Co cztery lata zimowe igrzyska olimpijskie przyciągają uwagę świata. Wiele z konkurencji rozgrywanych jest również w ramach paraolimpiady – dla osób z różnego rodzaju utrudnieniami fizycznymi. Od pewnego czasu dobre wyniki osiągają w nich również Polacy.
Szanse w kategorii boardercross mógłby mieć w Soczi Wojciech Taraba, zawodnik Beskidzkiego Zrzeszenia Sportu i Rehabilitacji START Bielsko Biała, trenowany przez Małgorzatę Kelm. Najpierw ścigał się na nartach, ale bez przekonania. Zbrzydła mu rywalizacja o najlepszy czas na tyczkach. Z pomocą przyszedł mu brat i zyskujący wtedy coraz bardziej na popularności w Polsce nowy sport – snowboarding. Wraz z jedną deską przywędrował też nowy styl jazdy – „na zajawce i luzie”. Wojtek szybko nauczył się jeździć. Niestety, w 2004 roku właśnie na desce miał wypadek, który przerodził się w poważną kontuzję. Wskutek błędu lekarskiego Wojtek stracił nogę poniżej kolana.
Miłka Niezgoda: Była rozpacz, trauma?
Wojtek Taraba: Nie, niczego takiego nigdy nie było. Postanowiłem, że będę normalnie żył. Chciałem, aby nogę amputowano mi jak najszybciej i żebym mógł wreszcie opuścić szpital. W szpitalu nie ma normalnego życia.
MN: Wróciłeś do domu i co dalej?
WT: Krótka rehabilitacja, dopóki nie wróciłem na deskę, jeździłem na rowerze MTB, jednocześnie pracowałem w skateshopie, potem jako kurier rowerowy. Koniec końców zacząłem pracę jako ratownik w Forum Stake- POOl w Krakowie, czyli na popularnym Bowlu, gdzie, patrząc jak jeździ śmietanka polskiej deskorolki, poczułem, że zajawa na snowboard wraca. Moja narzeczona, która już wtedy była instruktorką narciarstwa, również zachęcała mnie do powrotu na stok.
MN: Czy powrót do jazdy był od początku Twoim celem?
WT: Nie, nie myślałem o tym, odkąd straciłem nogę. Na szczęście moja trenerka, Małgorzata Kelm dzwoniła i dzwoniła, aż zdołała mnie przekonać. Zaproponowała, żebyśmy spróbowali przygotować się i wystartować na Igrzyskach Paraolimpijskich w Soczi. Do tej pory bardzo cieszę się, że nie zadzwoniła jeden raz mniej.
MN: W poprzednim sezonie, siódmego dnia na desce po ośmiu latach przerwy, wywalczyłeś trzeci czas w pierwszym przejeździe na IPCAS Landgraaf SBX – zawodach, które zainaugurowały obecny sezon w parasnowboardowym boardercrossie. Jesteś zadowolony?
WT: Fantastycznie stać na desce po tylu latach przerwy. Przyjemność z rywalizacji wróciła. Wiem, że z odpowiednim treningiem i dobrym zapleczem finansowym jestem w stanie ścigać się z najlepszymi w tej konkurencji. W tym sezonie, który dopiero się rozpoczął, udało mi się wywalczyć dziewiąte miejsce w Pucharze Europy IPC Europina Cup SBX oraz potwierdzić formę dziewiątym miejscem w Pucharze Świata. Uważam te wyniki za ogromny sukces, szczególnie przy tak niewielu okazjach do trenowania na torze boardercrossowym, jakie miałem do tej pory.
MN: Jak wyglądają takie zawody dla parasnowboardzistów?
WT: F ormą n ie r óżnią s ię o d n ormalnych zawodów boardercross: jedziemy po tym samym torze, na takich samych zasadach. Jedyną różnicą jest to, że startujemy pojedynczo, a nie w 4 albo 6 osób na torze. Do konkurencji dopuszczone są osoby o różnych niepełnosprawnościach fizycznych. Osobno startują zawodnicy z amputacjami kończyn dolnych, a osobno górnych. Najważniejsza dla mnie jednak nie jest sama konkurencja, ale fantastyczne podejście teamów z całego świata oraz ich trenerów. Podczas wspólnych treningów wymieniamy się doświadczeniami odnośnie nowinek technologicznych z dziedziny protetyki, systemów treningowych oraz nowych możliwości. Najbardziej wyjątkowym podejściem wyróżnia się w moich oczach team Australii, którego nadrzędnym celem nie są wyniki, ale poprawa komfortu życia oraz jazdy. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką pasją, poczuciem misji i zaangażowaniem.
MN: Snowboarding to drogi sport: szczególnie na międzynarodowym poziomie wymaga ogromnych nakładów finansowych. Skąd bierzesz pieniądze na trenowanie?
