Stacji zimowych, które chwalą się rodzinnym charakterem, jest multum. W rzeczywistości bywa różnie. A właśnie, ci którzy chcą pojechać na narty z dziećmi, mogą najdotkliwiej odczuć PR-owskie chwyty. Aby nie dać się nabrać, warto poznać najlepsze wzorce.
Hotel jak z bakji
Jak może wyglądać miejsce przyjazne dzieciom i rodzicom (bądź dziadkom), razem spędzającym narciarskie wakacje, zobaczyłem choćby w maleńkiej osadzie Gmünd w tyrolskiej Zillertalarena. Wszystko za sprawą hotelu Kröller i szkółki narciarskiej Michi’s. Lista prostych, i w zasadzie oczywistych, rozwiązań i udogodnień, które w Kinderhotel Kröller są standardem, jest długa. Pierwszy przykład: w łazienkach do dyspozycji gości są specjalne dziecięce szampony, kremy (a także puder dla niemowląt) oraz… stosowne rzzzvozmiarami szlafroki. W basenie – znowu ze względu na dzieci – woda jest nieco cieplejsza niż zwykle (zamiast 28 stopni ma 31). Mogą tam one uczyć się pływać a lbo na specjalnym k ursie, albo pod opieką rodziców, a przy pomocy ogólnie dostępnych „makaronów” i „skrzydełek”. Albo po prostu szaleć na zjeżdżalni. Dzieci nie tylko mogą tam rysować, tańczyć czy śpiewać, ale też… same wystawiają przedstawienie dla rodziców, uczą się gotować, zwiedzają mini zoo w hotelowej farmie (i karmią zwierzaki), jeżdżą na sankach i koniach z również należącej do hotelu stadniny.
Stosowne jest także menu. Począwszy od śniadania – samego mleka jest kilka rodzajów, są też rozmaite twarożki, przeciery (także dla niemowląt) i chrupki, jajecznica zaś smakuje wybornie, bo powstaje z jajek od kur hodowanych u okolicznych chłopów, nie zaś na przemysłowych farmach (o proszku nie wspominając). Po nartach, w porze podwieczorku, dzieci i rodzice mogą rozgrzać się pożywnym bulionem i skosztować lodów bądź dopiero co wyjętego z pieca ciasta. Na kolację dzieci mają do wyboru albo takie same potrawy, jak rodzice, albo też coś ze specjalnego menu, opisanego symbolami bohaterów bajek. W każdym razie mój ośmioletni Kuba co rusz chwalił Pana Kucharza.
Z kolei tamtejsza wypożyczalnia sprzętu, prócz sporego wyboru dziecięcych nart i butów, dysponuje także maszyną jet bond, czyli testerem siły wypięcia wiązań, za pomocą którego każdorazowo sprawdza się, czy jest ona odpowiednio ustawiona. Osobną jakością jest współpracująca z hotelem szkółka narciarska Michi’s. Do swojego przedszkola przyjmuje już dzieci od pierwszego roku życia, a pierwsze kroki na nartach mogą w niej – łącząc to oczywiście z zabawą – stawiać już dwulatki! Szkoła dysponuje w okolicy kilkoma pólkami treningowymi z wyciągami taśmowymi, torami przeszkód i innymi przyrządami ułatwiającymi naukę. Te zaś dzieci, które potrafią już co nieco, doskonalą umiejętności na trasach (a czasem i poza nimi, choćby podczas wypraw w okoliczne lasy, co okazuje się – znowu mogę powołać się na opinię Jakoba, jak nazywali Kubę Panowie Instruktorzy – wielką przygodą). Stephan Herzog, instruktor narciarski i ratownik alpejski, który w Michi’s odpowiada za logistykę, zdradził mi, że w szczycie sezonu w szkole uczy się nawet i czterysta dzieci tygodniowo. W grupie najczęściej jest jednak najwyżej ośmioro uczniów. Znaczenie ma i to, że w trakcie kursu aż dwukrotnie weryfikuje się poziom umiejętności dziecka – i w razie potrzeby przenosi je do innej grupy: mniej lub bardziej zaawansowanej.
