Choć anomalie pogodowe stają się ostatnio normą, to w narciarstwie naturze przychodzą w sukurs coraz to wymyślniejsze technologie. Bodaj z najbardziej rewolucyjnej można korzystać na lodowcu Pitztal.
Przypomnijmy: zwykłe armatki śnieżne najlepiej pracują, gdy temperatura spadnie poniżej – 4oC, a wilgotność nie przekracza 60 proc. Tyle że zwłaszcza na początku sezonu takie warunki rzadko można spotkać.
Tymczasem okazuje się, że sztuczny śnieg da się produkować nawet w mocno dodatnich – bo sięgających 30 stopni Celsjusza! – temperaturach. Nie ma znaczenia także wilgotność powietrza i siła wiatru. Wszystko na dodatek odbywa się bez użycia substancji chemicznych, dużo mniejsze niż przy metodach tradycyjnych jest też zużycie energii.
Wszystko za sprawą technologii „All Weather Snowmaker System”. Powstała w laboratoriach izraelskiej IDE Group, będącej na co dzień światowym liderem w konstruowaniu urządzeń do odsalania wody morskiej oraz instalacji chłodzących do kopalni diamentów i złota. Snowmaker w niczym nie przypomina tradycyjnych armatek. Mieści się w wysokim na 15 metrów (skądinąd kiepsko wpasowanym w krajobraz) hangarze, a działa, upraszczając, na zasadzie maszyny do produkcji lodu. Składa się z dwóch gigantycznych zbiorników: w pierwszym woda zostaje poddana silnemu podciśnieniu, a w efekcie znaczna jej część zamarza. Powstaje mieszanina wody i kryształków śniegu, która trafia do drugiego zbiornika. Tam kryształki oddzielane są od wody i… śnieg gotowy (wydajność sięga 60 metrów sześciennych na godzinę). Instalacja wygląda imponująco – sam widziałem… Pozostaje tylko go dostarczyć na trasy specjalnymi pochylniami, a potem rozprowadzić przy pomocy ratraków.
Jako pierwsze na świecie po Snowmaker System sięgnęły w sezonie 2009/2010 dwie renomowane stacje narciarskie: austriacki Pitztal i szwajcarskie Zermatt. Co ciekawe, należą one do najwyżej położonych w Aplach i szczycą się pokaźnymi lodowcami. Rzecz w tym, że przy pomocy nowej technologii mogą dodatkowo wydłużyć sezon, poprawiając warunki zwłaszcza na jego początku i końcu. Oczywiście, kiedy temperatura spadnie do poziomu pozwalającego na pracę tradycyjnych instalacji dośnieżających, one również są uruchamiane.
Co więcej, powstały przy pomocy Snowmakera śnieg służy także jako dodatkowa warstwa ochronna dla lodowców, zapobiegająca erozji ich powłoki pod wpływem promieniowania słonecznego.
Pierwszym testem dla nowego wynalazku była… już pierwsza zima. Jak opowiadał mi Willi Krueger, znawca i miłośnik doliny Pitztal (zwany tam „lodowcowym Willi”), tamtej jesieni lodowiec był dostępny dla narciarzy już w połowie września: – Ale na początku października temperatura w dolinach Tyrolu niespodziewanie sięgnęła 27 stopni. Szefowie sąsiedniego Sölden byli przerażeni, bo właśnie mieli z pompą otwierać sezon, a tymczasem na swoich dwóch lodowcach mogli otworzyć ledwie jedną trasę. Tymczasem u nas, tuż za granią, czynny był prawie cały obszar lodowca – w tym czerwone trasy – między 3000 a 3440 m n.p.m.
Nie bez przyczyny chętnie zjechały tam kadry slalomowe z Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Słowenii, Rosji i samej Austrii – z uwielbianym w dolinie Benni Raichem.
Willi Krueger chwalił się wtedy, że wedle zawodników na śniegu powstałym dzięki nowej technologii jeździ się lepiej niż na produkowanym przez tradycyjne armatki: – Niektórzy mówili nawet, że jest on nie do odróżnienia od naturalnego.
To akurat powinno być argumentem także dla zwykłych narciarzy. Na razie śnieg z izraelskiego patentu najczęściej wykorzystuje się oczywiście na trasach wydzielanych do treningów. Ale niewykluczone, że jest zaczątkiem technologii, która ma szansę się upowszechnić. Ba, może stać się to koniecznością. Gdyby tylko był nieco tańszy…