Tegoroczny początek zimy przypominał jesień: było ciepło, a w Tatrach minimalne ilości śniegu. Podobnie zaczął się sezon zimowy 2009/10.
Minimalna pokrywa śnieżna w Tatrach, a na Podhalu tylko nieliczne w miarę zaśnieżone trasy, na których panował wielki tłok. Dlatego trzech znanych warszawskich instruktorów narciarskich 30 grudnia 2009 roku postanowiło wyruszyć na ambitną pieszą wycieczkę na Rysy.
Dobrze wyposażeni w raki, czekany i odpowiednio ubrani, ale bez detektorów lawinowych, wyruszyli rano z Morskiego Oka. Gdy byli nad Czarnym Stawem, zauważyli, że przed nimi w kierunku Rysów podążają w odstępach, niezależnie od siebie, dwie, trzy niewielki grupki turystów. Pierwsi dochodzili już do górnej części Wyżniego Czarnostawiańskiego Kotła, w miejsce, gdzie ze ścian Wołowej Turni, Żabiej Turni Mięguszowieckiej oraz Żabiego Konia zsypuje się śnieg i gromadzi pod ścianami i na szlaku wiodącym w kierunku Buli pod Rysami. Pozostali turyści, w tym nasi instruktorzy, znajdowali się poniżej. Wtem spod nóg pierwszej grupy ruszyła niewielka lawina powstała ze zgromadzonego tam nawianego i niezwiązanego z zalodzonym podłożem śniegu, zgarniając po drodze znajdujących się poniżej.
O godz. 11.40 do TOPR zadzwonił turysta z informacją, że przed chwilą zeszła z rejonu Buli pod Rysami lawina, która zabrała i zasypała 3 osoby. Po chwili kolejna informacja: że lawina zabrała 5 osób, z czego trzy są pod śniegiem. Z Zakopanego wystartował śmigłowiec z siedmioma ratownikami (w tym lekarzem) i psem lawinowym. O godz. 12.10 ratownicy desantowali się na lawinisku powyżej południowego brzegu Czarnego Stawu, bo tam zatrzymała się lawina.
Okazało się, że zabrała najprawdopodobniej 6 osób. Spośród tych, które znajdowały się na powierzchni, dwie nie dawały oznak życia – konieczna okazała się reanimacja, dwie miały poważne urazy nóg i ogólne mocne potłuczenia. Jedna z ofiar była lekko ranna, a jedna znajdowała się pod śniegiem. Ratownicy przystąpili do reanimacji oraz do poszukiwania zasypanego. Śmigłowcem na lawinisko dostarczano kolejnych TOPR-owców, w tym dwóch lekarzy oraz kolejne psy lawinowe. Lekarze i ratownicy medyczni zajęli się reanimacją dwóch turystów, kolejni ratownicy opatrzyli poszkodowanych , a następna grupa przeszukiwała lawinisko przy użyciu psów lawinowych, systemu Recco , detektorów lawinowych i sond.
O godz. 12.36 lekarz TOPR stwierdził zgon jednej z reanimowanych osób. W tym czasie do szpitala transportowano kolejnych poszkodowanych. Intensywne zabiegi reanimacyjne drugiego turysty przyniosły skutek: przywrócono mu podstawowe czynności życiowe. O godz. 13.20 został on w noszach francuskich wraz z lekarzem wciągnięty windą do będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowany do szpitala. Niestety, ze względu na odniesione urazy podczas spadania z lawiną, w nocy zmarł.
O godz. 14.08. jeden z ratowników natrafił na znajdującego się pod blisko półtorametrową warstwą śniegu kolejnego turystę. Po odkopaniu podjęto reanimację, która niestety nie przyniosła rezultatu. Lekarz TOPR stwierdził zgon zasypanego w wyniku odniesionych obrażeń.
Ponieważ nikt nie potrafił precyzyjnie podać, ile osób faktycznie porwała lawina, przeszukiwanie lawiniska prowadzono do godz. 16-tej. Śmigłowcem przetransportowano zwłoki ofiar. Ratownicy o godz. 17-tej wrócili do Morskiego Oka skąd samochodami zostali przewiezieni do Zakopanego .
Wyprawę zakończono o godz. 19-tej. Wzięło w niej udział 40 ratowników, w tym 3 lekarzy oraz 4 psy lawinowe.
Tego dnia w Tatrach ogłoszono I stopień zagrożenia lawinowego, a niewielka ilość śniegu sugerowała, że na szlakach powinno być bezpiecznie. Jednak ponieważ na szlaku spod niewielkiej warstwy śniegu wystawało sporo głazów, porwani przez lawinę turyści spadając, uderzali w wystające kamienie. Efektem były poważne urazy – w trzech przypadkach śmiertelne (ofiary miały 26, 27 i 29 lat). Jako że szli w niezależnych, nieznanych sobie grupkach, nikt z ocalałych nie był w stanie podać, ile osób porwała lawina. Nie mieli nadto detektorów lawinowych, które pozwoliłyby na szybsze odnalezienie zasypanego i, być może, uratowanie mu życia.
Niech ten tragiczny w skutkach wypadek będzie przestrogą, by niewielka pokrywa śnieżna nie sugerowała nam, że jest bezpiecznie. Jedyną „winą” zmarłych i ciężko rannych było to, że znaleźli się na drodze lawiny, którą sprowokował ktoś inny. Dlatego w górach, jeśli to możliwe, należy patrzeć, co robią i jak idą (lub jadą) ci, którzy znajdują się nad nami.