Kröller należy sieci Kinderhotels – działającej od ponad 20 lat i zrzeszającej 49 hoteli z 4 krajów Europy (prócz Austrii, także z Włoch, Niemiec i Chorwacji). Szczyci się ona szczególną dbałością o jakość wypoczynku w rodzinnym gronie (oraz o bezpieczeństwo dzieci). W tym celu m.in. systematycznie ocenia należące do niej hotele za pomocą własnej skali (w postaci nie gwiazdek, lecz symboli uśmiechniętych dziecięcych twarzy). Odnowiony niedawno (na bazie mającej 120 lat chłopskiej zagrody) Kröllerhotel ma ich cztery (na pięć możliwych). Samo Gmünd leży ledwie 3 km od dużo bardziej znanego (zwłaszcza wśród gości z krajów Beneluksu) ośrodka zimowego Gerlos. Dzięki kolejce gondolowej na Isskogel (2264 m n.p.m.) i sieci krzesełek nazwanych (nieco na wyrost) X-press, jest on doskonałym punktem wypadowym na inne okoliczne: czy to regionu Zell, czy też Königsleiten bądź Gerlosplatte. Tym samym w ciągu jednego dnia można pojeździć w… trzech regionach geograficznych Austrii: Tyrolu, Ziemi Salzburskiej i Wysokich Taurach. A każdy z nich ma inny charakter – także jeśli chodzi o góry i stoki.
Pierwszy dziecięcy pod lodowcem
Wydawałoby się, że o ile lodowce są sprawdzonym pomysłem na początek i koniec sezonu, to na wyjazdy w pełni zimy – zwłaszcza z dziećmi – niezbyt się nadają. Tymczasem okazuje się, że w ich okolice można spokojnie wybrać się także w czasie ferii – i to niekoniecznie tylko dlatego, że wszędzie niżej na razie brakuje śniegu. Zwykle problemy są dwa. Po pierwsze, w szczycie zimy (pokrywającym się zwykle ze szkolnymi feriami) pogoda na lodowcu bywa kapryśna (wiatr, mróz, śnieżyce), więc zwłaszcza dla mniejszych dzieci może być i uciążliwa, i niebezpieczna. Po drugie, bywa, że samo dotarcie na lodowiec to osobna wyprawa: oznacza najpierw podróż skibusem bądź autem z dna doliny, a potem dopiero wjazd kolejką na górę. Tak jest choćby w przypadku popularnych w Polsce lodowców Tyrolu. Szczęśliwie właśnie tam są miejsca przeznaczone dla narciarzy z dziećmi. Palmę pierwszeństwa wśród nich śmiało może dzierżyć hotel Hintertuxerhof w tejże dolinie Zillertal. Symboliczną przynajmniej – jako że jest pierwszym (i jak dotąd jedynym) hotelem stworzonym właśnie z uwzględnieniem potrzeb dzieci bezpośrednio pod lodowcem Tux (od dolnej stacji kolejki dzieli go przypadledwie 300 m, odpada więc kwestia uciążliwego zwykle dojazdu). Powstał pół wieku temu, cały czas prowadzi go ta sama rodzina.
Założyciel i pomysłodawca, pan Max Kofler jest dziś „dyrektorem seniorem”, a interesu pilnuje na co dzień jego syn Christian. Skądinąd obaj cechują się równą dbałością o gości. Kiedy późnym wieczorem musiałem odnieść do pobliskiej wypożyczalni dwie pary nart oraz kilka innych narciarskich szpejów, p. Max bez wahania zaproponował, że mnie podwiezie, bym jednak nie musiał spacerować z całym niewygodnym jednak majdanem. Z kolei p. Christian z widoczną radością – nie zaś tylko jako biznesowy rytuał – traktuje rozmowy podczas kolacji zarówno z nocującymi u niego dorosłymi, jak i dziećmi. A że opowiada o lodowcu, okolicznych szczytach i dolinie, wyciągach i śniegu ze znajomością tematu (jest współwłaścicielem miejscowej kompanii kolei górskich) i swadą, więc frajda jest obustronna. Atmosfera to jednak oczywiście nie wszystko. Oczywiście, głównym punktem dnia dla dzieci jest nauka jazdy: czy to na lodowcu, czy też – jeśli pogoda na górze jest akurat kiepska – na pobliskim pólku ze specjalnym wyciągiem dla początkujących. Obowiązują przy tym niższe niż zwykle stawki dla instruktorów. Rodzice jeżdżą zaś, naturalnie, osobno – mogąc przy tym przez cały tydzień korzystać z przewodnictwa hotelowego instruktora (i to gratis).
