Pierwszy entuzjasta Maso Corto tej miłości… nie przeżył. Nie powstrzymało to następnych fascynatów. Trudno się dziwić: miejsce ma swój klimat.
Krakus, na nartach jeździ od przedszkola, od ponad ćwierć wieku dziennikarz. Od 2005 r. związany z „Polityką”, na której portalu prowadzi blog „W śniegu i po śniegu”. Narty.blog.polityka.pl
Osada leży, co już jest warte uwagi, na wysokości 2011 m n.p.m. Swoje robi i to, że niejako zamyka od północy ciągnącą się przez 30 km dolinę Val Senales, a właściwie Schnalstal – jesteśmy wszak w Południowym Tyrolu i mieszkańcy tego autonomicznego regionu na granicy Austrii i Włoch posługują się częściej niemieckim niż włoskim. Maso Corto/ Kurzras (druga nazwa wynika z tego samego powodu) jest bazą wypadową na lodowiec Hochjoch. W 6 minut można bowiem z Maso wyjechać kolejką linową na wysokość 3212 m n.p.m., a tam korzystać z wyciągów na samym już lodowcu, obsługujących trasy o łatwym bądź średnim stopniu trudności.
Jeździ się przy tym po terenie, po którym ponad 5000 lat temu (bo między 3350 a 3100 lat p.n.e.) poruszać się musiał Ötzie – tajemniczy „człowiek lodu”. To właśnie na nieodległej grani masywu Ötztaler w 1991 r. odnaleziono doskonale zachowane w lodzie ciało mężczyzny z epoki brązu, ochrzczonego później „najsłynniejszym alpejczykiem wszechczasów”.
Sama stacja składa się wyłącznie z kilku hoteli, paru barów, sklepów i wypożyczalni sprzętu sportowego oraz mini-delikatesów spożywczych (oferują m.in. świetny ser Lagrein, którego specyficzny smak jest efektem dojrzewania w wytłoczynach winogron tego właśnie gatunku – skądinąd wino powstałe z tego szczepu jest jedną z kulinarnych wizytówek Południowego Tyrolu).
W Maso/Kurzras nie ma więc, na przykład, gospodarstw rolnych! Bo i jego historia jest specyficzna, by nie rzec: dramatyczna. Przez dziesięciolecie był to przystanek na trasie przemytniczej między Austrią a Włochami (skądinąd czarna, mająca 8 km, nartostrada z lodowca do stacji biegnie właśnie dawnym szlakiem kontrabandy). Na pomysł zbudowania tam kurortu sportowego wpadł na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku pewien młody miłośnik południowotyrolskich gór, który zamierzał połączyć swą pasję z interesami. Zainwestował w budowę wyciągów i hotelu. Nie udało się: klientów brakowało. Zrozpaczony bankructwem pasjonat popełnił samobójstwo.
Niedawno mieszkańcy osady ufundowali mu jednak pomniczek jako pionierowi turystycznego biznesu w regionie. Okazało się bowiem, że z czasem do Maso/Kurzras zaczęli jednak przyjeżdżać goście. Przyciąga ich, z jednej strony, możliwość pojeżdżenia na nartach czy desce praktycznie przez cały rok (jedynie na przełomie maja i czerwca ogłaszana jest przerwa techniczna na konserwację kolejki i wyciągów). Z drugiej: warunki do uprawiania innych sportów oraz wypraw górskich o różnym stopniu trudności.
Godna polecenia jest choćby piesza wycieczka do schroniska Bella Vista – wybudowane na wysokości 2842 m n.p.m. reklamuje się najwyżej położonym w Alpach… basenem zewnętrznym oraz sauną w wielkiej drewnianej beczce ustawionej nieopodal kamiennego budynku. Teoretycznie dotarcie ze stacji do schroniska wymaga 2,2 godziny – w rzeczywistości poza czysto zimowymi miesiącami można pokonać tę trasę sporo szybciej i to mimo konieczności uważnego trawersowania niemal cały czas pokrytych śniegiem żlebów (kiedy szliśmy nią z Tomkiem Prange-Barczyńskim był czerwiec – kłopot w tym, że schronisko było akurat zamknięte…).
Magnesem jest też naturalnie świetna południowotyrolska kuchnia (łącząca smaki austriackie z włoskimi), korzystająca zwłaszcza ze słynnego regionalnego specku i wyśmienitych miejscowych jabłek. Nieco niżej w dolinie, w wiosce Karthaus/Certosa można zjeść chociażby ponoć najlepsze w całym regionie knödel – całą paletę ich smaków (od najpopularniejszych – ze speckiem przez truflowe po… czekoladowe).
