O nowych długościach i promieniach nart pisano i mówiono wiele w poprzednim roku. Czy dziś – z perspektywy – widać więcej?
Kiedy komisja techniczna FIS zdecydowała, że w sezonie 2012/13 promień skrętu nart gigantowych ma być większy niż dotąd, bo sięgać ma 35 m dla mężczyzn i 30 m dla kobiet, wybuchły protesty. Na Güntera Hujarę, dyrektora Pucharu Świata – bo to on, jako szef, musiał przyjmować uwagi personalnie – wylano kubły pomyj. Swoją drogą, wrażenia to raczej na nim nie zrobiło… Ale już do zapowiadanego strajku zawodników nie doszło. A może była to tylko plotka, wymyślona przez dziennikarzy?
Dlaczego nowe?
FIS tłumaczy wprowadzenie dłuższych nart względami bezpieczeństwa. Teraz wiemy, że to bzdura. Aby sterować takimi nartami, trzeba więcej siły, więc wszyscy muszą więcej trenować fizycznie, co niesie za sobą szereg przeciążeń. Siadają kręgosłupy i kolana. Byłem świadkiem konferencji prasowej w Sölden, na której Ted Ligety stwierdził, że po pięćdziesięciu sekundach jazdy na sprzęcie o nowych parametrach czuje się jak po półtorej minuty na nartach gigantowych o dawnej charakterystyce. Argumentacja FIS jest zatem mydleniem oczu.
Pojawia się więc wniosek, choć brutalny, to bardzo prawdopodobny. Zastanówcie się, ile nowego sprzętu zmuszeni byli kupić zawodnicy? Nie mam statystyk, ale na pewno jest to ogromna ilość! To proste: rynek nart amatorskich jest w stagnacji, więc przynajmniej wymiana sprzętu dla kilku tysiecy zawodników jest okazją do sporego zarobku producentów. Dogadali się? Jak było, nigdy się nie dowiemy. Powtórzmy jednak: oczywiste jest, że każdy z zawodników musiał „zorganizować“ sobie nowe narty. Co więcej, chwilowo nie ma zbytu na używane narty zawodnicze: starych nikt już nie kupuje, a nowych się nie odstępuje.
Teraz plotka mówi o wydłużeniu o 5 cm nart slalomowych. Dla mężczyzn miałyby więc one minimum 170 cm. Można sobie wyobrazić, ile się znowu wyprodukuje i sprzeda nart SL? Proste. Przy okazji zmuszono grupę Masters do podporządkowania się i biznes kręci się jeszcze lepiej.
Tak czy tak, skandalem jest zmuszenie do używania nart o promieniu 35 i 30 metrów młodych zawodników. To sprzęt naprawdę nie dla juniorów. Tego ruchu nie usprawiedliwia nawet podniesienie o rok wieku juniorskiego.
Co zyskaliśmy?
Pomimo początkowych oporów, zawodnicy jak startowali, tak startują. Zamilkł nawet największy buntownik, czyli Ted Ligety (pilniej zajął się promowaniem marki sprzętu, który sam stworzył).
Owszem, zawodnikom jeździ się trudniej. I niełatwo się rozpędzić po każdym błędzie. Pojawiły się większe różnice czasowe, bardziej widać kłopoty na trasie. Tyle że to… podnosi atrakcyjność zawodów. Już nie trzeba być fachowcem, aby dostrzec, że Ligety, Marcus Sandell czy Steve Missillier prezentują piękny styl karwingowy. Widać, kto kaleczy i męczy się z nartami, a kto na nich płynie. Można szybko wyłapać każdy błąd – bo ten mści się bezlitośnie. To zdecydowanie dobre dla widowiska i dla kibiców, a co za tym idzie… dla narciarstwa?
Obecny sezon jest na dodatek olimpijskim – i drugim po zmianie sprzętu. Nie ma już takich różnic, jak na początku: konkurencja dogania liderów. Chyba długo nie doczekamy sie takich zawodów, jak zeszłoroczna wygrana Teda Ligety w Sölden. Albo giganta w Alta Badia, kiedy jadący z drugiej pozycji Ligety dołożył Hannesowi Reicheltowi 5,03 sekundy! I to w jednym przejeździe.
Co też ważne: wydawało się, że cięższe narty forować będą większych zawodników. Na szczęście to nie prawda. Ligety, Marcel Hirscher czy Kathrin Zettel do wysokich nie należą. Trudniej wybrać tor jazdy, co sprawia kłopoty zawodnikom – nam natomiast, znowu, daje lepsze widowisko. Ale kto by tam dbał o komfort zawodników? Chyba nie pan Günter Hujara?
Co straciliśmy?
Aby zacząć „działać” nowe narty potrzebują większej prędkości. Słabo wyglądają zawodnicy pokonujący pierwsze bramki stylem Justyny Kowalczyk – przestępując z narty na nartę jodełką. Straciliśmy też chwilowo kilku mistrzów giganta, kontuzjowanych wskutek przeciążeń treningowych. Wydaje się więc, że my, czyli kibice nie straciliśmy wiele. Więcej zyskaliśmy.
Na koniec komentarz do wszystkich „specjalistów”, dywagujących o wyższości promienia, na przykład, dwunastrometrowego nad tym sięgającym piętnastu metrów. Spróbujcie najpierw zrozumieć znaczenie terminu „side cut“. Otóż na łatwość jazdy między bramkami w praktyce równie duży wpływ ma „flex”, czyli „miękkość“ narty i „torsion”, czyli jej „odporność“ na skręcanie, jak właśnie „radius“, czyli podawany razem z każdym modelem promień wcięcia bocznego. To te trzy czynniki razem decydują o tym, jak w praktyce zachowuje się sprzęt. Jeśli są dobrane właściwie, to nawet na nartach o promieniu 35 metrów da się lekko skręcać. Widać to podczas transmisji Pucharu Świata, na które zapraszam do Eurosportu.
Zdjęcia: Head