Narciarstwo można uprawiać mniej więcej od trzeciego roku życia do…śmierci. Dzięki temu wiele osób podczas swej przygody z nartami dochodzi do momentu, w którym potrafi zjechać z każdej góry, a umiejętnościami przewyższa swoich niegdysiejszych instruktorów. Wtedy rodzi się pytanie: co dalej?
Czy narciarstwo jest jeszcze w stanie mnie zaskoczyć? Czy nadal szukam w nim adrenaliny i przyjemności? A może powinienem zacząć wydawać oszczędności na inny sport, niekoniecznie „królewski”, a może tańszy? Każdy powinien się nad tym zastanowić, ale przed podjęciem decyzji spróbować jeszcze jednej formy narciarstwa: sportowego, lecz na amatorskim poziomie. Szkoląc przez lata narciarzy, niejednokrotnie rozmawiałem z tymi, którzy byli przekonani, że w narciarstwie amatorskim osiągnęli już prawie wszystko. Stwierdzenie – myślałem – że wiem już „prawie” wszystko na temat narciarstwa, zyskało nowe znaczenie i przesłanie, takie jak w spocie reklamowym, w którym słowo „prawie” robi wielką różnicę. Zmierzam do przypomnienia ważnej zasady: człowiek nie jest w stanie sam siebie nauczyć oraz poprawić. Samego siebie nie widzi. Nie umie też obiektywnie ocenić swoich błędów, które należy systematycznie eliminować, doskonaląc swoją technikę. Może uczył się zbyt dawno, a narciarstwo i technika tymczasem zmieniły się w tzw. ślady cięte. Co gorsza, może nigdy nie był uczony przez fachowców, bo jest samoukiem. Chwała tym, którzy tą drogą doszli do wysokiego poziomu jazdy, ale z reguły taki narciarz zatrzymuje się na pewnym poziomie umiejętności. Kiedy chcemy, aby coś nas cieszyło i przyciągało, musi nas to porywać i motywować do działania. Nasza technika musi się stale podnosić, bo w przeciwnym razie narciarstwo stanie się rutyną… Wtedy pojawi się odruch: „znowu narty?!… o nie!, zimno, pada… nie chce mi się”. Dzieje sportu znają przypadki wielkich mistrzów – olimpijczyków lub mistrzów świata różnych dyscyplin – którzy osiągnęli wszystko, ale wciąż szukali nowych celów. Taką drogę obrała choćby Jelena Isinbajewa czy Usain Bolt. Są również tacy, który świetność utracili właśnie w efekcie braku motywacji – przyznawał to chociażby Ian Thorpe, trzykrotny złoty medalista z Sydney. Czas pomyśleć o sobie: czy przypadkiem nie tracę motywacji do narciarstwa? Czy mam jeszcze jakiś cel ?
A MOŻE TYCZKI?
Wyjście z tego typu motywacyjnej zapaści mogą przynieść m.in. sportowe treningi „na tyczkach”. Co to jest ? Otóż często choć niby jedziemy na nartach „na krawędziach”, to docieramy tam, gdzie nas one… zawiozą. Czyli tam, gdzie się uda. Tymczasem na treningu sportowym musimy pojechać torem wymuszonym, a na dodatek z odpowiednią prędkością. Ważny jest bowiem mierzony elektronicznie czas, więc linię przejazdu wyznaczają nie tylko tyczki, ale i musimy ją dobrać tak, by była najszybsza. I tu właśnie następuje weryfikacja naszego poziomu narciarstwa. Jeden powie „to nie dla mnie”. Drugi: „po co mam to robić!”. A trzeci: „spróbuję, dlaczego nie”. I właśnie ten trzeci odkryje fascynującą odmianę narciarstwa, dostępną bowiem tylko dla zaciętych ludzi z charakterem. Co też ważne: podczas jazdy „na tyczkach” narciarz cały czas jest obserwowany przez trenera, który prowadzi analizy przejazdów, pokazuje je video online na stoku, a w efekcie koryguje technikę i wskazuje na różnice między naszą jazdą a jazdą najlepszych.
