Przyglądam się często ze zgrozą, jak zachowują się młodzi „zawodnicy”. Co mówią. Na te wszystkie skrzywione twarze. Te komentarze i oczekiwania. Wolę milczeć.
Słowo „zawodnicy” celowo znalazło się w cudzysłowie. Moim zdaniem główne zadanie należy do trenera. Oczywiście, wcześniej do rodziców, lecz jeśli ci dają wszystko od razu i za darmo, to trener niewiele zdziała. Kiedyś dystans do wyjazdów i dobrego treningu był oczywisty. Warto pamiętać, że zaledwie jedno pokolenie dzieli nas, pasjonatów narciarstwa, od całkiem innych reguł gry. Problem jest szeroki, ponieważ do tego dochodzi obok rodziców jednostka odpowiedzialna za szkolenie – czyli Polski Związek Narciarski.
Porównać? Nie, tego nie da się zrobić. To dwa różne światy. Śmieszy mnie fakt, że w obu istnieję i istniałem. Wydaje mi się, że jestem upoważniony do takich porównań, ponieważ z jednej strony sporo pamiętam, a z drugiej – obserwuję przygotowania zawodnika naprawdę profesjonalnie podchodzącego do tematu, czyli Maćka Bydlińskiego. Jestem z nim w ciągłym kontakcie i z podziwem obserwuję jego drogę. Porównania treningów zawodnika z „tamtych” i obecnych czasów nasuwają się same. Wtedy na mojej twarzy pojawia się uśmiech… Mam dystans do tego, co było. Kiedyś może wstydziłem się za niektóre rzeczy. Teraz wiem, że takie były czasy i tak, po prostu, trzeba było działać.
Etap pierwszy: logistyka
Trudno to dziś sobie wyobrazić, ale wówczas… nie miałem w domu paszportu. Tak, to prawda. Był zablokowany w stosownym urzędzie i trzeba go było po protekcji bądź za pomocą łapówek „załatwiać”. Tempo ekspresowe to 24 godziny. Po przetarciu ścieżek zwykle udawało się to zrobić w krótkim czasie, ale wzajemność ze strony petenta obowiązywała bezwzględnie. Z każdego wyjazdu musiałem więc przywieźć dla pań urzędniczek jakieś towary luksusowe. Porównanie do czasów dzisiejszych? Nie, w tej części to niemożliwe.
Częścią przygotowań było też wystąpienie o wizę. Wiza do Austrii? Trudno uwierzyć, prawda? Kto pamięta kolejki na granicy do odprawy? Ręka w górę.
Etap drugi: przygotowanie kondycyjne
Trochę na wyczucie, ale trenowało się zazwyczaj solidnie… Nawet w niezłym byłem gazie. Dzisiaj wszystko jest zaplanowane i poukładane. Można wynająć fizjologa, trenera od przygotowania mentalnego itd. Kwestia kasy i wyboru. Dzisiaj wszystko jest zaplanowane i skalkulowane. Osobno pracuje się fizjoterapeutą, kto inny zajmuje się kondycją psychiczną. Konsultacja specjalisty dostępna jest powszechnie i trzeba przyznać, że mamy w kraju świetnie wykształconych specjalistów.
Etap trzeci: logistyka
Potraficie sobie wyobrazić świat bez internetu? Wyjazd na narty bez sprawdzenia pogody to było oczywiste, ale bez potwierdzenia noclegu? Ciężko było się dodzwonić, więc podróż zwykle obywała się „w ciemno” i dopiero na miejscu szukało się kwatery. Im tańszej, tym lepiej. Tutaj akurat znajduję porównanie. Wiem, jak dzisiaj zakwaterowany jest Polish Team podczas treningu na lodowcach… Chłopaki mieszkają w możliwie najtańszym miejscu. Są rzeczy, na których się nie oszczędza, ale tutaj można to zrobić. Różnica taka, że ja byłem do tego zmuszony, a oni mają komfort wyboru.
