Golden Boys, czyli narciarze pozytywnie zakręceni

Są facetami w średnim wieku. Ale na facebooku mają konto jako drużyna sportowa – i ponad pięciuset fanów. Łączy ich pasja: narciarstwo i ściganie się na tyczkach.

Zimą, niemal w każdy piątek wieczorem, wsiadają w auta i jadą z Warszawy na południe Polski, by od rana w sobotę do niedzieli trenować lub startować w slalomach.

Owszem, jak na zespół amatorski, mają świetny sprzęt. Ale trudno się dziwić – Michał Wojtiuk wraz Pawłem Lewandowskim założyli przed laty firmę PM Sport. Zaczęli od dystrybucji Rossignola. Później do teamu dołączył Bartosz Hamera, a firma poszerzyła asortyment m.in. o narty Dynastar. Dzisiaj PM Sport to także detalista z siecią Adventure Sports.

Oni zaś startują na punktowanych zawodach dla amatorów. Odkąd udało im się zwyciężać z byłymi kadrowiczami, apetyt na sukces wzrósł. Zaś w środowisku zaczęto doceniać ich zaangażowanie. Przylgnęła do nich nazwa Golden Boys – może i nieco prześmiewcza, ale tak naprawdę wskazująca na energię, którą wnoszą do narciarstwa sportowego, a także nawiązująca do pięknej tradycji kontynuowania startów w zawodach bez względu na metrykę.

SKĄD TA PASJA

Maciek Komorowski: – Tak jak dla wielu polskich narciarzy, naszą ukochaną, ba, świętą górą jest pewnie Kasprowy: to tam zaczęła się ta przygoda. Miałem pewnie ze dwa latka, kiedy ojciec zabrał mnie w nosidełku na Górę.

Bartek Hamera: – A ja zacząłem na Gubałówce, asekurowany przez tatę pomiędzy jego nartami. Ale faktycznie, zaraz potem był Kasprowy. Muldy były tam wysokości małego Bartka. Była więc walka i gubione narty. I Markery na sprężynach, których nie szło zapiąć na stromym. Płacz, zgrzytanie zębami, mgła, padający śnieg. Takie mam pierwsze wspomnienia.

Michał Wojtiuk: – Zaczynałem pod opieką mamy – narciarki. Może niekoniecznie Kasprowy… Raczej gdzieś pod Nosalem…

WKN

Michał: – A potem był Warszawski Klub Narciarski. W naszej grupie mamy sporą rozpiętość roczników. Ale wszyscy wywodzimy się z WKN.

Bartek: – Wszyscy też jesteśmy związani mocno z osobą ś.p. Janusza Pawlika, który zaszczepił w nas narciarstwo. Spotykamy się zresztą na kolejnych memoriałach jego imienia. To sztandarowa impreza warszawskiego towarzystwa narciarskiego.

GOLDEN BOYS

Michał: – To niby ja jestem ojcem założycielem boysów… Nasza grupa składa się z siedmiu aktywnych osób i dziesięciu aspirujących. Wszyscy wywodzimy się z warszawskiego środowiska narciarskiego i mimo że – jak policzyłem szybko – dzieli nas około piętnastu lat różnicy wieku, to łączy osoba Janusza Pawlika. Na zawodach Mastersów reprezentujemy zatem 3 kategorie.

Maciek: – Dzięki temu jesteśmy tak widoczni… Pomysłodawcami nazwy był Michał z Zaborkiem, czyli Pawłem Zaborowskim. Powstała, oczywiście, w wyniku żartów, których nigdy wśród nas nie brakowało. Później pojawiły się naszywki, potem stroje. No i zrobił się team. Bartek odpowiada za sprzęt…

Bartek: – Złote chłopaki, czyli celują w złoto… Nie jesteśmy klubem, ale jesteśmy formalną już drużyną narciarską, rozpoznawalną w środowisku.

Maciek: – A że czas leci, to jesteśmy drużyną już siedem lat.

Coraz więcej amatorów z całego kraju trenuje slalomy z pomiarem czasu. To stało się modne. Ludzie chcą zrobić coś więcej niż tylko zjechać z góry na nartach

TRENING

Bartek: – Ważną osobą jest trener. Kiedyś wspieraliśmy team carvingowy w Polsce, w którym jeździł Artur Haber, były mistrz Polski juniorów i seniorów… znakomity narciarz i dusza człowiek. Zaprzyjaźniliśmy się. Zaczęliśmy przyjeżdżać do niego po rady. I tak stał się trenerem Golden Boysów.