W hotelu przewidziany jest też program zabaw dla dzieci – nie tylko popołudniami (do dziewiątej wieczorem), ale i w ciągu dnia, więc także dla tych, które akurat nie mogą iść na narty. Opieka znowu wliczona jest w cenę pobytu. Są pokoje gier, wyposażone zresztą także w przyrządy ułatwiające naukę nart – np. taśmy do trenowania równowagi, czyli „głębokiego czucia”). Raz w tygodniu dzieci zabierane są po nartach hotelowym busem do krytej „Areny zabaw” (1000 metrów kwadratowych powierzchni, niezliczone zabawki i przyrządy do harców) w dolinie. A kucharz Hintertuxerhof serwuje osobne dziecięce menu (co więcej, okazuje się, że gratką dla dzieci może być jedzenie kolacji w swoim towarzystwie – bez nadzoru rodziców, a tylko Pani Animatorki…).
I wreszcie, last but not least, jeśli z dzieckiem przyjeżdża do Hintertuxerhof tylko jeden rodzic, to nie musi płacić za vacat w dwuosobowym pokoju. Itd., itp. Bo w Hintertux nie tylko lodowiec robi swoje. Ani też to, że położony na wysokości 1500 metrów n.p.m. i na samym krańcu doliny hotel może się reklamować jako miejsce bezpieczne dla dzieci cierpiących na alergie (tyle że, niestety, właśnie w trosce o ich samopoczucie, nie można doń przyjeżdżać ze zwierzętami).
Stacja marzeń
Ideałem rodzinnego ośrodka zimowego może być z kolei Serfaus/Fiss/Ladis, leżący na przeciwległym krańcu Tyrolu, tuż przy granicy ze Szwajcarią. Nie jest przypadledwiekiem, że w 2012 roku zdobył tytuł The Best Ski Resort, przyznawany w ramach Mountain Management Study, ponoć najbardziej reprezentatywnego w branży turystyki zimowej badania opinii publicznej w Europie (przepytywanych jest 40 tys. narciarzy i snowboardzistów, którzy ocenili 55 stacji ze wszystkich krajów alpejskich). Wśród wielu kryteriów, w których zwyciężyło Serfaus -Fiss-Ladis znalazły się też bezpieczeństwo tras, ekologia, ceny oraz właśnie oferta dla rodzin.
Faktycznie, pomysłów jest tu mnóstwo. Są tu choćby żłobki dla nawet trzymiesięcznych niemowląt (czynne także wieczorem). Dzieci do narciarskich przedszkoli i szkółek odbierane są z różnych miejsc stacji – by rodzice nie musieli dowozić ich za daleko. Instruktorzy, przeszkoleni z metodologii nauczania najmłodszych, prócz standardowego w Alpach wyposażenia (taśmowe wyciągi z przeciwwiatrowymi osłonami, specjalnie formowane w celu ułatwienia skrętów tory, karuzele, trampoliny itd.) mają do dyspozycji… szlaki przygodowe. Mogą zabrać podopiecznych na pełne emocji wyprawy Drogą Niedźwiedzią (wśród przeszkód terenowych jest przejazd przez paszczę wielkiego drewnianego miśka), do Puszczy Dinozaurów czy Świata Jaskiń. Trasy są tak pomyślane, by dzieci przez zabawę uczyły się nie tylko techniki jazdy, ale też reakcji na niespodziewane sytuacje (nieoczekiwane dźwięki bądź przeszkody terenowe), a nadto poznawały góry i przyrodę.
