St. Moritz Corvatsch i Corviglia

Wiosną 2008, dzięki liniom lotniczym WizzAir, latającym do Bergamo, po raz pierwszy odwiedziłem St. Moritz – legendarny szwajcarski kurort w Dolinie Górnej Engadyny. Jechałem do St. Moritz z nastawieniem na dotyk świata luksusu, blichtru, szpanu i patyny, które to niezbyt lubię. Owszem – w St. Moritz można się z tym zetknąć na każdym kroku – ale tylko w mieście. Na stokach panuje swoboda i jazda po świetnych terenach narciarskich, które zasługują na status „najwyższej alpejskiej półki”.

St. Moritz – miasto
St. Moritz jest jednym z najwyżej położonych miast w Europie. Centrum leży na wysokości 1856 metrów. Wszystkie trzy dzielnice miasta – Dorf, Bad i Chantarella położone są przepięknie – nad jeziorem St. Moritzer See, pomiędzy dwoma masywami: Corviglia od zachodu i Corvatsch od wschodu. Na obu zbudowano świetne tereny narciarskie, o których opowiem za chwilkę.
Najpierw coś o legendach dotyczących krążących tu „dużych pieniędzy”. Są one jak najbardziej prawdziwe. Nie jest tajemnicą, że do St. Moritz, a zwłaszcza do hoteli o najwyższym standardzie przyjeżdżają zamożni i wielcy tego świata. Pod pięciogwiazdkowymi budynkami parkują samochody takich marek jak Bentley, Rolls-Royce, Bugatti i Maybach. Porsche też się niejedno trafi, ale to raczej przy tych tańszych…
Szczytem blichtru jest bodaj najlepszy-najdroższy hotel w St. Moritz – Badrutt’s Palace. Byłem w kilku hotelach o podobnym standardzie, ale tak sztywnej atmosfery jeszcze nie widziałem… Kiedy przyszliśmy na krótką wizytę ubrani w sportowe kurtki, obsługa w liberiach patrzyła na nas jak na rarogów. Po raz kolejny przekonałem się, że taki dystyngowany klimat zdecydowanie nie odpowiada mi na wyjeździe narciarskim. Pomijam już fakt konieczności posiadania dodatkowej eleganckiej garderoby, ale widok pań ubranych w buty narciarskie, a przy tym w futro z perłami na wierzchu i wymyślny kapelusz, budzi nie moją zazdrość, ale politowanie. Zresztą sami gestorzy wyciągów i biuro promocji St. Moritz mają niemałe zmartwienie z klientami hoteli. Okazuje się bowiem, że niecałe 50% (!!!) gości odwiedzających St. Moritz w sezonie zimowym korzysta z dobrodziejstw zimy, śniegu, tras i wyciągów. I to pomimo faktu, że w wielu hotelach obowiązuje promocja, gdzie do tygodniowego pobytu sześciodniowy ski pass na wyciągi dodawany jest gratis! To kolejny dowód, że do najlepszych hoteli przyjeżdża się pokazać, ewentualnie pooddychać świeżym engadyjskim powietrzem, ale niekoniecznie się zmęczyć.
Pewnego dnia obserwowałem na śniegu parę ubraną w drogą, bardzo charakterystyczną odzież, wyposażoną w najlepszy sprzęt, która to niewątpliwie postanowiła skorzystać z dobrodziejstwa promocji i wyjechała gondolą na Corvatsch. Po chwili widziałem jak ta sama para wysiadała ze swoim sprzętem na pośredniej stacji kolejki po kursie w dół, a narty nie nosiły jakichkolwiek znamion użycia. Takich „narciarzy” jest w St. Moritz bardzo dużo.
Dla nas – „zwykłych narciarzy” – nie jest to zła wiadomość. Mimo wysokiego obłożenia hoteli w sezonie, na stokach jest luźno i można pojeździć swobodnie.
