Lodowce po szwajcarsku – Mały Matterhorn i diabelska góra

Wiosenne narty w Szwajcarii to oczywiście położony u stóp samego Matterhornu Glacier Paradise. Świetnym miejscem jest także mało znany w Polsce Glacier 3000 nad wioską Les Diablerets w regionie Jeziora Genewskiego.

Na stokach Matterhorn Glacier Paradise można jeździć na nartach okrągły rok i to mając przed oczyma majestat najpiękniejszej góry świata. W lecie na dodatek orczyk wywiezie nas na najwyżej dostępny wyciągiem szczyt w Europie – liczący 3899 m n.p.m. Gobba di Rodin. A jest jeszcze parę innych atrakcji.

Na lodowiec można dostać się w rozmaity sposób. Najprościej wsiąść w Zermatt do nowoczesnej gondoli Matterhorn Express, po 20 minutach osiągnąć poziom Trockener Steg, a stamtąd kolejką linową dotrzeć do celu, czyli na Klein Matterhorn (3800 m n.p.m.). Ostatni etap podróży jest szczególnie ekscytujący, bo w dole kłębią się głębokie szczeliny i potężne seraki (warto zająć miejsce przy oknach po lewej stronie wagonika). Zresztą i wyjazd gondolką jest zajmujący. Ma ona bowiem po drodze kilka stacji pośrednich – w tym Schwarzsee, czyli tradycyjny punkt wyjściowy dla wspinaczy chcących zdobyć Matterhorn. Widać z niej też doskonale usadowione na grzędzie szczytu schronisko Hörnlihütte, w którym alpiniści nocują zwykle przed finałowym szturmem. Można też śledzić niuanse północnych i wschodnich wariantów dróg wspinaczkowych (w tym tej, którą szli pierwsi zdobywcy w 1865 r.). Co bardziej zasobni klienci mogą zamówić sobie nawet wyjazd gondolą Matterhorn Express VIP – z posiłkiem (i odpowiednim aperitifem) przygotowanym na czas podróży.

2

Można też, rozpocząwszy podróż Matterhorn Express, na poziomie Furi przesiąść się do kolejki linowej również docierającej na Trockener Steg, tyle że nieco inną odnogą doliny (zapewniającej więc i inne widoki), by pozostałą część drogi na Klei Matterhorn odbyć wspomnianą już koleją linową.

Profil profilowi nie równy

Na Matterhorn Glacier Paradise da się również dostać od strony włoskiej – czyli z Cervinii, wykorzystując jedną z ciągu gondolek i kolei linowej na Testa Grigia (3480 m n.p.m.). Choć, jak sprawdziłem, z tej perspektywy Matterhorn nie robi tak piorunującego wrażenia, jak ze szwajcarskiej. Bo choć podobno wspinaczka jest stamtąd trudniejsza, to klasyczny jego profil to tylko ten widziany z Zermatt.

Są wreszcie i tacy, którzy osiągają raj… na własnych nogach (i nartach wyposażonych w foki). To wymaga oczywiście wysokiego poziomu kondycji (bo dech zapiera zarówno samo podejście, jak i wysokość, na której się ono odbywa), ale daje pewnie największe wrażenia. Bo kiedy, wyjechawszy wygodnie na Klein Matterhorn kolejką, zagadnąłem o nie jednego ze skitourowców, którzy właśnie nań wyszli, za odpowiedź wystarczył mi sam jego uśmiech i radość w oczach. Swoje robiło też, poczynione z wyraźną dumą, wyznanie, że pokonanie trasy z poziomu Furgg (czyli z 2432 m n.p.m.) zajęło mu 2 godziny i 45 minut, choć warunki nie były łatwe, bo wiało potwornie (dość powiedzieć, że kolejkę, którą ja się tam dostałem, obsługa musiała dociążać wielkimi blokami betonu).

3

Klein Matterhorn (bądź Testa Grigia) jest zaś dla wszystkich już narciarzy (i snowboardzistów oczywiście) punktem startu do kosztowania uroków ponad 20 km tras Matterhorn Glacier Paradise – bo tak nazwano tereny Theodulgletscher. Są one, jak to najczęściej na lodowcu, dość łagodne (choć w lecie trenują na nich najlepsi alpejczycy Pucharu Świata, w czym pomaga im Snow Maker System, czyli wynaleziona w Izraelu technologia produkcji sztucznego śniegu nawet w dodatnich temperaturach).

