Kitzbühel to Die Streif, legendarna z racji swej trudności trasa zjazdowa alpejskiego Pucharu Świata. Ale też jeden z topowych ośrodków narciarskich świata. Ostatnio próbuje przyciągnąć także gości, których portfel niekoniecznie jest wypchany do granic możliwości.
Lata całe Kitzbühel uchodziło – słusznie – za bodaj najdroższy (a tym samym najbardziej snobistyczny) ośrodek zimowy Austrii. Ceny działek wciąż są tu wyższe niż w Wiedniu, a i za nocleg – zwłaszcza w hotelach w pobliżu pochodzącej z XII wieku najstarszej części miasteczka – trzeba płacić dużo więcej niż wszędzie indziej. Chlubi się kasynem, turniejem polo na śniegu i tym podobnymi atrakcjami.
DWUNASTKA WSPANIAŁYCH
Nie bez powodu także wchodziło do grupy zwanej „The Best of the Alps”, którą stworzyło dwanaście najsłynniejszych, by nie rzec: klasycznych, kurortów zimowych z pięciu państw alpejskich. Prócz Kitz, należą doń bowiem Chamonix, Cortina d’Ampezzo, Davos, Garmisch-Partenkirchen, Grindelwald, Lech/Zürs, Megève, St. Anton, St. Moritz, Seefeld i Zermatt. Członkowie tego elitarnego klubu szczycili się pionierskimi zasługami, jeśli chodzi o turystykę zimową i rozwój narciarstwa. Ale jego marka gwarantować też miała gościnność oraz dbałość o zachowanie „doskonałej harmonii” pomiędzy „wyjątkowością świata gór i piękna krajobrazu” a „wymaganiami nowoczesnego aktywnego urlopu”. Rolę odgrywały nadto mityczne już miejsca związane ze stacjami członkowskimi – od masywu Mont-Blanc czy Matterhorn po właśnie Die Streif. Klubowe kurorty kreują się w efekcie na ambasadorów całych Alp na świecie (co przekłada się chociażby na wspólne działania marketingowe od Japonii po Stany Zjednoczone).
STARE IDZIE, NOWE JEDZIE
Kilka lat temu menedżerowie kitzbühelskich kolei linowych – nie tylko największych w całej Austrii, ale i nader wpływowej w mieście – uznali jednak, że w coraz trudniejszych dla biznesu narciarskiego czasach, ryzykowne byłoby ograniczanie się jedynie do najbogatszej klienteli. Dlatego zasugerowali władzom miasteczka radykalną zmianę strategii. Przekonywali, że owszem, kurort powinien zachować klasę, wynikającą z liczącej 120 lat tradycji uprawiania tu narciarstwa, ale musi rozszerzyć swoją ofertę na nowe grupy narciarzy. Kusili dodatkowymi zyskami, a równocześnie ostrzegali, że pozostanie przy dotychczasowym „targecie” grozić może nawet upadkiem stacji. Nie było łatwo…– opowiadała mi w styczniu Angelika Wilk z Kitzbüheler Bergbahnen. Opór stawiali głównie najstarsi – najzamożniejsi i najbardziej znaczący – rezydenci Kitz. Z kilkoma z nich zwolennicy rewolucji musieli prowadzić nawet indywidualne rozmowy… W końcu się udało: gmina zdecydowała się otworzyć na nowych gości. Już potem dodatkowym katalizatorem zmian stał się wybuch światowego kryzysu finansowego.
Decyzja o przeprofilowaniu stacji oznaczała konieczność nawiązania współpracy z okolicznymi dolinami i serię inwestycji: szło o to, by z miejsc, gdzie noclegi są tańsze można było dostać się wyciągami (a tylko w ostateczności skibusami) w każde praktycznie miejsce regionu. Udało się – prócz umiejętności dogadywania się we wspólnym interesie, swoje zrobiła także korzystna konfiguracja tamtejszych pasm górskich. W efekcie dziś na nartach można teraz jeździć na 170 km tras począwszy od zacisznych wiosek Kirchberg i Aschau przez samo Kitzbühel po znowu klimatyczne Jochberg i wreszcie zupełnie już malutką osadę Hollersbach. Tzw. Kitz Ski Unlimited obsługuje 51 kolejek i wyciągów – bo przecież aby tak wielki obszar mógł być atrakcyjny dla gości, prócz przełomu mentalnego potrzebny był również technologiczny. Jego symbolem jest gondola 3S, która łączy granie Pengelstein i Wurzhöhe i w ciągu 9 minut pokonuje 3642 metrów (w pewnym miejscu wisząc 400 metrów nad ziemią!). Inwestycja pochłonęła 13,5 mln euro.
