Wiosenne firny, czyli odsuwanie lata

Początek zimy był słaby, ale apeluję: nie poddawajcie się! Wymyślcie jakiś cel narciarski i go zrealizujcie, bo za rok pewnie znowu będziecie starsi.

Jak wiadomo, ewolucja pokrywy śnieżnej trwa cały czas. Kiedy na nizinach w marcu i kwietniu jest już pełna wiosna, wysokie góry zmieniają się na znacznie bardziej przyjazne, a wciąż w pełni zimowe.

W historii narciarstwa fascynacja bezdennym puchem wczesnej zimy jest stosunkowo nowa – wiąże się ze współczesnym rozwojem infrastruktury. W stromym terenie w naprawdę głębokim puchu po prostu nie da się podchodzić. Przed puchem marzeniem narciarzy był firn.

Rodzaj śniegu pozwalający podchodzić bez zapadania się, łatwy w zjeździe i przede wszystkim stabilny lawinowo za wyjątkiem mokrych – lecz przewidywalnych i przez to łatwych do uniknięcia – lawin na nasłonecznionych stokach. Ewentualne rozwiązanie pośrednie to trochę nowego śniegu na skonsolidowanej wiosennej pokrywie.

Od dziesiątków lat to właśnie wiosenne warunki śnieżne oglądały najwięcej ekstremalnych, ścianowych zjazdów oraz skiturowej aktywności wycieczkowej. Mimo że teraz, korzystając z wyciągów i śmigłowców, możemy jeździć w zimnym puchu, nie powinniśmy lekceważyć potencjału firnowych warunków. Nigdy na przestrzeni roku mosty na szczelinach lodowcowych nie są tak mocne, nigdy śnieg na wielkich stokach i w stromych, wąskich żlebach nie jest tak stabilny. Ten sezon właśnie się zaczyna i nie można go przegapić.

Tatry i Niskie Tatry oferują wiele klasycznych możliwości – zarówno wycieczek skiturowych, jak trudnych, czy wręcz ekstremalnych zjazdów, ale tym razem chciałem zwrócić uwagę na klasyczny alpejski rejon skiturowy położony na granicy austriacko-szwajcarskiej, czyli grupę Silvretty. Większa jej część (i najwyższy szczyt Piz Linard – 3411 m) leży w Szwajcarii, ale to północne, austriackie doliny i szczyty są bardziej znane i popularne. Szereg kolejnych dolin z przeważnie wygodnymi, nowoczesnymi schroniskami kusi do przejścia grupy wzdłuż jako tzw. trawersu Silvretty. Na ten wariant kilkakrotnie już się decydowałem.

1Alternatywne rozwiązanie to wybranie jednego lub dwóch schronisk i robienie jednodniowych wycieczek. Pozwala to chodzić z trochę mniejszym obciążeniem i próbować ambitniejszych pomysłów, bo ewentualny odwrót nie prowadzi do sytuacji, kiedy wracamy do punktu wyjścia, ale nasz nocleg jest w sąsiedniej dolinie. Właśnie taki plan, oparty o dwa lub trzy schroniska zakładam na kwiecień 2014.

Pierwszą – łatwo osiągalną, a wartościową bazą – jest Heidelbergerhutte nad rejonem narciarskim Ischgl (skorzystanie z wyciągów zmienia żmudne dojście doliną z Ischgl w ciekawą wycieczkę z niewielkim podejściem od nartostrady i wieloma możliwościami zjazdu do schroniska). Mieszkając w Heidelbergerhutte, można wybierać z kilkunastu szczytów i przełęczy: od pięknych i względnie łatwych zjazdów z Piz Val Gronda po prawdziwe linie big mountain na przykład z grani Piz Davo Lais.

Z Heidelbergerhutte przeniesiemy się potem o jedną dolinę na zachód, czyli do Jamtal, gdzie schronisko zostało wyremontowane i pod względem nowoczesności i jakości pokoi mieści się w pierwszej alpejskiej lidze. Przejście tam z Heidelbergerhutte jest możliwe na kilka sposobów: ale podstawowy i najczęściej używany to droga przez przełęcz Kronenjoch, z ewentualnym poszerzeniem planu o wejście na szczyt Breite Krone.

Z noclegu w Jamtal znowu otwiera się szereg możliwości, z ciekawostką w postaci Dreilanderspitze o wysokości 3179 m n.p.m. Na tym szczycie spotyka się Szwajcaria w postaci kantonu Gryzonii (Graubünden) z dwoma landami Austrii – Tyrolem i Vorarlbergiem. Okazja bycia równocześnie w trzech krajach nie zdarza się co dzień i pewnie postaramy się z niej skorzystać, mimo że na sam szczyt nie da się wejść na nartach. Podejście nie jest trudne, ale z reguły odsłonięte ze śniegu – letnia wycena grani to II. Zjazd ma ponad kilometr różnicy wzniesień i wynagradza trudy podejścia nawet największym sceptykom. Może będzie firn, a może będzie na nim nowy śnieg – na pewno będzie dobrze.

2

Początek zimy był słaby, ale apeluję do wszystkich – nie poddawajcie się! Odsuwajcie od siebie rowery, deski do windsurfingu i koszulki z krótkim rękawkiem jak najdłużej! Wymyślcie jakiś cel narciarski i go zrealizujcie, bo za rok pewnie znowu będziecie starsi. Może to być Silvretta, mogą być tatrzańskie żleby, ale do połowy maja umawiamy się na zimę!

Do zobaczenia na stokach…