Serwuje Paul Grüner, szef hotelu/restauracji Golden Rose, którego sami miejscowi, co jest szczególną rekomendacją, nazywają „królem knedli” (jego własnością jest też wspomniane schronisko Bella Vista). Świetne są wreszcie południowotyrolskie wina (zwłaszcza wspomniany Lagrein oraz Gewurtzaminer) – cechujące się, z racji górskiej gleby i klimatu, nadzwyczajną rześkością i mineralnością.
PS.
Gwoli ciekawostki: lata całe w Maso Corto odbywały się tzw. Dni Polskie, na które organizatorzy ściągali do stacji rozmaitych rodzimych celebrytów. Kiedy kilka lat temu miałem okazję przypatrywać się tej imprezie było ich pół autobusu: od Justyny Steczkowskiej (która nie tylko dawała koncerty, ale i z zapałem jeździła razem z całym zespołem na nartach) i Marka Kościkiewicza (j.w.) przez słynnych braci bliźniaków Mroczków (jeden – choć nie rozpoznałem który – wydawał się reprezentować ducha bardziej sportowego, drugi zaś, by tak rzec, artystowskiego) po Przemysława Saletę (obowiązkowo uprawiał długi poranny jogging, co na tej wysokości wymaga sporego samozaparcia i wydolności) i Radosława Majdana (ten ograniczał się zwykle do dynamicznej zabawy przy barze i na dyskotekowym parkiecie). Więcej plotek nie będzie.
Jest pasjonatką wyjazdów narciarskich. W czasie swoich podróży ocenia nie tylko przygotowanie tras, ale również komfort, kuchnię i après-ski.
Spośród Polaków Maso Corto jako pierwsi odkryli bodaj instruktorzy warszawskiego AWF-u, szukający dobrego miejsca do treningów. Już sama droga do stacji to przyjemność. Dla mnie urlop zaczyna się za przełęczą Brenner: w okolicach Bolzano i Merano nie mogę nacieszyć się widokiem winnic, sadów jabłkowych, kwitnących kwiatów. A najbardziej lubię wjazd długą i głęboką doliną Val Senales i wyłaniające się na jej końcu wiecznie ośnieżone trzytysięczniki oraz lodowiec Hochjoch.
Maso Corto jest miejscem wygodnym: hotele leżą tuż obok dolnej stacji gondoli – przejście zajmuje trzy minuty. Od połowy lutego wyciągi mają nowego właściciela – w ślad za tym iść ma podobno lepszy serwis i korzystniejsze ceny. W skład hoteli wchodzi 25-metrowy kryty basen, prawie cały oszklony, sauny i siłownia (wszystko to jest dostępne bez wychodzenia na zewnątrz). W najbardziej popularnej wśród Polaków „Top Residence Kurz” panuje swobodna atmosfera: towarzyskie życie kwitnie w spa i w holu na kanapach. Wszystko można załatwić tu po polsku. W hotelu działa „Testcenter & Skirent” firmy Blizzard (oczywiście z serwisem).
Gondola może zabrać na raz 80 pasażerów i w ciągu sześciu minut pokonuje 1200 m przewyższenia, docierając pod szczyt Grawand (jest tu też wysokogórski hotel dla sportowców). Zimą na lodowcu wytyczonych jest 35 km tras – na imponujących wysokościach pomiędzy 2011 a 3260 m n.p.m. W lecie do dyspozycji jest 8,5 km tras – a wyciągi działają do godziny 13.
Zjazd zaczyna się stromą ścianą, lecz można ją ominąć dzięki trawersom. Niżej jest bardziej płasko. Dolną część lodowca obsługuje potrójne krzesło, a trasy są szerokie i dość długie. Prawa część to dwa długie orczyki – tam nie zaglądam… Wydzielony jest też snow park z halfpipem i skocznią. Zjazd z lodowca jest możliwy aż na sam dół, do dolnej stacji gondoli, 8-kilometrową trasą, dość trudną, ale biegnącą piękną doliną Corteraso. Prowadzi prosto do okrągłego szklanego baru na apres ski.
A po nim można skorzystać z wellnes, zjeść kolację w pizzerii i pobawić się w dyskotece K2.
Najważniejsze jednak są w Maso dwie rzeczy: gwarancja śniegu i odpoczynek od złego powietrza.