Narty w Hiszpanii przestały już w Polsce uchodzić za ekstrawagancję. Zwłaszcza, że opady śniegu w tamtejszych górach bywają intensywniejsze niż w Alpach. Tak było choćby na początku obecnego sezonu. Na dodatek zima w Hiszpanii nie musi sprowadzać się do najsłynniejszych (choćby z racji alpejskich zawodów) miejsc w rodzaju andaluzyjskiej Sierra Nevady czy katalońskiej Andory.
Kompleks bez kompleksów
Oto, na przykład, obszar La Molina/Masella oferuje ponad 135 km tras na poziomie pomiędzy 1700 a 2535 m n.p.m. Przebiegają częściowo po odkrytych, a częściowo po zalesionych zboczach i choć nie są zbyt strome, to urozmaicone – zatem ciekawe. Do tego dochodzą całkiem spore połacie stoków zdatne do łatwej w większości jazdy terenowej. Zaskakują także inne od spotykanych na tych wysokościach w Alpach widoki.
Inna jest również infrastruktura: zwłaszcza La Molina nie jest tradycyjną górską wioską, lecz raczej ośrodkiem treningowo-turystycznym. Oferuje więc głównie kwatery w utrzymanych w nowoczesnym stylu hotelach. Z racji jednak na rozwiązania architektoniczne (budynki są niskie, a pokoje duże) oraz sportowo-młodzieżową atmosferę noclegi nie są tam jednak uciążliwe – zwłaszcza w porównaniu do molochów znanych z Alp francuskich. Nie bez powodu też co rusz rozgrywane są tam zawody – w tym rangi alpejskich oraz snowboardowych Pucharów Świata. W 2011 r. w La Molina odbyły się nawet mistrzostwa świata FIS w snowboardzie. Dzięki tym doświadczeniom snowparki ośrodka są doceniane w środowisku hiszpańskich deskarzy.
Region odległy jest od Barcelony, czyli najbliższego miasta z lotniskiem obsługującym połączenia z Polski, o ledwie 150 km, skądinąd świetnej jakości, dróg. Co ważne: pobyty w kompleksie La Molina/Masela najlepiej kupować za pośrednictwem agencji podróży – można liczyć na duże zniżki, niedostępne w inny sposób.
Przykładowo: sześciodniowy karnet na trasy w La Molina normalnie kosztuje tej zimy 205 euro. Ale jeśli korzysta się z usług niektórych touroperatorów, to za tę samą cenę można pojeździć także na stokach Masella – czyli w całym rejonie zwanym Alp 2500, a nadto przez jeden dzień w sąsiednich ośrodkach Vall de Nuria i Valter 2000 (to jedyna stacja w Pirenejach, z której przy dobrej pogodzie można dostrzec Morze Śródziemne!). W sumie daje to 150 km tras. Co do nowości tego sezonu (2013/14): w La Molina w piątki, soboty i w święta można korzystać aż z… trzynastu oświetlonych tras (są wśród nich 4 czerwone, 5 niebieskich, 3 zielone oraz snowpark).
Osobną jakością jest wreszcie kuchnia – zwłaszcza serwowana w mniejszych restauracjach w okolicznych wioskach. Swoje mówi wreszcie to, że formalny początek sezonu 2013/2014 planowano w Pirenejach na 30 listopada. Zasadnie, bo śniegu w okolicy nie poskąpiło. „Najstarsze Catalany nie pamiętają takiej śnieżycy, jaka przeszła przez nadmorskie Lloret” – pisał mi na początku grudnia Michał Lipski, człowiek odpowiedzialny w Katalonii za organizowanie tam nart dla polskich touroperatorów. A że padało także w tamtejszych górach, więc na stokach już wtedy było ponad… półtora metra śniegu. W La Molina/Masella można więc było od razu otworzyć… wszystkie trasy (a poza nimi pojeździć w puchu!).
Z kościoła na stok
Kompletnie zaś unikalnym miejscem jawi się nieodległa Vall de Nuria. Trudno ją nawet nazwać stacją narciarską – choć na nartach można tam nieźle pojeździć. Nie jest wioską czy osadą: jej centralnym punktem jest bowiem… sanktuarium o sięgającej średniowiecza tradycji kultu Maryi Dziewicy i św. Gilesa, misjonarza lokalnych pasterzy. Pielgrzymi wierzą, że poprzez modlitwy można się tu – dzięki wstawiennictwu obojga patronów – wyleczyć z migren. Kobiety mogą tu ponoć też wyprosić zajście w ciążę. Dotrzeć tam można jedynie koleją zębatą, wspinającą się przez ponad 12 km na prawie 2000 m n.p.m. (pokonuje 1000 m różnicy poziomów) wśród skalistego tym razem krajobrazu. Bo wspinaczka piesza może być zimą nieco męcząca, a w każdym razie długa…
Tras narciarskich jest w Vall de Nuria niespełna 8 km (obsługują ją dość wysłużone gondolka i krzesełka oraz dwa orczyki), lecz sceneria zamkniętej z trzech stron stromymi, częściowo zalesionymi, zboczami doliny i wynikająca z mikroklimatu jakość śniegu są imponujące. Nie mówiąc o tym, że jeśli się w Vall de Nuria nocuje, to na narty wychodzi się rano niemal ze świątyni (hotel – z wygodnymi i gustownymi pokojami – znajduje się w jednym ze skrzydeł kościelnego gmachu). Niebiański jest też poziom tamtejszej restauracji, a że na dodatek specjalizuje się ona oczywiście w potrawach hiszpańskich, pościć jest więc raczej trudno.
Vall de N uria to coś d la odkrywców osobliwości (mogą wpaść tam na dzień chociażby przy okazji urlopu w La Molina/Masela) bądź dla tych, którzy na nartach kochają spokój i lubią łączyć je z chwilą zadumy (powinni rozważyć dłuższy pobyt). W obu przypadkach będzie co wspominać.