W samym mieście czuje się niestety atmosferę… miasta. Z samochodami, których ruch jest co prawda ograniczony, z autobusami i miejską, dość ciasną zabudową. Nie brakuje galerii sztuki, restauracji, drogich sklepów i butików.
Do zamieszkania zdecydowanie bardziej polecam najbliższe okolice St. Moritz, takie jak Silvaplana na południu czy Celerina i Samedan na północy. Wszystkie trzy miejscowości są świetnie skomunikowane z St. Moritz oraz oczywiście z terenami narciarskimi. Między miejscowościami kursują regularne linie autobusów. Możemy też skorzystać z kolei, którą dojedziemy do St. Moritz Dorf. Nie muszę dodawać, że komunikacja działa jak… w szwajcarskim zegarku.
Nie wolno zapominać, że St. Moritz to miasto zimowej olimpiady, która odbyła się tu dwukrotnie w 1928 i w 1948 roku. Olimpijska tradycja jest tu wciąż żywa, a między St. Moritz a Celeriną znajduje się olimpijski tor seneczkowo-bobslejowy, na którym do dziś odbywają się zawodu Pucharu Świata. Natomiast skocznie narciarskie to już, niestety, tylko zabytek.

Corvatsch
Naszym pierwszym narciarskim celem jest teren na i pod Lodowcem Corvatsch. Wyjazd prasowy był tak zorganizowany, że trafiliśmy na nie lada atrakcję, czyli możliwość jazdy spod lodowca czerwonymi trasami Chastelets i Surlej przy sztucznym oświetleniu. Jazda taka trwa do północy i nie brakuje na nią chętnych. Tym bardziej, że zjazd ten należy do najdłuższych oświetlonych tras w Szwajcarii – całość liczy prawie 5 kilometrów długości.
Wycieczkę po rejonie Corvatsch najlepiej zacząć w miejscowości Selg (1797 m) na południowym brzegu Jeziora Lej da Silvaplana. Startuje tu gondola na halę La Chudera (2312 m). Na przełęcz Furtschellas (2800 m) dojeżdżamy czteroosobowym krzesełkiem. Z przełączy roztacza się przepiękny widok na zachód. Na pierwszym planie oczywiście Corviglia i jej najwyższy szczyt Piz Nair (3057 m).
Zanim po raz pierwszy pomkniemy na dół po naturalnym śniegu z Furtschellas trzeba wiedzieć, że śnieg w St. Moritz może się nieco różnić od tego, który znamy z innych zakątków Alp. Wszystko przez to, że klimat jest tu wyjątkowo suchy. Słoneczne i mroźne dni zdecydowanie przeważają nad pochmurnymi i wilgotnymi. Opady śniegu St. Moritz zawdzięcza niżom, przynoszącym wilgoć znad Morza Śródziemnego. Niże te nie są zbyt chętnym gościem, dlatego sporo tras jest naśnieżana armatkami. Jednak tereny położone wysoko mogą cieszyć się śniegiem naturalnym, który jest w St. Moritz po prostu fantastyczny. Położone nieco na uboczu stoki Furtschellas są mniej popularne i z reguły można tu poszaleć bez obaw o zderzenie. Oprócz gondolki i jednej kanapy teren obsługuje pięć orczyków. W tym sezonie oddane zostanie do użytku także dwuosobowe krzesełko nad halą Rabgiusa (2440 m).
Dobrym narciarzom – oprócz licznych możliwości pozatrasowych w fantastycznych pagórach, polecam dwie czarne trasy – Seestutz i Muntanella. Z samego Furtchellas jednym długim zjazdem – kombinacją czerwonych tras Curtinella, Lejins Run (lub Rabgiusa) i Curtinella Run przedostajemy się pod kanapę Alp Surlej, która położona jest pod lodowcem Corvatsch.
