Kaunertal – Najmłodszy, a niezgorszy

Lodowiec zamykający tyrolską dolinę Kaunertal to świetne miejsce na nabywanie bądź też szlifowanie narciarskiej (i snowboardowej!) techniki. I to do… czerwca. Bo także późną wiosną śnieg wciąż tam jest przedni – nawet późnym południem. Kaunertaler Gletscher chwali się, że jest najmłodszym ze słynnej piątki narciarskich lodowców Tyrolu. Chodzi nie tyle o najnowocześniejszą infrastrukturę, co o niską średnią wieku gości. I o nastawioną na nich ofertę – głównie niezły (i codziennie dopieszczany) snowpark. Lecz prócz tabunów snowboardzistów przez cały długi sezon można tu spotkać zarówno rodziny z najmniejszymi narciarzami, jak tych, którzy postanowili spróbować zabawy w narty w późniejszym wieku. Są też kandydaci na alpejskich mistrzów, bo warunki do ćwiczenia „na tyczkach” są idealne.

Szerokie stoki pozwalają na próbowanie długiego skrętu ciętego (a potem doznawanie z niego frajdy). Można również znaleźć bardziej strome fragmenty do trenowania innych technik. Da się w końcu pojeździć w terenie. Godny jest chociażby pozatrasowy zjazd z Norderjoch (tzw. Munchner) – zwłaszcza na przełomie marca i kwietnia sceneria i śnieg bywają tam bajeczne.

Oczywiście, można marudzić, że na Kaunertaler Gletscher przeważają trasy niebieskie (jest ich 20 km) bądź że 31 km tamtejszych tras to niewiele – zwłaszcza dla wytrawniejszych narciarzy.

Rzecz w tym, że oznaczenia stopnia trudności są na lodowcu mocno umowne (przykładem górna część trasy na Norderjoch – choć spokojnie zasługuje na kolor czerwony, to zakwalifikowana została jako łatwa). A jeśli ktoś miałby się znudzić 6-dniową jazdą na Kaunertal, to może – w ramach tego samego karnetu – przez dwa dni eksplorować nieodległy (i większy!) lodowiec Pitztal. Na dodatek karnety na Kaunertaler Gletscher są stosunkowo tanie – 6 dni nawet w wysokim sezonie (do 27 kwietnia) kosztuje dorosłego 179 euro, a potem – 162 euro (zakłada się, że wyciągi działać będą do 9 czerwca!).

Atrakcyjne są też ceny noclegów czy posiłków. Nie bez powodu spotkany w lodowcowej gondolce doświadczony narciarz z Niemiec nie mógł się wobec mnie nachwalić Kaunertal jako „najtańszego wśród lodowców”.

„Młodość” lodowca to także nowatorskie pomysły, którymi chce kusić gości. Na tyle zresztą ciekawe, że godne naśladowania w innych stacjach.

Ot choćby sprawny transport. Lodowiec od najbliższych kwater (w osadzie Grasse, potem w wiosce Feichten) dzieli 26 km i 1500 m różnicy poziomów. Można nań dojechać własnym samochodem, a posiadacze karnetu nie muszą kupować specjalnego biletu na wjazd. Rzecz w tym, że trasa jest, by tak rzec, trudna i emocjonująca: obfituje w tzw. agrafki, czyli zakręty bliskie 180 stopniom i strome podjazdy. Na dodatek droga jest nader wąska, a w sporej części prowadzi nad stromym i wysokim (miejscami ponad 50 m) urwiskiem, na którego końcu są a to skały, a to wody (i dno) tamtejszego sztucznego zbiornika zaporowego. I oddzielona jest od niego jedynie stalową linką… Wymaga zatem od kierowców i umiejętności, i silnych nerwów (w nagrodę parking na lodowcu jest gratis…).

Nic dziwnego, że spora część gości woli dostać się na Kaunertaler Gletscher transportem publicznym. Co jednak najciekawsze: prócz zwykłych skibusów (gratis dla posiadaczy karnetów od 4 dni wzwyż) z doliny na lodowiec w okresie największego nasilenia ruchu kursują też tzw. Postbusy. I rzecz może najważniejsza: jeździ ich tyle, że nie ma mowy, by ktokolwiek został na lodzie. Sam widziałem, jak kierowcy jechali na oddalone od zasadniczej trasy przystanki, gdy dostrzegli, że czeka na nich choćby i dwóch chętnych. A pod koniec dnia na lodowcu (a w zasadzie na poziomie Ochsenalm, na który można zjechać na nartach bądź desce) czeka sznur autobusów i systematycznie zabiera na dół kolejne grupy chętnych.

Gletscherpanorama

Albo takie wygodne drobiazgi: depozyt (5 euro) za elektroniczną kartę-skipass można odebrać nie tylko w kasie, w której kupowało się karnet, ale też, na przykład, w barze we wspomnianym Ochsenalm. Zaś sprzęt wypożyczony w Sport 2000 przy parkingu na lodowcu można oddać na dole, w sklepie tej sieci w wiosce Feichten.

Z kolei w Gletcherrestaurant u podnóża lodowca nie tylko ceny nie są – w porównaniu do wielu innych stacji – wygórowane (micha pożywnej Gulaschzuppe kosztowała minionej wiosny 4,2 euro). W budynku jest bowiem także miejsce dla tych, których nie stać na stołowanie się w restauracjach bądź po prostu lepiej smakują im własnoręcznie robione kanapki. W „self catering area” można więc wygodnie zjeść przywieziony w plecaku prowiant i popić herbatą z termosu (skądinąd z tym samym rozsądnym patentem zetknąłem się w nieodległym szwajcarskim Scuol).

Ba, w niektórych hotelach w dolinie gospodarze nie mają nic przeciwko robieniu sobie przez gości kanapek „na górę” z produktów oferowanych na śniadanie w ramach tzw. szwedzkiego stołu. Tak było choćby w hotelu Edelweiss w Feichten, gdzie nocowałem. Z pobłażliwości właściciela (i równocześnie świetnego kucharza, czego dowodem była m.in. wyśmienita kolacja z „chłopskim”, tyrolskim menu) korzystali i Austriacy, i Włosi, i Szwajcarzy. Ale oczywiście, by nie doszło do nieporozumień, warto najpierw zagadnąć o zgodę!

Kaunertal szczyci się mianem najmłodszego i najtańszego lodowca Tyrolu, lecz marzy, by stać się nadto najwyższym w regionie miejscem dostępnym przy pomocy wyciągów (dziś tytuł ten dzierży sąsiedni Pitztal, na którym można zjeżdżać z 3340 m n.p.m.). Stąd pomysł wybudowania kolejki na Weisseespitze, czyli 3518 m n.p.m. Miała stanąć już w tym sezonie, lecz plany trzeba było na razie odłożyć, bo zaprzyjaźniony sąsiad dopiero co uruchomił nową gondolę Wildspitzbahn na owo rekordowe 3340 m n.p.m., a nadto wciąż nie udaje się dogadać z ekologami. Ale jak się uda, to dopiero będzie się działo…