Epokowa decyzja, jaką jest przekazanie Polskich kolei Linowych w ręce spółki Polskie Koleje Górskie, stworzonej przez samorządy Zakopanego, Bukowiny Tatrzańskiej, Poronina i Kościeliska oraz fundusz inwestycyjny Mid Europa Partners, stawia na nowo pytanie o przyszłość rejonu Kasprowego Wierchu (osobną kwestią pozostaje jednak ocena stylu i politycznych de facto powodów wyeliminowania z przetargu prywatyzacyjnego słowackiego konsorcjum Tatry Mountain Resorts). Teksty Jacka Kowalskiego i Andrzeja Bachledy przynoszą warte rozważenia w tej dyskusji argumenty.
Kasprowy jako dobro narodowe, magnes marketingowy i Święta Góra Polaków
Czy i czym ten przeciętny szczyt zasłużył na takie miana – obecne zarówno w obiegu medialnym, jak w przekonaniu wielu rodaków?
Powinni się nad tym zastanowić zwłaszcza narciarze i Podhalanie (choć nie tylko). Niewykluczone, że w związku z wieszczonym przez wielu naukowców efektem globalnego ocieplenia, czasu do jazdy na nartach mamy w Tatrach niewiele: jakieś kilkadziesiąt lat, czyli 3-4 pokolenia. Mogą one albo tu wciąż jeszcze sobie pojeździć i żyć dostatnio, albo też stać się, wraz z przyrodą, żywą częścią skansenu pod nazwą „Polskie Tatry i Podhale” – zarządzanego przez kustoszy, ale wyludnionego z młodzieży i narciarzy (ci będą zmuszeni jechać w Alpy i Pireneje, jeszcze mocniej niż dzisiaj wspomagając gospodarki rozwiniętych krajów UE).
Już teraz widać wyraźnie, że z Tatr najpierw – wraz z owcami – wypędzono kulturę pasterską, a ostatnio – wraz z narciarzami – kulturę narciarską razem z „klimatami apres ski”. Tymczasem to z obu tych kultur przez lata żyło dostatnio nie tylko Zakopane, ale i całe Podhale ze Spiszem i Orawą włącznie.
Czym Kasprowy nie zasłużył na te miana (a mimo to go kochamy):
- Wysokością bezwzględną 1987 m n.p.m. – dość przeciętną;
- Trudną dostępnością – a dla narciarzy zjazdowych wręcz nieracjonalną. Otóż aby jeździć na Kasprowym wyciągami krzesełkowymi w dwu Kotłach – wywożącymi obecnie 2400+700 = 3100 osób/godz. (czyli 24800 osób/ośmiogodzinny dzień narciarski) – najpierw trzeba nań wyjechać koleją linową wywożącą 360 osób/godzinę (czyli 2880 osób/dzień). Załóżmy, wedle standardów alpejskich, że narciarz podczas ośmiogodzinnego dnia narciarskiego na stoku spędza pięć i pół godziny. Okazuje się zatem, że dzisiaj kolej linowa wywozi dziennie z Kuźnic na Kasprowy 2880 narciarzy, czyli 17 proc. czekających na nich wolnych miejsc na krzesełkach w obu kotłach. Te irracjonalne proporcje łagodzą dzisiaj, ale tylko o 1-2 proc., zapaleńcy (głównie młodzież) wychodzący pieszo z nartami na plecach z Kuźnic do dolnej stacji („nad Polakiem”) krzesełek w Goryczkowej. Po modernizacji (wydłużeniu) tej kolejki do dolnej stacji poniżej „Polaka” będzie to około 3 proc. Tak czy tak efektem jest kompletne niewykorzystywanie możliwości wyciągów w obu kotłach: nim krzesełka się zapełnią, jest już południe, a w Kuźnicach narciarze czekają dalej w upokarzającej „kolejce do kolejki” (skądinąd prostym, choć oczywiście doraźnym, rozwiązaniem byłoby przyznanie w zimie pierwszeństwa zakupu miejscówek pasażerom ze sprzętem narciarskim). Po każdym więc sezonie ubywa chętnych – i jeżeli o to chodziło „zielonym”, to skutecznie osiągnęli cel. Na marginesie: trwająca od lat wojna o Kasprowy dotyczy 0,3 proc. powierzchni TPN! Są to tereny potrzebne dla lokalizacji kolejek i tras, znajdujące się na obszarze 3 proc. powierzchni polskich Tatr, przyznanej narciarzom 80 lat temu. („Teren” liczymy jako 1,1 powierzchni zabudowy i 1,0 powierzchni wytyczonych dla narciarzy tras, zaś „obszar” mierzony jest od grani do dna kotła lub zbocza, na którym przebiega trasa i/lub kolejka, gdzie mogą znaleźć się narciarze). Tymczasem fabryczna zdolność wywozu kolei linowej wynosi 420 osób/godzinę = 3360 os/dzień. Co więcej, na etapie koncepcji zakładano, że sięgnie ona 920 osób/ godzinę. Jednak już na w fazie projektu, a więc i zamówienia publicznego, zostało to pod naciskiem „zielonych” obniżone do obecnego poziomu 360 osób/godzinę. W efekcie uciekły nam wtedy duże publiczne pieniądze (niewiele większym kosztem w tym samym czasie można było uzyskać wielokrotnie większy społeczny pożytek). Nie jedyne to zresztą pieniądze stracone w tej dwunastoletniej walce Polskich Kolei Linowych z Tatrzańskim Parkiem Narodowym o pozwolenie na modernizację instalacji narciarskich na Kasprowym. Tak czy tak jest jasne, że ta kolej nie wystarczy do narciarskiej obsługi Kasprowego i do wykorzystania zdolności wywozowych istniejących wyciągów krzesełkowych. Na dodatek za chwilę zmodernizowany wyciąg w Kotle Goryczkowym uzyska przepustowość co najmniej taką jak ten w Gąsienicowym, czyli 2400 osób/godzinę. Wprawdzie na świecie kolejki o tak małej zdolności wywozowej buduje się już najwyżej do punktów widokowych, a nie na potrzeby narciarskie, ale na Kasprowym inwestycja ta dodatkowo pogłębi absurdalne proporcje między możliwościami kolejki linowej i krzesełek.