KITZ DLA POLAKÓW
Skądinąd jedna z dziewiętnastu kabin 3S (każda kosztowała 100 tys. euro) ma być pomalowana na złoty kolor i ozdobiona nazwiskiem zwycięzców konkursu rozpisanego w minionym roku w ramach kampanii promocyjnej skierowanej do narciarzy z Polski. Organizatorów zaskoczyło już to, że w zabawie wzięło udział ponad 1400 osób. Gest wobec polskich klientów to też znak czasów: wyróżnia ich wszak stacja narciarska, którą odwiedza w sezonie ok. 1,6 miliona ludzi i którą w 2013 roku największy portal zajmujący się testowaniem terenów narciarskich Skiresort.de zakwalifikował do kategorii „najlepsza na świecie” (przyznając 4,8 gwiazdki na 5 możliwych).
W podobny zresztą sposób honorowani są twórcy narciarskiej tradycji Kitz oraz zwycięzcy na Streifie – tyle że ich nazwiska widnieją na gondoli wywożącej narciarzy z samego miasteczka na Hahnenkamm. Związany jest z tym spory kłopot, bo przecież liczba wagoników jest ograniczona, a triumfatorów z roku na rok przybywa (tymczasowo wybrnięto z tego, przenosząc nazwiska twórców miejscowych kolei na tablicę pamiątkową wmurowaną w honorowym miejscu na dolnej stacji gondoli w Kitz).
WYSOKOŚĆ TO NIE PROBLEM
Okazuje się też, że technologia połączona z naturą pozwalają korzystać ze stoków Kitzbühel/Kirchberg (bo tak formalnie nazywa się stacja), także podczas ubogich w śnieg sezonów i to pomimo, że położone są stosunkowo nisko, bo w większości między 1200 a 2000 m n.p.m. Tak było choćby minionej zimy, która po północnej stronie Alp nie rozpieszczała opadami. Ci jednak, którzy na ferie wybrali okolice Kitz, mogli spać (i jeździć spokojnie). Sam tego doświadczyłem: otóż kiedy w połowie stycznia busem firmy Four Seasons (to sprawdzony, bo niedrogi i niezawodny nawet podczas autostradowych korków sposób na dotarcie bodaj do wszystkich zimowych stacji Tyrolu z lotniska w Monachium – dokąd połączenia z Polski są i bezpośrednie, i dużo tańsze niż te z przesiadkami do Innsbrucka) dotarłem do Kitzbühel, witały mnie: a) spore połacie trawy w niższych partiach zboczy doliny – zwłaszcza tych wystawionych na słońce, oraz b) huk krążących nad miastem helikopterów z podczepionymi do podwozia na długich linach wielkimi workami pełnymi… śniegu.
Ale kiedy ruszyłem na narty, okazało się, że ze śniegiem nie jest tak źle. Owszem, niektóre trasy musiały zostać zamknięte, ale warunki na tych udostępnionych były – zważywszy na anormalną sytuację pogodową – całkiem przyzwoite. Jedynie pod koniec dnia na nartostradach schodzących do doliny zdarzały się fragmenty przylodzone bądź zwały śniegu o charakterystycznej dla późnej wiosny konsystencji „kaszy”. Na kitzbühelskich trasach nie ma za to praktycznie mowy o kamieniach – w porównaniu do innych części Alp region słynie z trawiastych stoków. Nic dziwnego, że latem jest tu ponoć wypasanych dużo więcej krów i kóz niż gdzie indziej, a zimą wystarczy dużo mniej śniegu, by utrzymać trasy. Jak przekonywał Lukas Draxer, jeden z tutejszych ratowników górskich, z którym miałem okazję pojeździć w Kitz, trawiaste podłoże przyczynia się także do mniejszej ilości wypadków na trasach. Na dodatek naturze pomaga oczywiście technologia: na całym obszarze dośnieżonych (przez 820 armatek rozmaitego – w zależności od potrzeb – typu ) może być 99 km stoków z naśnieżaniem.
