Jeśli szaleć na lodowcach à la française, to tutaj! Śnieg jest tu równie wyborny jak francuski szampan, miejsce zaś słynie z luzu i cotygodniowych koncertów pod gołym niebem. A jesteście, że przypomnę, na 2300 m n.p.m., w najwyżej położonym ośrodku zimowym Europy.
Tereny narciarskie leżą w naturalnym amfiteatrze, otoczonym przez sześć lodowców, co daje gwarancję śniegu. Wokół księżycowa sceneria, bez osłony przed słońcem i wiatrem, za to wszędzie świetne trasy oraz wielkie połacie puchu dla miłośników jazdy off piste. Zabawa zaczyna się już „za progiem”, bo hotele i apartamentowce stoją na stokach. Jedynym ich minusem jest mało przystająca do gór architektura (a czasem także – jak to bywa we Francji – mikre rozmiary pokoi).
Francuzi w żartach podkreślają, że Val Thorens to stacja „na szóstkę”: nie tylko ma sześć lodowców, ale też sześć trzytysięczników. Na najwyższy z nich – Cime de Caron 3200 m n.p.m. – wjeżdżamy kolejką, zabierającą naraz 160 osób i z zachwytu wyrywa nam się tak cenione ostatnio przez speców od public relations głośne westchnienie „wow!”. Przed nami widok na ponad tysiąc francuskich, włoskich i szwajcarskich szczytów. Góruje na nimi sam Mont Blanc.
Cudowne narodziny
Val Thorens stało się przykładem na to, że człowiek może ujarzmić surowe góry. Nie jest tajemnicą, że to stacja „z probówki”, zaprojektowana przez inżynierów przy deskach kreślarskich.
Trudno sobie wyobrazić, że ktoś mógł wymyślić coś podobnego na lodowej pustyni. Śmiałkiem tym okazał się ambitny Francuz Pierre Schnebelen. Korzystając z dotacji rządu, wybudował tutaj pod koniec lat 70. najwyższą kolejkę Europy – wspomnianą Cime Caron. Pobliskie muzeum w Saint Martin prezentuje film, na którym można obejrzeć cud narodzin nowego świata – widać wyciągi wyrastające na stokach jak grzyby po deszczu, a przy nich hotele, lotnisko, nawet pole golfowe. Dziś rozpieszcza się gości, oferując im centrum sportowe z basenem, jacuzzi i Spa, sklepy, 40 barów, 60 restauracji oraz luksusowe hotele, takie jak Kashmir czy pięciogwiazdkową Altapurę, zwaną „narciarskim pałacem w sercu Alp”. Tylko w najbliższej okolicy do wyboru jest ponad 140 kilometrów nartostrad (karnet na 6 dni kosztuje 222 euro) – w tym popularne Rosael i Christine czy uchodząca za jedną z najtrudniejszych sześciokilometrowa Combe de Caron. Narciarzom z dobrą kondycją poleca się również dwunastokilometrową Col de l’Audzin – do pokonania różnica wysokości 1 400 m. W lesie wyciągów nikt się nie zgubi, bo jazda zawsze kończy się w centrum stacji.
Deska, sanki czy lotnia?
Z tutejszych stoków można także wypuścić się do innych stacji wielkiego kompleksu Trzech Dolin: Les Menuires, Méribel czy Courchevel, by pobić lokalny rekord – przejechać 200 kilometrów nartostrad bez odpinania nart! Nieważne, czy się uda, czy nie. Na wyprawę trzeba wyruszyć z samego rana, by w porę rozpocząć powrót i zdążyć do domu przed zamknięciem wyciągów. Thorens jest też mekką snowboardzistów – czeka tu na nich pięć snowparków o powierzchni 70 tys. m2, snowcross z trasą boardercrossową długości 1,4 km i jumping table. A komu znudzi się jazda na desce czy nartach, może spróbować innych atrakcji. Powodzeniem cieszy się zwłaszcza zjazd najdłuższą trasą saneczkową w Europie (6 km), jazda samochodem po lodzie i loty na lotni z przypiętymi nartami. W najbardziej zwariowanej stacji można spełnić każdą zachciankę.
Białe szaleństwo do końca
W największym alpejskim night clubie Le Malaysia do zabawy zagrzewają w tym sezonie znani w branży didżeje: Calvin Harris, David Vendetta czy Enur. Nie wolno przegapić wydarzeń w rodzaju Festi’ Val Tho – pierwszego w Alpach festiwalu muzyki elektronicznej. Ale największa impreza planowana jest na początek (od 1 do 4) maja: Apotheoze Dayz ma być czterodniowym szaleństwem na zakończenie zimy w Val Thorens. Prócz rozmaitych zabaw na trasach zjazdowych, będzie można testować najnowsze modeli nart i skuterów śnieżnych, a wieczorem skorzystać z rozlicznych après-ski bądź wysłuchać kilku koncertów na żywo. Przypomnijmy: na 2300 m n.p.m.