Jazda na nartach po lodowcach poza wytyczonymi trasami niesie z sobą, prócz przyjemności, także niebezpieczeństwo wpadnięcia do szczelin o nigdy nieznanej głębokości. Dla wielu narciarzy okazało się to tragiczne.
Przygotowane trasy na lodowcach wyglądają tak samo, jak poza nimi. Zasypany śniegiem teren też często nie daje jasnej informacji, czy pod sezonowym śniegiem jest lód – a więc niekiedy przecinające go szczeliny – czy skała i kamienie. Ta różnica jest nieistotna, dopóki pozostajemy na trasach, gdzie szczeliny są pozamykane (przykryte) śniegiem ubitym przez ratraki. Poza trasami pytanie, czy jesteśmy na lodzie, zaczyna mieć kluczowe znaczenie.
Upadki do szczelin są realnym zagrożeniem. Dlatego, jeśli nie używamy nart, to nigdy: ani w lecie, ani w zimie nie wchodzi w grę poruszanie się po przykrytym śniegiem lodowcu bez związania zespołu liną. Na przemieszczanie się po lodowcu bez liny możemy sobie pozwolić jedynie zimą na nartach: szczeliny są wtedy zamknięte grubą warstwą skonsolidowanego śniegu, a narty rozkładają nasz ciężar na większej powierzchni. Oczywiście, na nartach da się podchodzić i zjeżdżać także w zespole związanym liną, lecz jest to dość uciążliwe i nie pozostawia wiele radości z jazdy.
Lodowcowe minimum
Kwestią podstawową podczas jazdy poza trasami lub skituringu w terenie lodowcowym jest wiedza o tym, gdzie można spodziewać się niebezpieczeństwa oraz zdolność rozpoznawania przykrytych śniegiem, ale możliwych do zaobserwowania, szczelin. Istotna jest tu pora sezonu – najbardziej niebezpiecznym okresem jest wczesna zima. Szczeliny są wówczas zasypane świeżym, lekkim śniegiem, który może je skutecznie maskować, ale nie jest w stanie utrzymać naszego ciężaru. Z czasem pokrywa robi się coraz grubsza, a śnieg z pierwszych opadów gęstnieje i się konsoliduje, co wzmacnia „mosty” na lodowcach. Szczeliny najczęściej powstają tam, gdzie lodowiec zmienia kąt nachylenia lub zakręca, ale w praktyce mogą się występować… wszędzie. Zdarzają się szczeliny zawiane śniegiem, lecz wciąż widoczne. Tego typu formacji na powierzchni śniegu należy za wszelką cenę unikać. Jeśli nie mamy wyboru i nie da się ich ominąć, bo nie da się zawrócić, należy przecinać je prostopadle. W żadnym wypadku nie można się na nich zatrzymywać!
Niegdyś wydawało mi się, że opis słowny w rodzaju: „unikaj zagłębień w powierzchni śniegu, zwłaszcza podłużnych, bo mogą to być słabo zasypane szczeliny” jest na tyle prosty, że absolutnie zrozumiały. Życie zweryfikowało to przekonanie, kiedy godzinę po usłyszeniu takiej instrukcji snowboardzista, którego prowadziłem w górach, wysiadł ze śmigłowca i jak sam o tym mówił: „zobaczyłem taką jakby płaską rynnę, płytki halfpipe i postanowiłem sobie nim pojechać”. Jechał nim w moim kierunku stopniowo zwalniając, aż most zarwał się pod nim, a on sam wpadł do szczeliny. Szczęśliwie zaklinował się w śniegu na jej krawędziach łokciami i końcami deski. A że nie byłem dużo niżej, więc zabezpieczenie go przed dalszym upadkiem, a później wydobycie na powierzchnię, nie trwało długo. Tak czy inaczej, była to jedna z najbardziej niebezpiecznych sytuacji, z jakimi zetknąłem się w pracy przewodnika.