Maciek: – Artur ma oko. Daje jedną radę, ale trafną. Pasuje nam wspólny styl pracy. Mamy mało czasu, nie trenujemy codziennie, więc potrzebujemy dobrych rad, ustawienia jazdy. Artur potrafi postawić nas na poczatku sezonu do pionu i zaprogramować jazdę na dalszą część. Potem to tylko kontynuujemy.

Michał: – Ideałem byłoby, gdybyśmy mogli być przed sezonem do trzech razy na lodowcu. Ale zwykle spędzamy na śniegu mniej dni niż się wydaje.

Maciek: – Z reguły udaje nam się być dwa razy przed sezonem: późny październik i listopad. W zimie to treningi weekendowe na Podhalu, gdzie jest Artur. Na nartach jesteśmy może 35-45 dni w roku.

Bartek: – Najwięcej jeździ Maciek. Tak ma poustawianą pracę…

Maciek: – Latem uprawiam triathlon. Robię połówki ironmana, co przełożyło sie na kondycję i siłę.

Bartek: – Ja zawsze biegałem. Jeżdżę na rowerze. Uprawiam ćwiczenia kształtujące ogólną sprawność, siłę i szybkość.

Michał:- Rower stał się dla nas letnim sportem wiążącym grupę. Sezon letni wieńczymy przejazdem na rowerach dookoła Tatr. Potem już na nartach wjeżdżamy w zimę.

Maciek: – Tak naprawdę nie mamy wiele czasu na szlifowanie formy i trening. Najczęściej, kiedy nasze dzieci są na jakichś sportowych zajęciach, to równolegle wrzucamy dres i biegamy gdzieś obok…. Ważne jest, żeby umieć sobie zorganizować czas – żeby nie było wolnych przelotów.

Narciarstwo sportowe rozwija się dziś w Polsce głównie dzięki rodzicom. To oni je utrzymują poprzez finansowanie własnych dzieci  i ich trenerów

WYNIKI

Bartek: – Lans, na który może nieraz wyglądać nasze zaangażowanie w starty, traktujemy trochę z przymrużeniem oka. Drugie dno to praca, koncentracja i konsekwencja na zawodach i już jakieś portfolio w sukcesach, które zapoczątkował Michał. Dwa lata temu został mistrzem Polski amatorów w gigancie. Na dodatek ja byłem wtedy drugi. Ale tak naprawdę zawsze w sercu miałem slalom. W 1999 roku udało mi się zdobyć brąz w slalomie w akademickich mistrzostwach Polski, a Maciek ledwie dzień wcześnień zdobył brąz w gigancie. I kiedy PZN wznowił rywalizację w slalomie, wziąłem się za treningi i rok temu udało mi się sięgnąć po złoto w Mastersach. Pokonałem m.in. nieodścignionego wcześniej Roberta Zubka, kadrowicza, uczestnika imprez rangi mistrzostw świata. To ogromna satysfakcja. Podczas startów wśród naszych konkurentów często są znani kadrowicze. I z paroma udało nam się w bezpośredniej rywalizacji wygrać.

Maciek: – Nie brałem udziału w tych zawodach, bo akurat zerwałem achillesa. Ale jestem aktualnym wicemistrzem Polski w gigancie, raz vice i 4 razy trzeci. Zatem również otarłem się o top, ale jeszcze nie udało mi się być pierwszym. Walczę.

Michał: – Ścigamy się z ludzmi, z którymi rywalizowaliśmy także dawniej, tyle że wtedy nawet nie mogliśmy marzyć o zwycięstwie, bo człowiek z Warszawy nie miał szans.

FIRMY

Maciek: – Michał i Bartek mają i wielką wiedzę o narciarstwie, i intuicję. Dzięki temu potrafią choćby wskazać na rokujących zawodników. Jednocześnie potrafią rozmawiać o sprzęcie tym samym głosem, co zawodnicy i trenerzy. Znają ich potrzeby. Efektem jest dobra współpraca z klubami. Stąd właśnie biorą się świetne wyniki Rossignola na rynku sprzedaży nart race’owych w Polsce. Systematyczna praca od 1995 roku przynosi dzisiaj rezultaty.

Michał: – Na sukces na rynku Race złożyło sie wiele czynników, ale z pewnością nasz udział w aktywnym sporcie miał duże znaczenie. Do tego ważne było stałe utrzymanie się na fali, pomimo zawirowań w samym Rossi, który – jak wszystkie firmy –miał lepsze i słabsze dni.