Dojeżdżamy nią do stacji pośredniej Murtel (2702 m). Na Corvatsch (3303 m) wjeżdża stąd kolejka linowa, która została przed nadchodzącym sezonem zmodernizowana.
Opis widoku z platformy widokowej Corvatsch mógłby zająć osobny artykuł – dość powiedzieć, że na wschodzie jak na dłoni górują wyniosłe lodowo-skalne granie Piz Palu (3905 m), Piz Bernina (4049 m), Piz Scerscen (3971 m) i Piz Roseg (3937 m). Gniazdo alpejskich gigantów jest nie lada wyzwaniem dla miłośników alpinizmu – zwłaszcza zimowego, ale my wszakże jesteśmy na Corvatsch, by pojeździć na nartach.
Na samym lodowcu znajdują się dwie czerwone trasy – Georgi i Standard, wyratrakowane często w jedną szeroką płaszczyznę. Aż się serce kraje, że Szwajcarzy nie zbudowali na lodowcu bodaj jednego orczyka, który uczyniłby z tego kapitalnego stoku całoroczny teren narciarski. Poniżej języka lodowca trasy schodzą się w wąski i stromy przesmyk, gdzie należy zachować szczególną ostrożność. Zdarza się tu wylodzenie, a słabsi narciarze stojący na trasie, bądź zsuwający się powoli w dół często blokują swobodny i bez stresowy przejazd.
Przewężenie to de facto koniec lodowca – poniżej jedziemy już po podłożu skalnym i na początku sezonu radzę uważać tu na kamienie – szczególnie na hopkach. Zjazd rozdziela się na dwie trasy – Fuorcla (nr 2) i kontynuację Standardu. Obie kończą się pod orczykiem Mandra, który jest jedyną opcją powrotu na lodowiec. Orczyk wywozi nas na poznaną już stację pośrednią Murtel, gdzie wsiadamy do gondoli.
Poniżej stacji Murtel znajdują się świetne stoki z 6 trasami (w tym czarną Lejins), obsługiwane przez 3 orczyki, dwa krzesełka i dolny odcinek gondoli. Idealnym miejscem na kulinarną przerwę wydaje się być polana Alp Surlej, przy dolnej stacji kanapy o tej samej nazwie. Zalana słońcem polana położona jest w idyllicznym lesie, a do atutów należy bez wątpienie miła atmosfera w tamtejszym Hossa Barze. Nam udało się nawet trafić na kelnerkę Weronikę – mówiącą po polsku młodą potomkinię emigrantów politycznych z lat 80-tych. Pośrodku terenu poniżej Murtel trafimy na rewelacyjny teren do jazdy pozatrasowej. Nie jest tu może bardzo stromo, ale liczne garby na pewno dostarczą emocji. Należy tylko pamiętać, że amatorów nieprzejeżdżonego puchu w St. Moritz nie brakuje, więc jeśli nam się poszczęści jazda po opadzie śniegu – nie ma co zwlekać!
Na koniec dnia i po odpoczynku polecam kapitalny zjazd do samego St. Moritz trasą Hahnensee. Na jej początek dostajemy się krzesełkiem Giand’ Alva. Trasa – mimo, że opisana jako czarna, wcale nie jest trudna. Jest długa – to fakt, ale są długie odcinki, gdzie jedziemy całkiem swobodnie i bez napinki. Kilka stromszych ścianek spodoba się tym, co lubią takie dożynki, ale na pewno każdy sobie z nimi poradzi.
Trasa kończy się… w polach i jest to właściwie jej jedyny mankament. Żeby przedostać się na stoki Corviglii musimy przespacerować się z buta na drugą stronę szosy. Jeśli ktoś mieszka w St. Moritz może po prostu poczekać na ski busa. Łącznie na terenie Corvatsch znajdziemy 23 trasy, 16 wyciągów i 11 ski barów i restauracji.