Etap czwarty: transport
Pamiętacie „malucha”? Fiata 126P? Da się czasami jeszcze spotkać taki pojazd. Dzisiaj bałbym się do niego wsiąść, a zdarzyło się kilka razy dojechać „maluchem” do Hintertux. Niezłe co? Szczególnie z punktu widzenia kierowcy VW Caravelle. Byli i tacy, co „maluchem” pchali się do Tignes…
Etap piąty: sprzęt
Wtedy było, o dziwo, łatwiej coś zorganizować bez pieniędzy. Producenci mieli się lepiej i hojnie zaopatrywali Pol Ski Pool. To był – bo chyba dzisiaj już nie istnieje? – taki twór przy PZN. A nawet jeśli istnieje, to nikt mu nic nie da. Wszyscy znają problemy z kontrolą i domykaniem budżetu w tej instytucji. Bardziej atrakcyjne towary zwykle były niedostępne, a gdzie znikały? Sami sobie odpowiedzcie. Fakt, że narty były za darmo, to była duża sprawa. Ale choć cieszyła ilość, to jakość była licha. Łagodnie mówiąc.
W dzisiejszych czasach temat sprzętu jest równie trudny. Za dobre narty trzeba płacić (nieliczni nie płacą). Więcej: żeby kupić sprzęt najwyżej jakości, trzeba mieć wejścia. I jak tu gonić Svindala, skoro jego narty jeżdżą szybciej? Takie są realia sportu wyczynowego i nie tylko Polacy przechodzą tę drogę.
Etap szóśty: kasa na wyjazd
Nigdy nie było łatwo o pieniądze. I nie jest. Tyle że dawniej inaczej przeliczało się różnicę walut. Dzisiaj statystyczny Polak Polak zarabia dwa lub trzykrotnie mniej niż mieszkaniec kraju strefy Euro. A wtedy? Mój tata zarabiał równowartość 30 USD!
Pomysłem na podreperowanie budżetu, a raczej sposobem, aby w ogóle wyjechać był… polski spryt. Handel towarami luksusowymi wliczony był w program wyjazdu. Żenada? Ale taka była prawda. Z czasem nabrałem dystansu i dlatego mogę o tym napisać. To system był chory, a my jakoś staraliśmy się przeżyć.
Etap siódmy: letnie wyjazdy treningowe na narty
Rok 1993. Dzięki hojności sponsorów i rodziców udało mi się pojechać na letni trening do Chile. Wiza, bilet i… co ma być, to będzie. Na trenera kasy nie wystarczyło. Skazany na siebie, wyruszyłem. Sprawę potraktowałem raczej jako przygodę. Mieszkałem u przyjaciela, który ma dom w Andach, przykleiłem swój trening do Węgrów (lepiej zorganizowanych) i w sumie nieźle wyszło. Amatorka na 100 proc.
Porównując: w tym sezonie Maciek Bydliński pojechał do Nowej Zelandii z dwoma trenerami. Nie narzekam! Tak było, dziś jest inaczej. Miło popatrzeć, jak dzisiaj trenują Polacy w lecie w Nowej Zelandii właśnie albo też w Australii. Moje realia były inne. Wyobrażacie sobie, że wtedy aby zadzwonić do domu, trzeba było zamawiać rozmowę międzynarodową i czekać do dwóch godzin. Niemożliwe?!!!
Takie wspomnienia wracają! Jest ich mnóstwo. Czy byłbym lepszy, mając wtedy to, co dzisiaj jest dostępne? Pewnie tak, ale to bez znaczenia. Jestem, gdzie jestem. Patrzę z boku i mam komfort człowieka obserwującego rzeczywistość bez emocji. Niestety, równocześnie dostrzegam słabość PZN. Dzisiejsze czasy są inne, a problem ten sam. Również dzisiaj zawodnik ma zbyt wiele na głowie – a powinien tylko trenować. Mając obecne możliwości, związek mógłby działać lepiej. Niestety, wniosek jest zawsze ten sam: urzędnik (przepraszam) nigdy nie pracuje sprawnie. PZN powinien być zarządzany jak zwykła firma. Niestety, obecni jego działacze tego nie dostrzegają lub dostrzec nie chcą.
W takim systemie szkolenia i zarządzania będziemy funkcjonować jak reprezentacja piłki nożnej – gonić w rankingu Zambię.
Zdjęcia: Marcin Szafrański