Jak to jest z tymi nartami dla zawodników? Komórki? O co chodzi? Czy jeśli planuję ścigać się w zawodach amatorskich, to muszę mieć komórki?Często spotykam się z takimi pytaniami. Spróbuję więc niektóre rzeczy wyjaśnić. Prawie od zawsze, kiedy ludzie rywalizują się na nartach, sprzęt dla zawodników musiał być starannie selekcjonowany. Na początku może nie miało to takiego znaczenia, ale dzisiaj urosło do niezwykłych rozmiarów. Jak to robią niektóre firmy, że przeganiają konkurencje już na starcie? Wyścig zbrojeń trwa: podpatrywanie technologii, podkupywanie ludzi – jak w każdym biznesie, w którym walczy się o pieniądze. Skądinąd, serwisanci najlepszych zawodników nie robią niczego nadzwyczajnego: solidnie i starannie wykonują swoją robotę oraz… testują. Nic na wyczucie. Testy sprzętu i jeszcze raz testy sprzętu.
Nie wiem, w którym to było roku, ale pewnego dnia okazało się, że badania i produkcja sprzętu wyścigowego urosły do takich rozmiarów, iż niezbędne było oddzielenie ekipy pracującej z zawodnikami od tych zajmujących się „zwykłymi” nartami.
Powstał twór, który nazwano „Racing Department”. Ktoś przełożył to określenie na polski i pojawiła się nazwa „komórka zawodnicza”, która następnie przemieniła się w „komórkę”.
Stąd nazwa nart komórkowych. Takie to banalne. Do niedawna narty komórkowe niedostępne były dla zwykłego śmiertelnika. Dzielone były wśród zawodników, zwykle za darmo. Teraz czasy są inne. Producenci maja się znacznie gorzej finansowo i wpadli na pomysł: dlaczego by nie robić biznesu również na komórkach?Prawie równolegle pojawiły się dwie prawidłowości. Po pierwsze, zawodnicy (może za wyjątkiem tych z samego topu) coraz częściej zmuszani są do samodzielnego kupowania nart. Po drugie, wprowadzono narty komórkowe do normalnego handlu. Bo niby dlaczego nie? Skoro są chętni, to odpowiadamy na sygnał z rynku.
Dzisiaj rynek nart sportowych, bo na tych się skupiam, jest szeroki. Mamy zatem:
- Tzw. sklepowe narty GS i SL. Czyli takie, które zawsze były dostępne w handlu. Choć i ten trend trochę się zmienia. Kiedyś narty „sklepowe” były bardzo sportowe i zdecydowanie nadawały się do amatorskich wyścigów. Dziś każda firma ma swoją politykę, więc… nie ma reguły. Są producenci, którzy oferują narty naprawdę szybkie i dynamiczne. Ale równolegle sporo firm wypuszcza narty gigantowe o promieniu skrętu, na przykład, 16 metrów. Zdecydowanie nie będą to narty szybkie. Raczej mają ładnie (czyli tak jak w TV) wyglądać i nie utrudniać życia użytkownikom. Podobnie jest z nartami SL. Niektóre prezentują naprawdę ostry charakter, a niektóre nadają się wręcz do uczenia początkujących. Dlatego warto śledzić wyniki testów. Ktoś za nas przeprowadził selekcję i teraz pozostaje komfort wyboru z ograniczonej już oferty.