Corviglia
Tylko zapaleni narciarze i to ci, którzy lubią wstawać wcześnie rano, mogą próbować zaliczyć tego samego dnia jazdę po stokach drugiego terenu położonego bezpośrednio nad St. Moritz – Corviglia. Ja zachowałem wstrzemięźliwość i zaplanowałem na Corviglię osobny dzień, tym bardziej, że chciałem przy okazji pojeździć trochę poza trasami.
Start zaplanowałem z Celeriny (1720 m), gdzie znajdował się nasz hotel i okazał się to trafiony pomysł, bowiem na stoki wjeżdża się stąd nowoczesną gondolką Celerina – Morguns. Hala Morguns (2278 m) to już prawdziwe narciarskie zagłębie. Ma tu swój początek 5 wyciągów – w tym 4 szybkie kanapy. Jak zwykle zaczynamy od prawej. Pierwsza sześcioosobowa kanapa to Trais Fluors wywozi na kopę o tej samej nazwie, skąd schodzą 4 trasy – niebieska Princess (w sam raz na rozgrzewkę), czerwone Mezzauna i Zoellner i czarna Selin. Selin jest trasą nieobjętą śnieżeniem – wiedzie przez ciekawe uskoki, dolinki i żleby – przy niewielkiej pokrywie śnieżnej może być tu przygodowo ze względu na odkryte kamienie i przetarcia.
Bezpośrednio nad Marguns startuje czteroosobowa kanapa Gluna, która dedykowana jest czarnym trasom o tej samej nazwie. Trasy są czarne, ale tylko umownie, chyba że organizatorom ruchu chodziło o zwężenia i hopki, które „straszą” podczas jazdy.
Najpopularniejszym zjazdem na stokach Celeriny i chyba w całym St. Moritz jest świetna czerwona trasa Champion przy kanapie Plateau Nair. Z tego samego krzesła dostajemy się na halę Corviglia (2486 m), od której nazwę wziął cały teren. Z samego centrum St. Moritz wjeżdża tu tramwaj narciarski Chantarella – Corviglia, zbudowany na Zimowe Igrzyska Olimpijskie w roku 1948 – dziś oczywiście całkowicie zmodernizowany. Także na Corviglii bierze początek czarna trasa Olympia będąca areną konkurencji alpejskich w roku 1948. Co ciekawe w 1928 roku w programie Igrzysk Olimpijskich nie było jeszcze narciarstwa alpejskiego (sic!). Z Corviglii startuje także kolejka linowa na szczyt Piz Nair (3057 m), na który dotrzemy za chwilę.
Aktualnie najbardziej sportowa arena St. Moritz rozpościera się na lewo od Corviglii – na stokach położonych poniżej Munt da San Murrezan (2659 m). To tutaj praktycznie co roku odbywają się zawody Alpejskiego Pucharu Świata. Jest tu jedna z najlepszych tras zjazdowych i supergigantowych dla kobiecego ścigania. Panowie – by spełnić wymogi stawiane przez FIS trasę zjazdu zaczynają ze stalowej platformy usytuowanej na półce skalnej na trasie kolejki linowej na Piz Nair, na wysokości 2840 m. Na co dzień oczywiście nie ma tam przystanku, ale podczas zawodów zawodnicy wysiadają z gondoli właśnie tam.
Wzdłuż kanapy Salastrains wytyczona jest czerwona trasa Corviglia Run, która dostępna jest dla wszystkich narciarzy. Na potrzeby Pucharu Świata wytycza się kombinację tej trasy ze wszystkimi najbardziej stromymi odcinkami stoku. Meta i stadion zawodów znajdują się na wysokości 2040 m.
W 2003 roku St. Moritz gościło Mistrzostwa Świata w Narciarstwie Alpejskim, które jednogłośnie okrzyknięte zostały jednymi z najlepiej zorganizowanych w historii FIS. Na tej fali miasto zgłosiło swoją kandydaturę do organizacji takich samych mistrzostw w roku 2015.