- Władztwem sprawowanym nad Nim i jego narciarską okolicą przez TPN – teoretycznie według praw z czasów PRL (1952 roku) w imieniu polskiego społeczeństwa, a praktycznie przeciw niemu, szczególnie zaś przeciw dzisiejszym potrzebom narciarzy zjazdowych.
- Trudnymi i zmiennymi warunkami atmosferycznymi, powodującymi konieczność dośnieżania tras i dającymi tylko 80 dni narciarskich ze 150 dni w sezonie zimowym.
Czym Kasprowy zasłużył na te miana, stając się dla Polaków wartością kulturową i dobrem narodowym?
- Wysokością względną – czyli ponad osiemsetmetrową różnicą poziomów dla zjazdów narciarskich, nie występującą nigdzie indziej w Polsce, pięciokrotnie większą niż w podtatrzańskich stacjach narciarskich i w większości krajowych ośrodków.
- Romantyczną historią zdobycia dostępu do Niego przez polskich narciarzy: kolej linowa zrodziła się przecież z wielkiej miłości Heleny, córki prezydenta Mościckiego do Aleksandra Bobkowskiego, wiceministra kolei, którzy z silnym poparciem rozmaitych środowisk społecznych II RP dali odpór egoizmowi Ligi Ochrony Przyrody, zaspokajając ówczesne potrzeby narciarzy trasami FIS I, FIS II i nartostradą z Gąsienicowej. Nie bez znaczenia były ambicje i entuzjazm Polaków 20 lat po uzyskaniu wolności. Nasuwa się porównanie z dzisiejszą sytuacją – tyle że gdzie te ambicje u Warszawiaków i ten entuzjazm u Zakopiańczyków? Nie mówiąc już o zdumiewającym stosunku polityków (i to wszystkich kolejnych orientacji) do sprawy udostępnienia Tatr narciarzom tak ważnej dla rzeszy – podobno czteromilionowej – narciarzy polskich, chcących aktywnie odpoczywać we własnym kraju.
- Alpejskim charakterem, dającym narciarzom zjazdowym niezapomniane przeżycia na długich, ponad 3 km niełatwych trasach, mogących uzyskać akceptację FIS do rozgrywania zawodów slalomu giganta, a nawet biegu zjazdowego juniorów, w Pucharze Świata.
- Sprawnie zarządzaną przez PKL, działającą bezawaryjnie przez 77 lat, i bieżąco modernizowaną koleją linową – obecnie niestety ograniczoną przez TPN z zamierzonej zdolności wywozowej 920 osób/godzinę do „ekologicznej” przepustowości 360 osób/godzinę w zimie i 180 osób/godzinę w lecie.