Bartek: – Także Dynastar, choć jest mniejszym i może nieco niszowym brandem, ma bardzo dobrą jakość i ludzie o tym wiedzą. Mamy stałą i lojalną do marki grupę odbiorców. W każdym razie lekcje w Polsce, zarówno dla Dynastara, jak Rossignola, odrobiliśmy dobrze. Gdyby porównać udział tych brandów w Pucharze Świata z ich obecnością w segmencie race na polskim rynku, to jesteśmy jakieś 20 razy silniejsi niż teoretycznie powinniśmy być.

POLSKIE NARCIARSTWO

Maciek: – Narciarstwo sportowe rozwija się dziś w Polsce głównie dzięki rodzicom. To oni je utrzymują poprzez finansowanie własnych dzieci i ich trenerów. Struktury związkowe na tym szczeblu praktycznie są niewidoczne – czyli nie istnieją. Moje dzieci również jeżdżą na nartach. Nigdy nie otrzymały żadnego wsparcia od jakiegokolwiek związku, choć zważywszy ich zaangażowanie w ten sport, być może w krajach alpejskich wyglądałoby to inaczej.

Bartek: – Oczekiwalibyśmy, aby Polski Związek Narciarski interesował się narciarstwem alpejskim. Przecież w Polsce jakieś 2-4 mln ludzi na nartach zjeżdża z górki, a nie skacze czy biega. Skoro ligi dziecięce – warszawska, krakowska – gromadzą setki dzieciaków, to można by się spodziewać, że największa część budżetu PZN będzie przekazywana na rozwój narciarstwa alpejskiego. A jest dokładnie odwrotnie: najpierw są skoki, potem biegi, a zjazdy na końcu. Wiadomo, najłatwiej jest osiągnąć sukces w skokach, bo tę dyscyplinę uprawia parę krajów na krzyż, zawodników jest niewielu, a dla reklamodawców jest to dyscyplina medialna . W biegach do niedawna mieliśmy tylko Justynę Kowalczyk. I jeśli związek nie zainteresuje się tą sytuacją, to nigdy się ona nie zmieni.

Maciek: – Najlepszym przykładem zaangażowania społeczeństwa w narciarstwo zjazdowe są kolejki do wyciągów i pełne parkingi w wielu ośrodkach w kraju. Powstało ich przecież w ostatnich latach wiele. To świadczy o tym, że ludzie jeżdżą i chcą jeździć.

NOWA TRADYCJA

Michał: – Wracając do GB . My jesteśmy paczką wzajemnie nakręcających się facetów. Potrafimy w piątek po robocie wsiąść w auto i przebrnąć przez 500 km polskich wciąż różnej jakości dróg, żeby przejechać 20 sekundowy slalom.

Bartek: – Wydaje się, że jest to wbrew zdrowemu rozsądkowi, obowiązkom zawodowym czy rodzinnym. Ale jest tak silne i tak ciągnie… Chyba zresztą nie tylko nas. Niewykluczone, że nasza inicjatywa motywuje także innych. Bo skoro oni mogą, to może ja też spróbuję? W górach spotykamy coraz więcej amatorów z całego kraju, którzy przyjeżdżają potrenować slalom z pomiarem czasu. To stało się modne. Ludzie chcą zrobić coś więcej niż tylko zjechać z góry na nartach.

Michał: – Wszyscy mamy dzieci i wszystkie te dzieci kontynuują pasje tatusiów. Są zrzeszone w klubach narciarskich i jeżdżą. Wszystkie, bez wyjątku. Tak rodzi się tradycja.

IDOLE

Michał: – Ingemar Stenmark, AlbertoTomba, Ted Ligety.

Bartek: – Pirmin Zurbriggen, Alberto Tomba, Bode Miller.

Maciek: – Pirmin Zurbriggen, Marc Girardelli, Lindsey Vonn.

Tomasz Osuchowski: To życzymy Wam perfekcji i spokoju – szczególnie w drugim przejeździe, jakie miał Stenmark, siły i dynamiki Marka Girardelli i wariactwa Tomby i Bode Millera.

W zakopiańskiej restauracji Nosalowy Dwór, pod gablotami z trofeami znakomitej niegdyś alpejki Ewy Grabowskiej-Gaczorek, z Michałem Wojtiukiem, Bartoszem Hamerą i Maciejem Komorowskim rozmawiał Tomasz Osuchowski