- Narty komórkowe GS przygotowane dla amatorów. To te, która przy zachowaniu podobnych koncepcji w produkcji jak narty zawodnicze, nie spełniają norm FIS. Różnica leży w kształcie, które wpływa na łatwość skręcania. Od trzech sezonów znaleźć można narty trzymające podobnie jak komórki, stabilnie prowadzące skręt, ale nie wymagające nadzwyczajnych umiejętności. Oczywiście, trzeba mieć odpowiednie buty i prezentować niezły poziom, ale generalnie ambitny amator się z nimi szybko zaprzyjaźni. Prekursorem i liderem w tej grupie jest Rossignol, który modelem GS Master wyznaczył nowy standard. Na ten sezon przygotował trzy modele: 175 – 19 metrów promienia skrętu, 180 – 21 metrów i 185 – 23 metry. Czyli każdy znajdzie coś dla siebie. Nordica oferuje model Doberman o długości 176 cm – promień 21 metrów. Blizzard ma ciekawą propozycję – WRC. To narty o promieniu 20 metrów, który wydaje się optymalnym do amatorskich zawodów. Do tej grupy zaliczyłbym też Race Carvery produkcji polskiej firmy Nobile. Modele 176 i 180 cm przy stosunkowo dużym promieniu na śniegu nie sprawiają wcale kłopotów. Grupa nart o promieniu około 20 metrów to świetny pomysł i rozwiązanie dla szybko i sportowo jeżdżących amatorów.
- „Klasyka”, czyli komórki, które pojawiły się na rynku jako pierwsze. W nartach slalomowych sprawa jest łatwa: 165 cm dla mężczyzn i 155 cm dla kobiet. Generalnie, z małymi wyjątkami, każdy sprawny narciarz da sobie radę na komórkowych nartach SL. Inaczej jest z nartami GS. Tutaj już trzeba być niezłym narciarzem, żeby jechać tam gdzie chcemy, a nie tam gdzie niosą narty… Ten sprzęt przeznaczony jest do szybkiej jazdy, najlepiej po bramkach. Ciężko już dostać narty o promieniu 21 metrów. Te stopniowo się kończą (nie są produkowane). Zostały zastąpione modelami o promieniu 23–27 metrów. Na tej grupie nart pojeździ już niewielu, ale wciąż znaleźć można amatorów, którym będą pasowały. Wszystko sprowadza się do techniki i szybkości jazdy. Te narty ciężko się prowadzą poniżej 50 km/h, ale po przekroczeniu pewnej prędkości zaczynają zaskakująco łatwo skręcać.
- Nowe narty zawodnicze. Dzięki niezrozumiałym manipulacjom FISu powstały narty GS o promieniu skrętu odpowiednio: 30 metrów dla kobiet i 35 metrów dla mężczyzn. Do tego ograniczono szerokość pod butem i powstały modele bardzo przypominające te sprzed dwudziestu lat. Nie kupujcie w ciemno, nawet jeśli cena zachęca! Po tym, jak FIS ogłosił nowe reguły, były awantury i sporo zamieszania. Dzisiaj sprawa przycichła i zawodnicy (lepiej i gorzej) dopasowali się do nowych reguł. Ale skandalem jest, że do przejścia na nowe promienie od następnego sezonu będą zmuszeni też juniorzy. Nowe narty wymagają ogromnej siły, której po prostu młodzież jeszcze nie ma.
- Narty komórkowe, które produkowane są w limitowanej ilości pod konkretnego zawodnika. Tych kupić się nie da, bo zarezerwowane są tylko dla najlepszych. Personalizowane w produkcji, będą pasowały określonemu stylowi jazdy. To sprzęt, na którym ścigają się Hirscher, Ligety i inni ze ścisłej czołówki. To nie koniecznie narty twarde, bo wszystko tkwi w specjalnie dopracowanym flexie. O sprzęcie dla najlepszych warto napisać osobno.
Co więc wybrać? Polecam tę samą drogę, którą stosują zawodowcy: testować!!! Wielokrotnie obserwowałem podczas naszych Campów zdziwionych zawodników, którzy wykręcali lepsze czasy na „sklepówkach” niż na twardszych „komórkach”. Nie ma lepszego sposobu niż wypróbowanie na tej samej trasie kilku modeli. Ważne, aby narty testowane były w powtarzalnych warunkach, czyli nie dzień po dniu, ale przejazd za przejazdem na tym samym ustawieniu i na czas. Żadnych emocji. Tylko test podpowie, czy warto wydać kasę na określony model.