Speedriding

Wydawać by się mogło, że w dziedzinie nart człowiek wymyślił już wszystko. Ludzie zjeżdżają z najwyższych gór świata, ewolucje w snowparkach i w wolnym terenie robią się niesamowicie widowiskowe. Są i tacy, którzy potrafią skoczyć z kilkunastometrowych skał. Jednak zawsze znajdzie się ktoś, kto odważy się pójść o krok dalej.

Speedriding jest to nowa dyscyplina, będąca połączeniem narciarstwa z lataniem na paralotniach. Można by zadać pytanie, co ekscytującego może wyniknąć z połączenia tych dwóch dyscyplin, przecież paralotnie są stosunkowo wolnym środkiem transportu w przeciwieństwie do nart. W przypadku speedridingu nie mamy do czynienia z dużymi skrzydłami, w użyciu są skrzydła o wielkości 7-12 m2, co w połączeniu z dużym nastromieniem stoków pozwala na osiąganie ogromnych prędkości. Takie połączenie otwiera przed speedriderem wiele nowych możliwości. Przede wszystkim znika wiele ograniczeń związanych z wyborem linii zjazdu, nie musimy się już przejmować, że w połowie stoku znajduje się przepaść, a lawiny podczas zjazdu już nie są tak wielkim zagrożeniem (co nie zmienia faktu, że na podejściu trzeba bardzo uważać). Możliwości jest zresztą dużo więcej: loty nad skalnymi grzędami, z urwisk, stromymi żlebami czy też przeloty na luzie nad polami śnieżnymi kreśląc pojawiające się i zanikające linie.

Początki
Speedriding zaczął się od ekstremalnych spadochroniarzy, których poczynania nazwano speedflyingiem. Grupa doświadczonych skoczków, którym nie wystarczał swoop na płaskim lotnisku (efektowne lądowanie przy bardzo dużej prędkości) postanowiła spróbować swoich możliwości w terenie górskim. Cała zabawa polegała na opuszczeniu samolotu nad konkretną górą, aby tuż po otwarciu czaszy móc wykonać przelot na niskim pułapie i z zawrotną prędkością wzdłuż zbocza. Ideę tę rozwinęli paralotniarze, którzy stworzyli nową konstrukcję skrzydła oraz opracowali metodę startu z nart – tak powstał speedriding. Pionierami i jednocześnie idolami światowego speedridingu jest trzech przyjaciół Mathias Rotten, Antoine Montant oraz Francois Bon. Niestety, pierwszych dwóch poniosło śmierć podczas realizowania swoich pasji.

speedriding
fot. Powder.pl

W Polsce
Nasz kraj, co prawda nie bogaty w góry, może się poszczycić sporą grupą speedriderów. W Polskim środowisku można znaleźć riderów, którzy zasmakowali lotów w wysokich górach. Mowa tu o „Powder.pl Speedriding Team” , jego członkami są Bartosz Plewa i Michał Kwaśnica. Chłopaki mają już wylatane wiele tysięcy metrów przewyższeń, ich polem działania są między innymi Tatry i Alpy. Filmy z ich wyczynów, dostępne na portalu Powder.pl, mogą dostarczyć wielu niezapomnianych wrażeń. Od reszty polskich speedriderów wyróżnia ich fakt, iż latają właściwie wyłącznie w wysokich górach, w terenie alpejskim, gdzie duże przewyższenia i nachylenia sprawiają, że ich zloty są niesamowicie widowiskowe. Jak mówi Michał „podczas lotu w wysokogórskim terenie wszystko dzieje się tak szybko, że mózg nie jest w stanie zarejestrować całej akcji. Między innymi dlatego wszystkie przeloty kręcone są z kamer Gopro. Dopiero na spokojnie w domu możemy wszystko przeanalizować”.

Jak zacząć?
Żeby zacząć uczyć się latać na speedridingu trzeba spełniać dwa podstawowe kryteria. Po pierwsze trzeba umieć jeździć na nartach, po drugie mieć choć podstawowe doświadczenie w pilotażu paralotni lub spadochronu. Takie podstawowe umiejętności pozwolą nam na próby na umiarkowanie nachylonym stoku. Pierwszych kroków możemy też spróbować pod okiem instruktora. W Bieszczadach istnieje jedyna w Polsce szkoła Speedridingu „Prowing”. To właśnie te góry są idealne do nauki tego sportu, nachylenie bieszczadzkich stoków jest jakby do tego stworzone.
Co zrobić, jeżeli bujanie się ze skrzydłem na stokach umiarkowanie nachylonych, nam już nie wystarcza i chcemy uderzyć w duże góry? W takiej sytuacji wymagania stawiane przed riderem są dużo większe. Przede wszystkim trzeba mieć obycie w górach, znać się na tematyce lawinowej, wymagania są podobne jak u freeriderów. Tu, co prawda, podczas zlotu lawiny nie są w stanie wyrządzić nam większej krzywdy, jednak podczas podejścia jesteśmy na nie tak samo narażeni, jak wszyscy będący zimą w górach. Oczywiście, jak i na inne zagrożenia czyhające w wysokogórskim terenie. Bardzo istotną kwestią jest sprawne, poruszanie się na nartach. Jest to ważne nie tylko w trakcie zlotu, gdzie od czasu do czasu korzysta się z nart do zmiany kierunku, ale także podczas startu czy lądowania. Może się zdarzyć, że w trakcie podejścia zmieni się pogoda i o zaplanowanym locie możemy zapomnieć, w takiej sytuacji pozostanie nam wrócić na dół na nartach. Kolejnym istotnym czynnikiem jest wysoka sprawność w pilotażu paraglajtu lub spadochronu. Jest to akurat bardzo ważne ze względu na duże prędkości osiągane podczas zlotu. W przeciwieństwie do glajtów, tu na reakcje mamy ułamki sekund. Poza tym podobnie jak we freeridzie ważna jest umiejętność szybkiego skanowania terenu, tak aby można było błyskawicznie dobrać linię zlotu.

Sprzęt
Poza samym skrzydłem z uprzężą, które kosztuje w okolicach 1500 euro, do działania w górach niezbędny nam będzie sprzęt freeridowo-turowy, czyli narty z wiązaniami umożliwiającymi wypięcie piętki, foki, składane kijki (podczas lotu przydadzą się jedynie jako balast). Co do samych nart, to nie przydadzą nam się za bardzo szerokie freeridowe łopaty, rozsądniejszym wyborem będą lżejsze free-turowe w okolicach 100 mm pod butem. Wiązania powinny mieć możliwość wysokiego ustawienia bezpiecznika, utrata narty może być tragiczna w skutkach. Bardzo istotną rzeczą jest lawinowa trójca, bez której właściwie nie powinniśmy wychodzić zimą w góry, czyli detektor, sonda i łopata, a także wiedza, jak ją użyć.
Połączenie trzech ekstremalnych sportów: spadochroniarstwa, paralotniarstwa i freeridu dało nam niesamowicie wybuchową mieszankę. Speedriding oferuje nam olbrzymi zastrzyk adrenaliny, a obecność w górach gwarantuje niesamowite przeżycia. Speedriding uzależnia bardziej niż twardy narkotyk. Jeśli nie chcesz się uzależnić, lepiej zostań w domu.