Sprzęt na lodowiec
Na lodowcu zawsze musimy być w uprzęży. Gdyby wspomniany deskarz nie był ubrany w uprząż, szanse zabezpieczenia i wyjęcia go byłyby prawie żadne. Ubranie uprzęży to absolutna podstawa, ale poza tym niezbędna jest lina i dodatkowy sprzęt: pętle, karabinki, ewentualnie deadmany i śruby lodowe – oraz oczywiście umiejętność posłużenia się nimi do założenia stanowiska i wyciągnięcia ewentualnej ofiary. Co więcej, możliwość wpadnięcia do szczeliny osoby mającej linę w plecaku skłania do posiadania w zespole przynajmniej dwóch lin. Bo chyba nie trzeba już wyjaśniać, dlaczego na lodowcu nigdy nie można jeździć poza trasami samemu? Co ważne: aby mówić o zespole i być w stanie sobie w razie potrzeby pomóc, należy zjeżdżać w uporządkowany sposób. Po pierwsze, jeśli kilka osób jedzie wprawdzie mniej więcej w tę samą stronę, tyle że bez żadnej koordynacji, to mogą nie zorientować się w porę, że którejś z nich brakuje… A w głębokim śniegu pod górę wraca się trudno i powoli… Po drugie, absolutnie każdy członek grupy powinien umieć założyć stanowisko w śniegu. Podobnie jest z wychodzeniem po linie – względnie prosta czynność przy poruszaniu się pieszo, w przypadku narciarza wymaga zdjęcia nart i powieszenia ich sobie na uprzęży. Tu mogą pojawić się kłopoty. Równie trudne jest wyciągnięcie kogoś ze szczeliny: same schematy wielokrążków, które do tego celu budujemy z pętli i karabinków, nie są szczególnie skomplikowane, lecz wyzwanie tkwi w szczegółach takich jak, na przykład, wcinanie się obciążonej liny w śnieg. Właśnie takie pozorne drobiazgi, których praktycznie nie da się symulować ćwiczeniami prowadzonymi poza lodowcem, powodują, że wyjęcie kogoś ze szczeliny może być niełatwe – i w praktyce przekraczać możliwości osoby nie związanej z alpinizmem i nie obytej ze sprzętem oraz węzłami.
Dlatego dla narciarzy programem minimum powinna być zdolność założenia stanowiska i zabezpieczenia ofiary przed ewentualnym dalszym upadkiem. Ma to sens, jeśli działamy w rejonach, gdzie ratownictwo jest profesjonalne i szybkie, czyli praktycznie wszędzie w Alpach. Oczywiście dla wezwania pomocy niezbędny jest zasięg telefonu, wiedza o tym, gdzie się znajdujemy, a dla jej szybkiego udzielenia – pogoda, która pozwala na użycie śmigłowca. To kwestie związane z planowaniem wyprawy i orientacją w terenie – o czym pisałem w dwóch poprzednich wydaniach Ski Magazynu. Co jednak warte powtórzenia: nawet w Alpach ofiary lodowcowych szczelin mogą nie doczekać przybycia profesjonalnych ratowników, o ile towarzysze z zespołu nie będą znali podstawowych zasad udzielania pierwszej pomocy – co najmniej w zakresie RKO (resuscytacji krążeniowo-oddechowej) i opatrywania ran.
Warto starać się unikać zatrzymywania się w miejscach, gdzie można spodziewać się szczelin, a jeżeli z jakichś względów się zatrzymujemy, to raczej na wypukłościach terenu, niż we wgłębieniach i na pewno nie zdejmując nart. Jeżeli przepinamy się na lodowcu z podejścia na fokach do zjazdu lub odwrotnie i musimy zdjąć narty, żeby odkleić lub przykleić foki, trzeba za pomocą sondy lawinowej upewnić się, że nie stoimy na moście śnieżnym nad szczeliną. Bo jeśli tak, to możemy polecieć…