W KITZ POD STREIFĄ
O ile na trasach nad samym Kitzbühel bywa tłoczno (wyjątkiem są te najtrudniejsze), to wystarczy przedostać się 3S na sąsiadujący masyw Resterhöhe, by jeździć już niemal samemu. Trasy nad Aurach, Jochberg i Pass Thurn są tyleż szerokie (choć po części biegną leśnymi przecinkami), co o urozmaiconej konfiguracji – więc mogą zadowolić wszystkich. Przykładowo w okolicach najwyższego dostępnego wyciągami szczytu okolicy – czyli Zweitausendera (2004 m n.p.m.) – są i niebieskie rodzinne, i takie na których przed sezonem trenuje często slalom austriacka kadra. Równie zróżnicowane są masywy po przeciwległej stronie Kitzbühel, czyli w rejon Kirchbergu i Aschau. Mój przewodnik, Guido Hechenberger ze szkoły narciarskiej Element 3, dowodził nadto, że nawet gdy aura niezbyt dopisuje, da się w okolicach Kitz jeździć poza przygotowanymi trasami. Faktycznie, tylko podczas jednodniowego safari (jak się dziś modnie mawia) po okolicy znalazł dla nas sześć niezgorszych linii – zarówno w odsłoniętym puchu, jak w lesie. Trudno się jednak dziwić: Guido urodził się w Jochberg, jednej z tamtejszych wiosek, jego ojciec – przewodnik górski – od dzieciństwa brał syna na wyprawy skitourowe, a potem kibicował zimowej pasji syna (nawet tej freeskiingowej, której motywem były głównie zachwyty dziewcząt…). Dzięki temu Guido zna w okolicy wszystkie dziury, a i opowiada o nich z widoczną radością.
CENA NIE GRA ROLI
Szybko wyjaśniła się też zagadka helikopterów z workami śniegu: otóż były one bronią w walce o… rozegranie prestiżowego biegu zjazdowego. Stawka dla miasta jest wysoka: wyścig uchodzi za jedno z najważniejszych wydarzeń w alpejskiej branży, z czym wiążą się wielkie pieniądze. Pierwotny budżet zebrany przez Ski Club Kitzbühel na wyścig 2014 wynosił 6,5 milionów euro, a przewidywane zyski dla regionu miały sięgać 37 milionów. Tymczasem niedostatki śniegu sprawiły, że choć spośród końcowych wariantów trasy jeden był wystarczająco przygotowany (dla tych, którzy mieli szczęście być w Kitz: ten prawy, patrząc od miasta), to ze względów marketingowych sponsorzy (głównym jest Audi) zasugerowali, by przygotować także klasyczny, czyli lewy. Fachowcy od public relations twierdzą bowiem, że na nim lepiej w transmisjach telewizyjnych (oraz z trybun) widać banery reklamowe. Za sugestią poszły podobno ekstra pieniądze. Było zatem na paliwo dla śmigłowców i gaże dla pilotów… Sceptycy wspominali wszelako, że w 2006 roku miasto (a w zasadzie Ski Club Kitzbühel, bo to on tradycyjnie odpowiada za przygotowanie zawodów) zdecydowało się na podobną akcję: śnieg kupowany (!) był w rejonie Grossglocknera (najwyższego szczytu Austrii), przywożony do Kitz wielkimi ciężarówkami, a potem pięcioma aż helikopterami nanoszony na Die Steif. Pech chciał, że w noc poprzedzającą zawody zaczął padać deszcz i decydenci z FIS zjazd (i super gigant) odwołali. Rozegrano tylko slalom, ale ten – jak narzekali niektórzy – można ustawić wszędzie. Zresztą tu akurat kompletnie się on nie liczy.
