Już 66 razy Madonna di Campiglio gościła najlepszych slalomistów świata. Nie bez powodu.
Są stacje zimowe, które nie palą się do organizowania na swoich stokach zawodów alpejskiego Pucharu Świata. Bo to i koszty, i tłum kibiców, i odpowiedzialność, a korzyści marketingowe wcale nieoczywiste – zwłaszcza jeśli kurort stawia na klientów niekoniecznie będących fanami ścigania się na nartach między tyczkami.
Są jednak i takie, który właśnie z zawodów uczyniły swoją tradycję, a trasy, na których rywalizują najlepsi – znakami rozpoznawczymi.
Tyrolskie Kitzbühel z Die Streif i zjazdem Hahnenkamm-Rennen (w tym roku rozgrywanym po raz 80.!), salzburska Schladming z Planai, Wengen w Jungfrau z Lauberhorn, południowotyrolskie Alta Badia i jej Gran Risa oraz Val Gardena z Saslong. I wreszcie równie słynna Madonna di Campiglio w regionie Trentino ze stokiem Canalone Miramonti.
To na nim właśnie od 1950 roku tradycyjnie rozgrywane są w Madonnie slalomy alpejskiego Pucharu Świata. Któż nie walczył w 3Tre (bo tak nazywane są zawody): Thomas Ghedina, Gustavo Thoeni, Ingemar Stenmark, Beniamin Reich… W ostatnich latach zawody odbywają się wieczorem, co przydaje im widowiskowości – stok, choć krótki (470 m), jest stromy (nachylenie sięga 60 %, średnio zaś wynosi 27 %), a meta znajduje się w samym centrum miasteczka, więc fiesta jest tym większa.
Dowodem zacnej tradycji jest choćby to, że w tym roku narciarska Madonna będzie obchodzić 110 już urodziny. Oto 27 lutego 1910 r. grupa brytyjskich pasjonatów gór dotarła do wioski saniami, wspięła na Monte Spinale (2101 m n.p.m.) i… zachwyciła się zarówno krajobrazem, jak mnóstwem możliwości do zjazdów. Po powrocie wrażeniami podzielili się z podobnymi zapaleńcami i… dziennikarzami. Z czasem Madonna stawała się coraz bardziej znana i modna (choć już w połowie XIX stulecia była ulubionym miejscem wypoczynku dynastii Habsburgów – przyjeżdżała tu, choć oczywiście nie na narty, m.in. Elżbieta Bawarska, czyli księżniczka Sissi). W końcu zaczęła uchodzić za jeden z topowych kurortów zimowych Alp. Zachowała przy tym kameralny charakter i, co może najciekawsze, pozostała stacją dostępną również dla gości z niekoniecznie najgrubszymi portfelami.
To właśnie w XIX-wiecznym właśnie i zdobionym portretami rodziny cesarskiej (w tym oczywiście Sissi) Salonie Hofer odbywa się zwykle gala otwarcia zawodów. Niegdyś miejsce wykorzystywano jako salę balową Grand Hotel Des Alpes, najwytworniejszego swego czasu w kurorcie (w nim tez zatrzymywała się księżniczka). Dziś w przeddzień slalomu staje się miejscem spotkania m.in. zwycięzców zawodów sprzed lat. Tym razem spośród nich zjawili się Alberto Tomba, Marc Girardelli, Ivica Kostelić, Piero Gros, Giorgio Rocca, Ivano Edalini i Henri Bréchu. Wszyscy, prócz ekscentrycznego jak zawsze Tomby, ubrani byli w przynależne jedynie triumfatorom 3Tre gustowne wełniane swetry z logo zawodów.
Byli też oczywiście działacze narciarscy (w tym FIS) oraz przedstawiciele miejscowych organizacji zaangażowanych w przeprowadzenie zawodów. Zwyczajem Madonny jest bowiem, że miejscowi pracują na ich rzecz po części za darmo – na zasadzie wolontariatu.
Jest program artystyczny (tym razem składał się z poematu opisującego historię narciarstwa w okolicy i prezentującego emocje towarzyszące narciarstwu i slalomowej rywalizacji – a recytowanego na tle dźwięków… perkusji), są przemówienia lokalnych polityków. Ale największa atrakcją wieczoru (prócz przedniego bufetu z lokalnych produktów i wina) okazuje się koncert rockowych standardów w wykonaniu grupy lokalnych muzyków oraz – gościnnie – śpiewającym i wycinającym sola na gitarze Ivicą Kostelićem! Mistrz slalomu okazał się też całkiem niezłym rockmenem – a jego znajomość muzycznej tradycji jest imponująca (jak podejrzałem, podśpiewywał bowiem zespołowi długo nawet wtedy, gdy sam już zszedł ze sceny).
Same zawody prowadzone są w klasycznie włoskim stylu. Miałem szczęście oglądać na żywo kilka zacnych pucharowych zmagań – ot choćby zjazd mężczyzn w Wengen czy gigant kobiet w Val d’Isere, ale to 3Tre zasługują na miano fiesty.
Sprzyja temu już to, że meta, przypomnijmy, ulokowana jest tuż przy głównym bulwarze miasteczka. Rokrocznie zjeżdża kilka tysięcy kibiców (zdarza się, że nawet 20 tys.) – w tym wielu zrzeszonych w fan clubach poszczególnych alpejczyków. Są więc flagi, banery, trąbki i żywy doping. Atmosferę nakręcają prowadzący (a to żywiołowym komentarzem w kilku językach, a to – w przerwach między przejazdami – miniwywiadami z alpejskimi osobistościami) oraz muzyka serwowana przez dj. Jeśli, dajmy na to Alexander Khoroshilov, mknie wśród tyczek przy dźwiękach Highway To Hell grupy ACDC to jest moc!
Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy, że w 3Tre 2020 najszybszym okazał się Daniel Yule (Szwajcar wygrał też w minionym roku!). Drugi był Henrik Kristoffersen (Norweg miał wielki apetyt na trzecie zwycięstwo w Madonnie – wtedy zrównałby się pod tym względem z Tombą i zbliżył do Ingemara Stenmarka, który wygrywał na Canalone Miramonti 5 razy). Trzeci zaś – Clement Noel z Francji. Wielkim pechowcem okazał się Andre Myhrer – Szwed po pierwszym przejeździe zajmował trzecie miejsce i gdyby choć utrzymał te pozycję pobiłby własny skądinąd rekord najstarszego slalomisty, który stanął na podium alpejskiego Pucharu Świata (w dniu zawodów brakowało mu trzech dni do ukończenia 37 roku życia!).
Jest wreszcie jeszcze jeden wyróżnik Pucharu Świata w Madonna di Campiglio: sceneria tej stacji. Oczywiście, podczas samych zawodów mrok skrywa widoki na okolicę, ale choćby następnego dnia można już w pełni podziwiać ciąg skalistych szczytów składających się na Dolomiti di Brenta. Nie bez powodu stał się on symbolem całych Dolomitów.
Cóż może być przyjemniejszego niż jeździć na nartach w takiej scenerii?
O atrakcjach Madonny di Campiglio – i specyfice tej stacji – może będzie jeszcze okazja kiedyś tu napisać.
Krzysztof Burnetko
Zdjęcia: Pentaphoto oraz Foto Bisti / 3Tre Madonna di Campiglio Press Office