Przy dobrej pogodzie późną wiosną można pojeździć tu także na bardziej stromych stokach między Furgg a Trockener Steg, obsługiwanych, prócz gondolek, przez równie szybki wyciąg krzesełkowy. Co istotne: wysokość powoduje, że śnieg na tych całkiem już obszernych połaciach jest naprawdę przedniej jakości. No i z każdego miejsca można, co do znudzenia, ale z pełną premedytacją będę podkreślał, oglądać majestat Matterhornu.

Gdzie wiosną diabły w kręgle sobie grają

Les Diablerets to położona nieopodal Montreux (oraz 120 km od Genewy i 250 km od Zurychu) urocza osada, która słusznie szczyci się ortodoksyjną dbałością o zachowanie alpejskiego charakteru. Dość wspomnieć, że nie wydaje się tu zezwoleń na budowę domów odbiegających od uświęconego tradycją wzoru, a jedyny większy hotel Eurotel Victoria, choć ma ledwie 4 kondygnacje, to musiał stanąć na skraju wsi i zostać tak wkomponowany w otoczenie, by nie zakłócać panoramy.

Z podobną troską władze Les Diablerets podeszły do kolejki wwożącej narciarzy, snowboardzistów i innych gości na lodowiec: jako projektant zatrudniony został międzynarodowej sławy szwajcarski architekt Mario Botta, który poza oryginalną bryłą górnej stacji, polecił perony dolnej umieścić w podziemnym tunelu, co pozwoliło zmniejszyć jej rozmiary. Na samym Glacier 3000 czeka 25 km tras. Dla wszystkich. Początkujący mogą trenować na łagodnych nartostradach plateau lodowca. A że są one odpowiednio szerokie, zadowolą też miłośników klasycznego carvingu. Ci, którzy kochają freeride po opadach śniegu mogą popróbować puchu poza trasami. Wprawdzie, jak to na lodowcu, trzeba uważać na szczeliny, ale tamtejsi ratownicy górscy twierdzą, że na Glacier 3000 są one – „na tyle, na ile się da” – oznaczane. Wiosną wszyscy zaś mają szansę trafić na firn, czyli śnieg – marzenie. Doświadczeni narciarze i snowboardziści obowiązkowo muszą też spróbować czarnej trasy z lodowca przez Combe d’Audon do Oldenalp. Wiedzie wąskim przesmykiem między wysokimi skałami (sceneria przypomina słynną Vallée Blanche z Aiguille du Midi w Chamonix), a różnica poziomów przekracza 1100 m. W razie potrzeby może być sztucznie dośnieżona, co sprawia, że w Les Diablerets można nawet pod koniec sezonu jeździć nie tylko na 3000 m n.p.m., ale również na wysokości… 1840 m n.p.m.

A o ile pogoda dopisze, można zachwycić się tam również widokiem łagodnej kopuły Mont Blanc, wyrazistej grani Matterhorn oraz… tafli Jeziora Genewskiego.

Sam mogłem tylko zobaczyć szczyty słynnych czterotysięczników, bo jezioro zakrywały niskie chmury. Ciekawe jednak, że choć wiał nadzwyczaj silny wiatr (ponad 100 km/godzinę) zarówno kolejka kabinowa na lodowiec, jak krzesła i orczyki działały niemal w najlepsze. Zmniejszono jedynie prędkość jazdy, a do kabiny kolejki wtoczono betonowe balasty. Emocje były w każdym razie wielkie – w życiu przy takim wietrze nie korzystałem z wyciągów. Obsługa przyznała jednak, że poprzedniego dnia musiała zamknąć wszystkie instalacje z kolejką włącznie – tyle że prędkość wichury sięgała 150 km/godzinę.

W pełnym sezonie prócz lodowca czynne są w Les Diablerets dodatkowe, wytyczone już niżej, bo na wysokości samej wioski, czyli nieco powyżej 1150 m n.p.m., obszary narciarskie obejmujące 100 km tras. Dzieci do 9 lat jeżdżą tam na dodatek za darmo, specjalne zniżki mają też dla nich niektóre hotele. Dla maluchów atrakcją może być kilka legend związanych z Les Diablerets. Ot choćby, ta związana z olbrzymimi głazami i bryłami lodu, które ponoć co jakiś czas spadają z lodowca do otaczających go dolin. Wedle lokalnego podania w rzeczywistości są to… kule do kręgli, w którą to grę zabawiają się na lodowcu diabły. Oto bowiem na skraju lodowca stoi olbrzymia skała przypominająca właśnie kręgiel – podobna skądinąd do Maczugi Herkulesa z podkrakowskiej Piaskowej Skały.