WT: Z pieniędzmi, jak to z pieniędzmi, różnie bywa. Ministerstwo sportu umożliwiło nam treningi, łącząc mnie z kadrą paraolimpijczyków alpejskich. Głównym problemem takiego rozwiązania jest to, że jako kadra boardercrossowa mamy zupełnie inne potrzeby niż alpejczycy. W miejscach, w których trenują narciarze, często nie ma toru do boardercrossu, często nie ma nawet snowparku, a to koliduje z naszymi planami treningowymi. Ale tylko w ten sposób możemy zdobyć finansowanie z ministerstwa. Mam nadzieję, że w przyszłości uda nam się rozwiązać to sensowniej.
MN: Czy widzisz siebie w przyszłości jako profesjonalnego sportowca, utrzymującego się z jazdy?
WT: Niestety, w Polsce nie da się żyć z uprawiania parasnowboardingu. Na co dzień pracuję w biurze nieruchomości, jestem technikiem komputerowym. W ten sposób zarabiam na życie. Ale możliwości, które pojawiły się przede mną odkąd zacząłem trenować z Gochą, spowodowały, że zacząłem myśleć o przyszłości inaczej. Nawet jeżeli kiedyś skończę trenować, planujemy wspólnie z Małgorzatą zorganizować kadrę parasnowboardową w Polsce. Już teraz myślimy o trenowaniu najmłodszych. Od pewnego czasu rozmawiamy z czternastoletnią dziewczynką, która wskutek raka kości również straciła nogę. Pokładamy w niej duże nadzieje. Ciekawie również zapowiada się współpraca z drifterem, który prowadzi już bez użycia rąk samochód na torze, a od jakiegoś czasu jest żywo zainteresowany snowboardingiem. Tworzymy ten sport w Polsce od podstaw. Potencjał jest niesamowity.
MN: Czy oprócz rozwoju snowboardingu wśród osób niepełnosprawnych, Wasze działania przynoszą inne korzyści?
WT: Oczywiście! Niewiele jest sportów, w których, jak w moim przypadku, używa się protez nóg. Dzięki naszej współpracy z protetykami, ulepszamy sprzęt, z którego pozostali ludzie mogą korzystać w swoim codziennym życiu. Pierwszą sportową protezą, jaką otrzymałem, wykonał zakład Proteka z Tarnowskich Gór. Mój protetyk, Kuba, wkłada ogromną ilość pracy i inicjatywy w to, żeby idealnie dostosować protezę i wszystkie jej podzespoły do sportu, nie tylko snowboardu. W tym celu używa nowych materiałów i testuje wiele nowatorskich rozwiązań. Dzięki współpracy z właścicielem oraz wymianie doświadczeń z zawodnikami z całego świata, mogę wpływać na rozwój produktów oferowanych przez ten zakład. Proteza, z której aktualnie korzystam, kosztuje 60 tysięcy złotych. Mam nadzieję, że dzięki naszej działalności takie rozwiązania będą coraz bardziej popularyzowane, a co za tym idzie, będą mogły trafić do większej ilości odbiorców.
MN: Klasycznie: jakie są Twoje plany na ten sezon? W chwili, gdy rozmawiamy, nie wiadomo jeszcze, co z Twoim startem w Soczi.
WT: Faktycznie, najważniejsze to jechać na paraolimpiadę. Moje obecne wyniki powinny dać mi tę możliwość, jednak z niewiadomych powodów IPC (International Paraolimpic Community) zmieniło zasady przyznawania miejsc. Ostatecznie na igrzyska olimpijskie kwalifikują się zawodnicy, którzy zdobyli odpowiednią ilość punktów w zawodach z poprzedniego sezonu, a nie z tego. Mój poprzedni sezon, pomimo spektakularnego powrotu na deskę, skończył się kontuzją, co uniemożliwiło mi zgromadzenie owego minimum.
Pozostaje nadzieja, że zostanie mi przyznana jedna z Dzikich Kart, ale zasady, według których IPC je rozdaje, są również niejasne. A decyzję wyda w ostatniej chwili.
Chcemy potwierdzić moją formę podczas jak największej liczby startów, stąd mieliśmy pomysł wylotu na zawody do Kanady. Ale nie zdobyliśmy wystarczających pieniędzy. Zamiast tego postanowiliśmy wystartować w Europie: w Mariborze i w La Molinie.
MN: Masz sponsorów, którzy wspierają Cię w drodze do celu?
WT: Tak, chciałbym serdecznie podziękować za każdą formę wsparcia od znajomych firm i instytucji, z którymi mam przyjemność pracować, a w szczególności 77 Project z Bielska-Białej, Feelgood, Trickboard oraz Slackline.pl. W Krakowie na co dzień trenuję dzięki uprzejmości właściciela siłowni Infinity Fitness.
MN: Czego Ci życzyć?
WT: Najbardziej zależy na wywalczeniu Dzikiej Karty. Da mi to możliwość zmierzenia się z najlepszymi zawodnikami świata, a wiem, że mogę z nimi konkurować. Chciałbym zaprezentować się z jak najlepszej strony podczas igrzysk, bo wierzę, że mamy możliwość rozwijać parasnowboarding w Polsce, a to byłby piękny początek dla naszej klubowej działalności.
MN: Dzięki za rozmowę i powodzenia!