Narciarstwo bez snowboardu rozwijałoby się znacznie wolniej. Podobnie jak nie byłoby deski bez nart.
Który z narciarzy w swojej karierze nie miał chociażby krótkiego epizodu z deską? I odwrotnie: który ze snowboardzistów nigdy nie stał na nartach? Spoglądając wstecz, łatwo zauważyć, że historie tych dwóch sportów się przeplatają. Więcej, obie dyscypliny stanowią inspirację dla siebie nawzajem.
Historia narciarstwa wyrasta z jednego pnia, ale rozgałęzia się na wiele dyscyplin. Pierwsze wzmianki o nartach sięgają 1808 roku. Przez dziesięciolecia narty produkowane były bez żadnego taliowania. Z pewnością każdy pamięta „kredki”, na których w dzieciństwie uczył się jeździć. Ale w latach 80. minionego wieku, niespodziewanie pojawiły się pierwsze deski snowboardowe, których producenci ani myśleli naśladować tendencje w narciarstwie. „Snowboards shake up the scene”, czytamy na portalu skiinghistory.org. Faktycznie: snowboard zrewolucjonizował narciarstwo. Bo to z szybko już wtedy rozwijającego się snowboardingu zaczerpnęły swój kształt pierwsze narty taliowane. Co więcej, sport ten, aspirujący do stania się zimową odmianą surfingu, stał się zalążkiem nowego stylu spędzania czasu.
Równocześnie na poziomie zawodniczym początkowo wiele czerpał z narciarstwa, w wyniku czego przeniósł się na wyratrakowane trasy obsypane bramkami. Jednak snowboardzistom szybko znudziła się sztywna rywalizacja o sekundy. Wzorem skateboardzistów zaczęli szukać alternatyw. Zaowocowało to rozwojem freestyle’u, początkowo głównie w street’cie, czyli na przeszkodach dostępnych w przestrzeni miejskiej. Z biegiem czasu snowboard stawał się coraz bardziej popularny na stokach, powodując powstawanie licznych snowparków. Zaczął gromadzić coraz więcej zwolenników, tworząc nową subkulturę.
Narciarze szybko pozazdrościli deskarzom ich „klimatów”. Początkowo wielu z nich uczyło się jazdy na desce i stawało zapalonymi snowboardzistami. Inni próbowali sił w street’cie na zwykłych nartach. Jednak z biegiem czasu producenci sprzętu zaproponowali zwolennikom nowego stylu specjalne technologie. Przełomową nowinką okazały się narty typu twintip, stworzone do freestylu. Efektem było odmłodzenie wizerunku narciarstwa i mnóstwo kolejnych pomysłów na jego uprawianie.
Prawie równolegle z rozwojem freestylu snowboardziści realizowali się poza trasą. W końcu geneza Snurfera, czyli dziadka snowboardu, pochodzi właśnie od surfowania w puchu. Deska okazała się idealna do freeride’u, bo jej duża powierzchnia w połączeniu z dużą prędkością umożliwia łatwe unoszenie się na powierzchni śniegu. Stało się to inspiracją dla rozwoju kolejnej gałęzi narciarstwa: producenci przedstawili narty typu fat – szerokie „łopaty” z dużym rockerem, które powierzchnią dorównują czasem snowboardowi. Obecnie technologia nart freeridowych jest, obok nart zawodniczych, najintensywniej rozwijającą się gałęzią przemysłu narciarskiego.
Jakiś czas temu na popularności zyskała kolejna odmiana narciarstwa – skitouring. W rezultacie mody na freeride wszystkie łatwo dostępne miejsca pozatrasowe zaczęły być w ekstremalny sposób eksplorowane. Narciarze zaczęli szukać możliwości w coraz to dalszych wycieczkach górskich. W ten sposób powstał nowy typ nart, butów oraz wiązań, który w połączeniu z fokami umożliwił przemieszczanie się na nartach po płaskim oraz pod górę. Spowodowało to natychmiastowy rozwój turystyki narciarskiej, którego z kolei pozazdrościli skiturowcom snowboardziści.
Przez kilka lat próby wprowadzenia na rynek prototypu splitboardu (czyli snowboardu, którego konstrukcja pozwala na używanie go podczas podchodzenia) kończyły się niepowodzeniem. Dopiero kilka lata temu znany snowboarder Jeremy Jones odkurzył tę ideę, prezentując oryginalne rozwiązania technologiczne, które doskonale sprawdzają się w terenie. Od tamtej pory rynek splitoboardowy rozwija się zaskakująco szybko, a przecięte na pół deski pojawiają się w ofercie coraz większej ilości firm (Pisałam o tym więcej w Ski Magazynie 62).
Po prostu: narciarze i snowboardziści są tak naprawdę tą samą subkulturą. Dwie deski i jedna to ta sama rodzina.