Maciej Bydliński to jedyny alpejczyk reprezentujący Polskę na igrzyskach olimpijskich w Soczi.
Urodził się w 1988 roku w Szczyrku. Pierwsze kroki na nartach stawiał pod okiem ojca, później reprezentował klub Sokół Szczyrk. Od 2005 roku nieprzerwanie jest członkiem kadry narodowej w narciarstwie alpejskim. Obecnie znajduje się pod opieką słowackich trenerów Vlado Kovara oraz Branio Bizika. Jest dziewięciokrotnym Mistrzem Polski. Od kilku lat startuje również w zawodach najwyższej rangi: Pucharze Świata i Mistrzostwach Świata. Jego najlepsze wyniki to dziewiąte miejsce w PŚ w super kombinacji w Kitzbühel w 2013 roku i szesnaste miejsce na MŚ w super kombinacji. Studiuje na AWF w Katowicach.
Jerzy Kozłowski: Jak wyglądał okres przygotowawczy do sezonu olimpijskiego? Czy różnił się czymś od poprzednich ze względu na igrzyska?
Maciej Bydliński: Okres p rzygotowawczy wyglądał podobnie do poprzedniego, ale przystąpiłem do treningów w bardziej komfortowych warunkach – zdrowy po dwóch ważnych zabiegach. Jeden miał na celu usunięcie wady wzroku metodą korekcji laserowej w CM Mavit w Warszawie. Drugi związany był z wyciągnięciem jednej ze śrub z gwoździa śródszpikowego, który jeździ ze mną w prawej nodze. Wszystko to miało poprawić moją dyspozycję przed najważniejszym sezonem w karierze. Nowością jest też rozpoczęcie współpracy z trenerem od siły mięśniowej, dr. Michałem Wilkiem. A co do sfery czysto narciarskiej to stale realizujemy plan, który ma doprowadzić mnie do najlepszych wyników w super kombinacji na igrzyskach w Soczi.
JK: Jako jeden z niewielu Polaków startujesz w konkurencjach szybkościowych. Czy podczas zgrupowań w Nowej Zelandii i Ameryce Północnej miałeś okazję trenować z kadrami innych krajów? Jak prezentowałeś się w porównaniu do nich na „czasówkach” ?
MB: W Nowej Zelandii konkurencje szybkie trenowaliśmy z kadrą kobiet Kanady, więc z chłopakami nie mieliśmy porównania. Następnym sprawdzianem na długich nartach był obóz bezpośrednio przed zawodami w Lake Louise w kanadyjskim Nakisce: tam miewałem czasy porównywalne z czołowymi zawodnikami świata. A bywało, że i lepsze. Wydaje mi się jednak, że chłopaki na treningach starają się, ale na zawodach dodają jeszcze gazu, czując się pewniej, bo mają „numer z przodu”. Bo startując wcześniej niż ja, jadą po mniej zniszczonej trasie.
JK: Jak oceniasz swoje wyniki na zawodach w Ameryce Północnej?
MB: W Lake Louise i Beaver Creek spisałem się poniżej oczekiwań. Głównym problemem był fakt, że nie potrafiłem przenieść jazdy z treningu na zawody. W tych dwóch startach w zjeździe były dobre pojedyncze przejazdy na oficjalnych treningach, w których udało mi się zmniejszyć straty do 2-5 sekund. Szkoda, że nie wyszło na zawodach. Ale jest nadzieja, że w końcu zaskoczy.
JK: W trakcie przygotowań miałeś trochę pecha: spadł Ci na nogę upuszczony przez kolegę ciężar. Czy wpłynęło to znacznie na Twoje przygotowania?
MB: Stało się to pod koniec października, ale kostka do dziś mi dokucza, bo jeżdżąc po lodowych trasach, nieraz dziurawych, stłuczone miejsce jest każdorazowo uciskane. Przy tym jednak miałem dużo szczęścia, że skończyło się tylko tak.
JK: Na zgrupowaniach Twoim sparingpartnerem jest Słowak Matej Falat, który specjalizuje się w konkurencjach technicznych. Nie brakuje Ci w kadrze kogoś specjalizującego się w konkurencjach szybkościowych? Może byłaby to dodatkowa mobilizacja, mogłaby wpłynąć na postępy?
MB: Zobaczymy, co przyniesie ten sezon. Możliwe, że od przyszłego roku zdecyduję się na wąską specjalizację. Każda zdrowa rywalizacja w grupie sprzyja robieniu postępów. Jeśli chodzi o konkurencje szybkie, to w ogóle organizacja treningu jest bardzo ciężka i możliwa tylko za połączeniem sił z innymi kadrami narodowymi.
JK: Jakie znaczenie dla Twoich przygotowań ma wsparcie programu Tauron Bachleda Ski?
MB: Współfinansowanie ich przez TBS pozwala lepiej, bo bardziej profesjonalnie, przygotować się do sezonu. Jestem za to bardzo wdzięczny.
JK: Sprzęt jest ważnym elementem sukcesu zawodnika. Czy Twoje narty zjazdowe odbiegają od tych, którymi dysponują najlepsi na świecie?
MB: Dostaję narty od jednego z wiodących producentów, czyli firmy Atomic i to z puli przeznaczonej dla grupy zawodników ścigających się w PŚ czy PE. Mam również świetnych partnerów w postaci firmy produkującej smary Briko&Maplus. To wystarczające narzędzia, aby znaleźć się w pierwszej trzydziestce PŚ w zjeździe czy super gigancie. Jedyna różnica polega na tym, że najlepsi mają zdecydowanie większą możliwość wyboru tych szybszych nart: zarówno przez testy, jak rozmowy nad technologią z inżynierami. Ale i tak każdy serwismen musi spędzić masę czasu, aby dopracować narty na każde warunki.
JK: Jakie są Twoje oczekiwania przed Olimpiadą, szczególnie po zeszłorocznych obiecujących wynikach w PŚ?
MB: Igrzyska to dla sportowca nagroda za ciężko wykonywaną pracę. Dlatego traktuję ten start jako szansę pokazania się z jak najlepszej strony, sprzedania swoich umiejętności. Chciałbym, żeby w Soczi ujawniło się 100 procent moich możliwości, a miejsce w rankingu przyjdzie już samo.