zupełnie inne narty…
Na WST w przypadku nart freeridowych przyjęto wyznacznik szerokości „pod butem”: do 100 mm i powyżej.
AO: Tylko że szerokość nie zawsze jest najważniejsza. Oprócz niej rolę gra jeszcze stand na narcie, czyli miejsce montażu wiązania, a więc to, w którym punkcie się stoi oraz to, jak została zaprojektowana – czy do ostrej jazdy na dużej prędkości, czy też bazuje na freestyle’u, który jest teraz istotnym elementem jazdy pozatrasowej. Bo te narty są inne. Niektórych rzeczy nie da się zrobić na nartach do bardzo szybkiej jazdy, takich klasycznych big mountain. W efekcie ocena obiektywna jest tu potwornie ciężka. Zwłaszcza, że dochodzi przecież kwestia pogody w czasie testu, jakości śniegu i tak dalej.
Jakie problemy mogą być w przypadku testu skiturowego? Bo tu trzeba oceniać nie tylko zjazd, ale też podejście?
AO: Tu jednak łatwiej ustalić kryteria. Zwłaszcza w najpopularniejszej grupie do 95 pod butem, nazywanej freetour, bo pozwalającej i zjechać z dobrymi emocjami, i podejść tak, żeby nie czuć, że się ciągnie na nodze kotwicę. Tylko że oprócz tej grupy, są jeszcze narty skiturowe szersze albo dużo węższe, do racingu skiturowego. Tego sprzętu jest bardzo dużo i jest bardzo zróżnicowany pod kątem przeznaczenia i konstrukcji.
DG: Ocena nart skiturowych jest łatwiejsza niż freeridowych, ale trzeba mądrze rozdzielić grupy.
AO: W narciarstwie freeride’owym mnóstwo zależy od tego, co masz w głowie. Od tego, co chcesz na tych nartach robić, co jest twoim stylem poruszania się. To siedzi wewnątrz nas. Czy podoba ci się szybka jazda samochodem, czy podoba ci się klasyczny samochód, który jest wozidłem. W racingu wiadomo, o co chodzi, kto jest szybszy, która narta jest szybsza, która wytrzyma większe przeciążenia, która lepiej trzyma. W jeździe all mountain, te odczucia też mogą być podobne, bo dla każdego warunki się zmieniają dokładnie tak samo. Natomiast w jeździe poza trasą jest ta różnica, że jesteśmy w terenie i każdy widzi przeszkodę w inny sposób. Ja zrobię na tej przeszkodzie 360 stopni, a ktoś się wybije z tej samej przeszkody, ale pod innym kątem i poleci 15 metrów do przodu na dużej prędkości. Ja lubię robić tak, a on lubi robić tak. Więc mamy dwóch gości, z których jeden lubi relaks, styl i flow, a drugi lubi jak mu piszczy powietrze między zębami. I tych dwóch gości to są dwa różne charaktery, dwa różne style i dwa różne podejścia do działania.
DG: Ale z mojego amatorskiego doświadczenia mogę powiedzieć, że już sam stand na danej narcie dużo zmienia. Kiedyś nie miałam o tym pojęcia i pewnie dalej bym prosiła o standardowe, rekomendowane przez firmę, zamontowanie wiązań. Ale Andrzej wytłumaczył mi różnice i dał sugestie. Na przykład, kiedyś stałam bardziej z przodu na jednej narcie, aż spróbowaliśmy bardziej się odsunąć do tyłu, co okazało się trafnym wyborem. Narta wydaje się wtedy trochę dłuższa i bardziej może stabilna.
AO: To dotyczy nie tylko narty freeridowej. Nawet mając systemy szybko nastawialne, w wiązaniach all mountain, mało kto zdaje sobie sprawę z takich możliwości. Ale jeżeli mamy kogoś, kto musi jeździć na narcie o określonej długości, bo nie ma innej, to poprzez jakby oszukanie legendy wiązania, mogę mu poprawić styl lub dać więcej frajdy. Po prostu przesuwam ridera na wiązaniu, na przykład, trochę do przodu, gdy narta jest na niego za długa. Przez taki sam zabieg można zaspokoić preferencje odnośnie stylu jazdy.
Ja jestem niski i lekki. Ale jeżdżę na nartach o takiej samej długości, jakie ma mój wyższy i cięższy kolega – tyle że mam inny stand… Ta narta teoretycznie mogłaby być dla mnie za długa, więc rozwiązaniem jest to, że mogę oszukać na wiązaniu szybko nastawialnym i przesunąć się trochę do przodu.
Gorzej jest w nartach, w których wiązania trzeba by za każdym razem przewiercać.
AO: Mam to szczęście, że przez ponad połowę życia pracuję w serwisie narciarskim, więc i mam sprzęt, żeby wiercić.
Nie boisz się mieć 20 dziur w narcie?
AO: Nie! Może dlatego, że jestem lekki? Na pewno warto próbować różne warianty i dostosować do siebie. Zwłaszcza, że to daje doświadczenie. Kiedy dziś wchodzi klient do serwisu, to jestem mu w stanie doradzić, jak zamontować mu to wiązanie. Muszę się tylko dowiedzieć: jakie są twoje zainteresowania w jeździe poza trasą czy w ogóle w jeździe na nartach?, jaki jest twój styl? co cię interesuje: czy lubisz jeździć szybko, czy for fun? ile masz wagi i wzrostu w stosunku do tej narty? A na końcu sprawdzić, jaka jest konstrukcja narty. Czy w przypadku narty freeride’owej ma bardzo małego rockera z tyłu, a dużego przodu, czy też niedużego przodu, a zero rockera z tyłu? Czy może ma double rockera, który na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie, że jest tyle samo go z przodu co z tyłu… Jaka jest szerokość tej narty, taliowanie, promień skrętu… Wtedy mogę dać mu różne sugestie i objaśnić, czym każde rozwiązanie będzie skutkowało.
Na pewno warto testować różne ustawienia wiązań. Tak samo, jak warto testować narty.
Dorota Granieczny – urodzona i wychowana na Śląsku, od kilku lat poznająca coraz lepiej Tatry. Od dziecka hobbystycznie związana z narciarstwem.
Przez kilka lat zawodniczka bielskiego klubu narciarskiego As. Dzisiaj fascynuje ją narciarstwo pozatrasowe – freeride i skitur. Latem uprawia kolarstwo górskie i treningi biegowe w górach.
Andrzej Osuchowski – urodzony w Zakopanem. Narciarz pozatrasowy.
Jest właścicielem serwisów narciarskich w Krakowie i Zakopanem pod marką Wolf Trail. Prowadzi szkolenia z zakresu serwisowania sprzętu narciarskiego oraz obsługi maszyn serwisowych szwajcarskiego producenta
Montana Sport International AG