Ze wspomnianego Munt da San Murrezan możemy zjeżdżać łącznie 9 trasami, z których najładniejsza jest chyba skrajnie lewa – czerwona trasa Paradiso. Wspomniane zjazdy obsługuje tu łącznie 4 krzesełka i 6 orczyków. Na halę Signal, gdzie początek ma kanapa Alp Giop, wjeżdża z St. Moritz Bad kolejka linowa St. Moritz Bad – Signal.
My udajemy się z powrotem w kierunku Hali Corviglia, gdzie czeka nas jeden z obowiązkowych punktów rejonu – czyli wjazd na Piz Nair (3057 m). Na szczycie warto odpiąć narty i zatrzymać się tam na dłużej – widoki są przepiękne!
Z Piz Nair można wybrać jedną z licznych możliwości poza trasowych – choćby w kierunku przepięknej doliny Val Suvretta. To jednak wymaga większej organizacji przewodnika i transportu i nie radzę tego robić na własną rękę.
Jedyny ratrakowany zjazd ze szczytu wiedzie czerwoną trasą Grischa do kotliny Lej da la Pesch w kierunku krzesła o tej samej nazwie. W ten sposób docieramy na szczyt Schlattain, który „normalnemu” narciarzowi daje największe możliwości zjazdów pozatrasowych z wykorzystaniem wyciągów. Wprost w dół możemy zjechać stromym i długim polem śnieżnym, które kończy świetna ścianka spod skał. Różne bezpieczne możliwości są tu ograniczone wyłącznie wyobraźnią. Warto wykazać się dobrą techniką, bowiem cały zjazd widoczny jest jak na dłoni z wyratrakowanej trasy w dolince poniżej.
Właśnie ci, którzy nie lubią się tułać poza trasami wybiorą z pewnością zjazd trasą Schlattain wiodący malowniczą doliną o tej samej nazwie. Na drugą stronę góry schodzi czarna trasa Fuorcla Grischa, której jedynie sama górna część jest dość stroma. Daje ona możliwość dotarcia nad dwa-trzy świetne pozatrasowe zjazdy żlebami ponad Gluną. Skrajnie lewy – patrząc od dołu – nie jest zbyt trudny. Fakt jest tu dość stromo, ale za to bardzo szeroko. Kapitalny zjazd! Pozostałe żleby nie dają możliwości jazdy długim i szybkim skrętem – są bardzo strome i wąskie – trzeba kręcić i skakać.
Po dreszczyku emocji przyda się przerwa obiadowa na Marguns, która w międzyczasie zamieniła się w prawdziwą plażę.
Powrót do Celeriny zapewnia świetna czerwona trasa Saluver. Na samym dole stoku niedawno oddano do użytku czteroosobową kanapę Tschainas, która obsługuje poletko dla początkujących.
Cała Corviglia to łącznie 30 tras, 22 główne wyciągi i 14 narciarskich restauracji.

Podsumowanie
Corvatsch i Corviglia to bez wątpienia narciarskie wizytówki St. Moritz. Należą one do tych terenów, które każdy szanujący się narciarz choć raz w życiu powinien odwiedzić. Nie wyczerpują one jednak narciarskich możliwości St. Moritz. Na tym samym karnecie do dyspozycji w okolicy mamy jeszcze słynny teren Diavolezza z jazdą po lodowcu i Zuoz w dolnej części doliny. Robię sobie nie całkiem bezpodstawny apetyt na odwiedzenie Diavolezzy tej zimy, choćby tylko po to, by zaliczyć słynny 10-kilometrowy freeride po lodowcu Morteratsch. Warto przyjechać tutaj także dla… samego St. Moritz. Jednym atmosfera miasta spodoba się bardziej, innym mniej, ale oznajmienie znajomym, że było się na nartach w St. Moritz – bezcenne!

Szczegółowe informacje:
www.engadin.stmoritz.ch
www.stmoritz.ch