Teraz pojawiła się obawa, że sytuacja może się powtórzyć. Zwłaszcza, że lada chwila miał zacząć wiać Föhn – ciepły wiatr z południa. Paradoksalnie tylko nakręciło to zainteresowanie imprezą. Media krajów alpejskich przez cały tydzień powtarzały nazwę „Kitzbühel” w przeróżnych kontekstach. Opowiadano o dziejach zjazdu Streifą: wspominano jego bohaterów i… najgroźniejsze upadki. Plotkowano o otoczce wydarzenia, a zwłaszcza celebrytach zjeżdżających do Kitz (pojawiały się m.in. nazwiska Lauda i Svarowsky). Spekulowano na temat faworytów. Wyjaśniano detale technologii stosowanej w używanych przez zawodników nartach. A jednak się udało! Pomimo trwających od początku sezonu kłopotów ze śniegiem, wielu dni z dodatnią temperaturą oraz deszczu na kilkanaście godzin przed zawodami, zjazdowcy mogli w Kitzbühel wystartować. Trud został wynagrodzony nawet symbolicznie: w noc poprzedzającą zawody na moment zrobiło się chłodniej i spadło nieco śniegu, co na chwilę poprawiło scenerię (tak ważną w telewizji). Nie zawiedli też kibice (pomimo, że do końca istniała groźba, iż FIS będzie zmuszony odwołać start). I wreszcie: sama rywalizacja była, jak to na Streifie, niebywale pasjonująca. Mimo to niektórzy zastanawiają się, czy ma sens rozgrywanie zawodów sportowych za wszelką cenę – już nawet nie w imię tradycji, lecz po to, by spełnić zachcianki sponsorów i zadość uczynić ich interesom. I pytają z przekąsem: kto lub co rządzi dziś narciarstwem?
NA WSI TANIEJ
Poszerzenie areału narciarskiego Kitzbühel spowodowało, że mniej zamożni (lub kpiący ze snobizmu) goście mogą korzystać z dużo tańszych noclegów w licznych wioskach okolicznych dolin. Nie bez przyczyny region formalnie nazywa się teraz Kitzbühel /Kirchberg.
Właśnie Kirchberg może służyć za wzór „budżetowej” formuły nart w Kitz Ski Unlimited. Sama wioska jest po austriacku schludna i zaciszna, jej sklepy (i bary) zapewniają wszystko, co na narciarskim urlopie jest potrzebne, na stoki całego obszaru można dostać się albo wyciągami albo skibusami, a koszt pobytu jest radykalnie niższy niż gdyby mieszkało się w samym Kitzbühel.
Co więcej, tyczy to nie pensjonatów, ale także hoteli o klasie bynajmniej nieustępującej, a często przewyższających te w mieście. Za dowód służyć może Rosengarten Hotel (miałem okazję spędzić w nim dwie noce). Wrażenie robi już dyskretny gust wystroju hotelowych pokoi (o dyskretnej klasie recepcji i obsługi nie wspominając). A potem – wybitna kuchnia. Lecz tu trudno się dziwić, bo jej szef, Simon Taxacher, w najnowszej edycji prestiżowego przewodnika kulinarnego Gault Millau może się pochwalić 19 punktami (na 20 możliwych!). Wydarzeniami są też prowadzone przez mistrza lekcje gotowania. Nie bez znaczenia jest pewnie i to, że Rosengarten to jego (i żony) własność. Naturalnie, Rosengarten do najtańszych nie należy, ale porównanie jakości do ceny z hotelami w samym Kitzbühel i tak zdecydowanie wypada na jego korzyść. Szczęśliwie, jak się zdaje, ostatnio właściciele odstąpili od restrykcji w postaci nieprzyjmowania dzieci do lat 16…
Prócz takich drogich pereł jest w Kirchberg (ale też choćby w Jochberg po przeciwległej stronie Kitz Ski Unlimited) multum dużo tańszych perełek w postaci zacisznych pensjonatów i hotelików.
Więcej: z nawet najmniejszych osad regionu wcale nie trzeba daleko się wyprawiać, by przednio sobie pojeździć. By już pozostać przy przykładzie Kirchberg: niewykluczone, że wkrótce na jednym z górujących nad nim zboczy (skądinąd tuż przy Rosengarten Hotel) rozgrywany będzie gigant Pucharu Świata. Chyba wystarczy?
Kitzbühel/Kirchberg
- Długość tras: 170 km
- Niebieskie: 91 km
- Czerwone: 55 km
- Czarne: 24 km
Wyciągi
- 11 kolejek gondolowych
- 26 kolejek krzesełkowych
- 14 wyciągów orczykowych