Atrakcyjne zabawy przewidziane są także na pozostały czas: dzieci mogą oglądać bajki w TV Berta (nazwanej tak od imienia krowy – maskotki stacji), ścigać się na miniskuterach śnieżnych bądź wcielić w mieszkańców indiańskiej wioski. Te najstarsze zaś przelecieć 47 metrów nad ziemią na linach urządzenia zwanego Fisser Flieger lub spróbować pierwszych tricków freestyle’ owych w wyposażonym w wielkie materace snowparku Begginer Circus. Ośrodek nie przez przypadek szczyci się tym, że jako pierwszy w świecie uruchomił wyciąg krzesełkowy z zabezpieczeniami dla dzieci – i systematycznie wyposaża w nie kolejne krzesełka. Również jako pierwszy zafundował sobie… metro – powstało ćwierć wieku temu, aby ułatwić przemieszczanie się po Serfaus, kiedy to zdecydowano, że do wioski nie będzie można wjeżdżać samochodami. Ma 4 stacje, jest szybkie, a dla dzieci stanowi kolejną frajdę.
Użyteczny okazuje się wreszcie system Helping Hands – na każdej z górnych stacji gondolek specjalne ekipy pomagają wysiadającym w okiełznaniu narciarskiego ekwipunku. Wedle statystyk gospodarzy, Serfaus-Fiss-Ladis jest najsłoneczniejszym ośrodkiem zimowym Tyrolu – co też ma znaczenie podczas wyjazdu z dziećmi. Równocześnie spośród 212 km tras, aż 135 km położonych jest powyżej 2000 m n.p.m. (najwyższy punkt to Masnerkopf na ponad 2800 m), co gwarantuje dobry śnieg. A najlepszym miejscem na rodzinną kwaterę wydaje się Ladis – najmniejsza z trzech wiosek tworzących stację. Jest tam najciszej i najtaniej.
Rodzinna zima na wielkim pastwisku
Także wspaniałym słońcem, lecz przede wszystkim szerokimi i łagodnymi trasami chlubi się inna faktycznie rodzinna stacja: Alpe di Siusi/Seiser Alm w Południowym Tyrolu. Ten gigantyczny płaskowyż – ma ponad 57 km² powierzchni i leży między 1680 a 2350 m n.p.m. – zwany jest największą łąką Alp. Apartamenty i hotele rozrzucone są po całej hali (czy, jak żartują miejscowi, pastwisku), dzięki czemu można czuć się w nich jak w wysokogórskiej głuszy, a równocześnie korzystać z setek kilometrów tras zjazdowych obszaru Dolomiti Superski.
Są znakomicie przygotowane – nie przez przypadek Południowy Tyrol uchodzi za ojczyznę naśnieżania. Obsługują je nowoczesne wyciągi (z uroczym wyjątkiem w postaci dwuosobowych krzeseł z kanapą węższą niż ta na Hali Goryczkowej, lecz z dziwacznie wysokim oparciem). Oprócz nart Alpe di Siusi/Seiser Alm jest świetnym miejscem na biegówki, wyprawy na rakietach, sanki czy po prostu spacery – również te nocne, z pochodniami czy czołówkami.
Łatwo stąd dotrzeć – gondolkami bądź busem spod niektórych stacji wyciągów – do Val Gardena, jednego z najbardziej prestiżowych (m.in. dzięki goszczeniu alpejskiego Pucharu Świata) ośrodków zimowych Włoch. Okazuje się, że pomysłów na przyciągnięcie nawet tak wymagających klientów, jakimi są rodziny z dziećmi można mieć mnóstwo. Dzięki nim narty z dziećmi mogą być przyjemnością dla wszystkich. Pytanie najwyżej, dlaczego podobnych miejsc brakuje w polskich górach?