- Osobistymi uczuciami i estymą, jakimi darzą Go rzesze Polaków, szczególnie te rodziny, w których od pokoleń jeździ się na nartach, gdzie tradycja każe chłopcu na Kasprowym poznać dziewczynę i zdobyć ją za żonę, ucząc dobrej jazdy na nartach, a później ojcu zwieźć po raz pierwszy syna z Kasprowego. Dziś młodzież, która trafi na Kasprowy, pyta rodziców: O czym Wy mówicie? Jakie trasy FIS I, II i III? Gdzie one są? Dlaczego tras jest coraz mniej? Dlaczego stoi się w kolejce do kolejki? Odpowiedzi nie są łatwe, bo trudno przed dziećmi dewaluować pojęcie ekologii, tak potrzebnej dla zachowania przyrody, nie tylko w polskich Tatrach. Tłumaczenia, że to specyficzna ekologia, bo w rodzimym wydaniu, byłyby mało wychowawcze, a nawet niepatriotyczne. Zwłaszcza, że spora grupa młodych polskich narciarzy jeździła także w innych krajach, w których widziała rozwiązania i technologie, pozwalające pogodzić jazdę na nartach z zachowaniem zasobów przyrody dla następnych pokoleń. Wspólnie czynniki te działają jak magnes marketingowy ściągając narciarzy – najlepszych gości – nie tylko na Kasprowy Wierch i do Zakopanego, ale na całe Podhale, bo również do kilkunastu podtatrzańskich stacji narciarskich. Początkujący uczą się tam jeździć, bardziej zaawansowani korzystają z tych ośrodków na co dzień, a najlepsi – w pozostałe 70 dni (ze 150 dni w sezonie), kiedy to nie ma narciarskiej pogody na Kasprowym Wierchu. Tym samym rejon Kasprowego Wierchu w pełni dostępny dla narciarzy jest warunkiem koniecznym rozwoju i dostatku całego regionu Podtatrza, a także zaspokojenia pilnych społecznych potrzeb czteromilionowej rzeszy uprawiających ten sport obywateli. Aby uzmysłowić sobie Jego rolę, wystarczy wyobrazić wyobrażając sobie, czym i jakie byłyby dzisiaj: Zakopane, dawna – przez 60 lat! – Zimowa Stolica Polski, rodzime narciarstwo zjazdowe i poziom życia ludności Podhala, Spiszu i Orawy – bez dostępu narciarzy do Tatr, który umożliwiła kolej linowa na Kasprowy Wierch.
Jaki Kasprowy?
Co więc sami polscy narciarze mogą zrobić, by mogli korzystać ze swoich Tatr? Chyba niewiele, bo … duża część roboty została już wykonana. Otóż rezultatem obywatelskiej właśnie pracy w ciągu ostatnich lat są dwa uzupełniające się projekty:
- koncepcja urbanistyczna architekta Stanisława Karpiela wraz z zespołem (Jan Modrzewski, Andrzej Bachleda- Curuś i Edward Budny) „Resort Narciarski Kurortu Tatrzańskiego – Rejon Kasprowego Wierchu”, która winna zostać kanwą urbanistyczną dla lokalizacji infrastruktury narciarskiej w Planu Ochrony Parku
- plan inżynierski rzeczoznawcy budowlanego Jacka Kowalskiego „Wniosek do Planu Ochrony Parku”, będący programem inwestycyjnym budowy nowych i rozbudowy istniejących kolejek krzesełkowych wraz z trasami w ciągu najbliższych 20 lat. Winien on zostać suplementem do Planu Ochrony Parku.
W opracowaniach tych zostały precyzyjnie opisane, uzasadnione i uwzględnione potrzeby narciarzy w tym rejonie (podstawowe założenia projektów – w części tyczącej instalacji narciarskich – przedstawia obok Andrzej Bachleda).
W kontekście ochrony przyrody warto wspomnieć, że realizacja tego programu rozbudowy infrastruktury narciarskiej – o przepustowości nie przekraczającej ośmiu tysięcy osób/dzień – pozwoliłaby wprowadzić w Polskie Tatry nie więcej niż 640 tys. narciarzy w roku – a więc nieporównywalnie mniej od ilości turystów letnich. Ta bowiem liczona jest w milionach na rok (szacuje się, że sięga około 3,5 miliona rocznie i to bez uwzględnienia wchodzących na teren Parku poza bramkami). Co też ważne, narciarze przebywają w górach od godziny 9 do 17, a turyści letni od świtu do nocy. I wreszcie narciarzy od przyrody oddziela gruba, ponad metrowa, skorupa śniegu.
Oba projekty zostały złożone dwa lata temu w TPN i w Ministerstwie Środowiska. Do dziś nie doczekały się odpowiedzi. Następny ruch należy do parlamentu i rządu RP oraz, oczywiście, do wyborców, a więc do nas – narciarzy. Jeżeli to nam nie wyjdzie, pozostaną tylko modlitwy z Rafałem Sonikiem na szczycie Kasprowej Góry lub stacje narciarskie w Alpach i Pirenejach, gdzie czekają polskojęzyczne napisy, polskojęzyczni instruktorzy -przewodnicy narciarscy oraz sztruks na długich trasach w otoczeniu dobrze zachowanej przyrody, której tam o dziwo jakoś my – narciarze – nie przeszkadzamy. Tyle że jest to wersja dla najbogatszych, a reszta: w tym spora część młodzieży, będzie mogła wozić się na tylko na podtatrzańskich wzgórzach i krajowych pagórkach..
Zdjęcia: Tomasz Rakoczy – Tommysuperstar.com