Miejscowość z pozoru niczym się nie wyróżnia. W rzeczywistości daje możliwość zwiedzenia mnóstwa kilometrów tras narciarskich w wielu ośrodkach.
Po latach wybrałem się wreszcie na rekreacyjno-turystyczny wyjazd narciarski. Ostatnio moje zagraniczne wojaże oznaczały wizytę na lodowcu z klubem bądź wyprawę do pracy w roli trenera. Tym razem miało być inaczej.
Decyzja była spontaniczna. Zadałem tylko pytanie: dokąd? Odpowiedź brzmiała: Tyrol Zachodni. Na spakowanie się nie miałem wiele czasu.
Droga minęła szybko, pomimo że zapatrzony na góry zamiast do Innsbrucka dojechałem do Monachium. Zatrzymaliśmy się w Landeck. To małe i, jak to w Austrii bywa, perfekcyjnie zorganizowane i schludne miasteczko za Innsbruckiem, blisko autostrady prowadzącej do Szwajcarii. Ktoś powie, że to wada? Ale mieszkańcy uczynili z tego zaletę. Otóż Landeck cechuje bliskość zarówno wspomnianej drogi głównej, jak wielu stacji narciarskich. I taka właśnie była idea naszego wyjazdu. Mieszkając w jednym miejscu w ciągu trzech dni mieliśmy zwiedzić trzy różne ośrodki. Wybór padł na Sankt Anton, Ischgl oraz mniej znany rejon GenussSkigebiet Venet.
ZNANE, ALE PRZEDNIE
Pierwszych dwóch kurortów przedstawiać chyba nie trzeba. Znane są jako jedne z najlepszych na całym starym kontynencie. Moja ciekawość była ogromna, bo zdarzyło mi się zawieść na uchodzących za legendy stacjach. Tym razem zachwyty zasłyszane wśród znajomych bądź przeczytane w Internecie okazały się słuszne. Odczuciom sprzyjało marcowe słońce, nie przeszkadzające utrzymaniu tras w świetnym stanie.
Nie lubię rozkładania ośrodków zimowych na czynniki pierwsze. Moje opinie opierają się głównie na emocjach, jakie udało mi się w danym miejscu przeżyć. A tych pozytywnych miałem tam mnóstwo!
W Sankt Anton mamy do dyspozycji 128 kilometrów tras. Pozycją obowiązkową jest najdłuższy, liczący 11,3 km, zjazd ze szczytu Valluga aż do miasteczka. Fanom sportu przypomnę, że w 2001 roku zorganizowano tu alpejskie mistrzostwa świata. Miło spróbować sił na tych samych stokach. Ischgl nie pozostaje w tyle, zarówno pod względem ilości, jak jakości tras.
Landeck może być bazą wypadową do wspaniałego ski safari: począwszy od Ischgl, lodowiec Kaunertal, GenussSkigebiet Venet i Serfaus-Fiss-Ladis po St. Anton i Lech-Zürs
Oba ośrodki łączą ogromną ilość urozmaiconych i świetnie przygotowanych tras z najnowocześniejszą infrastrukturą i, co też ważne, architekturą. No i to après-ski! Setki ludzi tańczących w butach narciarskich w rytm dyskotekowej muzyki… Najczęściej nie wszyscy mieszczą się w klubach, a wtedy część przebiegającej obok trasy zostaje zaanektowana pod parkiet. Nie przez przypadek to właśnie w Sankt Anton znajduje się jeden z najbardziej znanych barów apres ski na świecie: Krazy Kanguruh. Jego właścicielem jest niejaki… Mario Matt. Klub w tym roku będzie obchodził pięćdziesięciolecie!
Oczywiście, nie jest to jedyna możliwość, jaką mają do dyspozycji narciarze. Jeżeli ktoś woli posmakować w spokoju lokalnych specjałów, bez problemu znajdzie odpowiedni lokal.
SECRET SPOT: GENUSSSKIGEBEIT VENET
Wreszcie GenussSkigebiet Venet. W przeciwieństwie do poprzednich, mało w Polsce znany. Pisząc to, śmieję się sam z siebie. Dlaczego? Bo chciałem uczynić z tego miejsca mój secret spot. Ta cichutka stacja, mająca 9 tras o łącznej długości 22 kilometrów (z czego aż 70 proc. to czerwone), zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Tutaj znalazłem też tę, której oddałem narciarskie serce. Naprawdę! Pierwszy raz od lat nie byłem w stanie się doliczyć, ile razy zjechałem. „Jeszcze raz, ostatni” – to było bodaj najczęściej wypowiadane zdanie dnia. Ta trasa – długa, obfitująca w zakręty, ścianki, bule – nie potrafiła się znudzić. Pozostałe ustępowały jej jedynie nieznacznie.
To, że Venet jest w cieniu gigantycznych sąsiadów, nie oznacza, iż nie dysponuje odpowiednią infrastrukturą. Wyciągi są nowoczesne, gwarantują szybki i wygodny transport. Naturalnie, wybór barów i restauracji nie jest tak duży jak w słynnych kurortach, ale te, które są, prezentują wysoki poziom. Również widoki, które możemy z nich podziwiać, nie są mniej efektowne, niż w wielkich ośrodkach.
Dla mnie Venet to stacja dla tych narciarzy, którzy chcą się „wyjeździć” w ciszy i spokoju, nie musząc ocierać się na trasach o tych, którzy przyjechali głównie się lansować. Brak prawdziwego après-ski w przypadku takiego miejsca nie jest minusem.
BAZA DO SKI SAFARI
Wróćmy do punktu wyjścia, czyli Landeck. Ta niepozorna miejscowość daje możliwość zwiedzenia mnóstwa kilometrów tras w wielu ośrodkach. W dodatku w znacznie korzystniejszej cenie, aniżeli mieszkając w, na przykład, Ischgl. Na dodatek oferuje tzw. ski safari, czyli możliwość jazdy – prócz Ischgl właśnie, St. Anton i GenussSkigebiet Venet – także na lodowcu Kaunertal, w Serfaus-Fiss-Ladis oraz w światowej sławy kurorcie Lech-Zürs. A konieczność przejechania o poranku maksymalnie 40 kilometrów do kolejnej stacji pustą drogą wśród alpejskich szczytów naprawdę nie jest problemem. Przeciwnie: staje się przyjemnością!