Tyczki, czyli tor przejazdu, można dopasować do każdego narciarza. Lepsi jeżdżą po stromym zboczu i trudnej konfiguracji bramkowej, a ci na, by tak rzec, komfortowym poziomie po bardziej płaskim terenie. Rywalizacja pobudza naszą żądze bycia coraz szybszym i lepszym od innych. Ale również osoby o innym niż „wojownik” charakterze skorzystają z treningu „na tyczkach”. Jazda sportowa wymusza na nas dużo większy wysiłek fizyczny niż relaksacyjne pokonywanie stoku. Czterdziestosekundowy przejazd potrafi „zabrać oddech” nawet dobrze wytrenowanej osobie. I obudzić nową motywację! Jaką? Zaczynam się zastanawiać, czy aby nie jestem przypadkiem typem, który połowę życia spędza w pracy za biurkiem, a drugą połowę w domu przed komputerem? Brak siły fizycznej i wytrzymałości mięśniowej sprawia, że w grupie trenujących narciarzy zostaję w tyle. Efekt? Zaczynam trenować latem. To następny duży plus treningów „na tyczkach”. Mięśnie nóg, brzucha, grzbietu, koordynacja ruchowa, szybkość – kiedy wszystko pracuje na wysokim poziomie latem, to zimą na treningu narciarskim nasza kondycja będzie niezawodna.
ZAWODY, MEMORIAŁY
A dla najbardziej zawziętych celem mogą być Amatorskie Mistrzostwa Polski, rozgrywane rokrocznie w kilku edycjach w różnych kategoriach wiekowych (szczegóły na wnp.pzn.pl). Startując w zawodach apetyt na sukces rośnie. Także sprzęt, na którym trenujemy, staje się największym skarbem, a smarowanie nart – wielką sztuką i tajemnicą.
Coraz bardziej modne stają się zawody branżowe: mistrzostwa lekarzy, prawników, architektów, geodetów, informatyków itd. Nie bez powodu przedstawiciele tych profesji tak często uczestniczą w treningach sportowych. Najlepsi są uczestnikami nieoficjalnych mistrzostw świata – a wśród prawników od kilku lat prym wiodą właśnie Polacy z mec. Ludwikiem Żukowskim na czele (skilex.eu)
Swoje zawody mają również dzieci w wieku przedszkolnym (memoriał im. Kornela Makuszyńskiego, czyli popularny „Koziołek Matołek” koziolekmatolek. com) i szkolnym (m.in. Mistrzostwa Polski Szkół Niepublicznych). Amatorskie zawody dla dzieci to dobry sposób zaszczepienia najmłodszym miłości do nart i pokazania wspaniałego i zdrowego sposobu spędzania ferii zimowych i wolnego czasu. Nie mówiąc o tym, że najbardziej uzdolnieni mają szanse związać swoją przyszłość z grupą Tauron Bachleda Ski, która sponsoruje nowe polskie talenty alpejskie i daje im szanse trenowania na światowym już poziomie.
RACE PARK HARENDA
W zeszłym roku w Zakopanem na stoku Harenda powstał pierwszy w Polsce Race Park, czyli miejsce dla tych, którzy chcą próbować swoich sił „na tyczkach”. Liczba zainteresowanych zaskoczyła samych organizatorów.
Swoje zrobił zapewne sam stok: Harenda ze swoim ukształtowaniem terenu jest idealnym miejscem do treningów. To tam przecież dwukrotnie odbywał się Puchar Europy Kobiet (Race Park powstał dokładnie na jego trasie). W najbliższym sezonie stok treningowy zostanie na dodatek specjalnie utwardzony: spółka Harenda kupiła w tym celu specjalną maszynę do natrysku wody pod śnieg. Długość zasadniczej trasy (900 merów) pozwala na ustawienie przejazdu na ok. 50 sekund. Z kolei mniej zaawansowani – i ci, którzy na tyczkach jeszcze nie jeździli – mają do dyspozycji stok o długości 400 m.
Nie bez znaczenia jest wreszcie zapewne kadra szkoleniowa pracująca w Race Parku. Można tam bowiem liczyć na radę zarówno obecnych kadrowiczów – Agnieszki Gąsienicy Daniel czy Wojciecha Zagórskiego, jak byłych zawodników – Macieja Kominko, Tomasza Wydry i Łukasza Guńki (szczegóły na hski.pl).
Tak czy tak, już po pierwszym treningu „na tyczkach” okazuje się zwykle, że to świetna zabawa w doborowym towarzystwie.
Zdjęcia: M. Szyszka