Niewysoka, mocno zbudowana dziewczyna, ale o pięknych, wyrazistych oczach. Na wielu zdjęciach z szerokim uśmiechem. Zosia z góralskiej rodziny Stopków-Olesiaków. Z Krzeptówek, skąd wywodzi się wielu mistrzów nart.
Taterniczka, towarzyszka wypraw górskich Bronka Czecha, Józefa Krzeptowskiego i Romana Serafina, który na kliszy fotograficznej uwidocznił jej sprawność podczas wspinaczek skalnych. W latach 30. ub. wieku była, obok Heleny Marusarzówny, jedną z najlepszych polskich alpejek. Zdobywała liczne trofea. Startowała w wielkich zawodach FIS 1929, 1939 w Zakopanem i w Innsbrucku (1936) oraz wielokrotnie na terenie Czechosłowacji i w kraju.
Z podhalańskiej ziemi
Była krwią z krwi podhalańskiej ziemi. Pochodziła z góralskiej, wielodzietnej rodziny Stopków-Olesiaków. Urodziła się 31 października 1912 roku. Jej matka, Maria (Marianna), z domu Krzeptowska, w lutym 1906 r. wyszła za Wojciecha Stopkę-Olesiaka. Mieli ośmioro dzieci: 4 grudnia 1906 r. urodziła się najstarsza siostra Zosi – Maria, która przez całe życie opiekowała się rodzeństwem i dbała o nie. Oprócz niej rodzeństwo Zosi stanowili: Wojciech (rocznik 1908), Antonina (1916 r.), Władysław (1918 r.), Helena (1922 r.), Andrzej (1923 r.) i Stanisław (1926 r.). Dzieci pomagały w pracach gospodarskich, ale małą Zosię od wczesnych lat ciągnęło do nart.
Ale wtedy narciarstwo na Krzeptówkach dopiero się zaczynało. Czas, kiedy wydały one świetną grupę alpejczyków, skoczków i biegaczy, miał dopiero nastąpić za lat 20. Ktoś musiał jednak dać temu początek. Tymi osobami byli Andrzej Krzeptowski, Władysław Berych (świetny biegacz narciarski, mistrz Polski na długich dystansach, kowal z zawodu) i właśnie Zosia.
Od biegania do zjeżdżania
W latach 20 Zosia zapisała się do klubu SN PTT, który reprezentowała zresztą do końca swojej kariery. W barwach tego klubu startował wtedy z sukcesami jej wuj, Andrzej Krzeptowski II, znany w kraju i za granicą biegacz narciarski. Startował między innymi na zimowych igrzyskach olimpijskich w Saint Moritz 1928 r. Był też dzierżawcą schroniska górskiego PTT w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Zosia często tam zaglądała, a przy okazji odwiedzała siostrę Marysię, która pracowała w schronisku.
Stopkówna miała talent do nart, więc szybko, bo już w końcu lat 20. znalazła się w szerokiej kadrze polskich zawodniczek. Tam zaczęła deptać po piętach dawnym mistrzyniom: Elżbiecie Ziętkiewiczowej i wysokiej lwowiance Janinie Loteczkowej.
Pierwsze sukcesy osiągała bowiem w biegach płaskich. Wzięła udział m.in. w biegu pań na zawodach FIS w 1929 roku, po latach uznanych za mistrzostwa świata. Start znajdował się na szczycie Gubałówki, prowadził do Blachówki, z ostrym zjazdem na Sobiczkową i dalej do mety na Wilczniku. Miała wówczas zaledwie 16 lat. I wywalczyła czwarte miejsce – za Bronisławą Staszel-Polankówną, Czeszką Friendlaendrovą-Havlovą i Ziętkiewiczową. A że pozycje Polek na zawodach FIS uznano za rezultaty rywalizacji w kraju, więc tym samym Zofia Stopkówna zaliczyła w 1929 r. swój pierwszy, brązowy, medal Mistrzostw Polski w narciarstwie biegowym.
Po nim przyszły następne. Zdobywała kolejne medale mistrzostw Polski, startowała w kraju i za granicą. W 1930 r. sięgnęła po srebrny medal Mistrzostw Polski w biegu pań – za Staszel-Polankówną, a przed innymi Zosiami: Giewontówną, Lorencówną (obie „Sokół” Zakopane), Wiliżanką („Wisła” Zakopane) i Ochotnicką („Sokół”).
Rok później Stopkówna znowu była druga (znowu za Staszel-Polankówną, a przed Giewontówną i Wiliżanką), ale w 1932 r. już triumfowała – przed Anną Chotarską („Strzelec” Zakopane) i Lotką Schwarzbatówną („Makkabi” Zakopane). Mistrzowski tytuł w biegu pań zdobyła także rok później, w 1933 r.
W końcu jednak zaczęła specjalizować się w narciarstwie alpejskim. Znowu z powodzeniem. W 1934 r. na mistrzostwach Polski w biegu zjazdowym pań była druga, za Polankówną, a przed wschodzącą gwiazdą polskiego narciarstwa, Heleną Marusarzówną, Anną Chotarską i Marią Merlińską. W 1935 r. zajęła drugie miejsce w slalomie i w zjeździe, równocześnie zdobywając swój trzeci medal złoty na mistrzostwach Polski – tym razem w kombinacji alpejskiej (punktacja na zjazd i za slalom).
W następnych dwóch latach nie startowała, ale możemy ją znaleźć na zdjęciu z jubileuszu 30-lecia klubu SN PTT Zakopane. W schronisku na Hali Pysznej odbyło się wtedy wielopokoleniowe spotkanie zakopiańskich narciarzy. W ramach jubileuszu rozegrano bieg zjazdowy seniorów i juniorów spod Pyszniańskiej Przełęczy (1788 m n.p.m.). Potem był uroczysty obiad i spotkanie oldboyów polskiego narciarstwa, Zdzisława Ritterschilda, Henryka Bednarskiego i Józefa Oppenheima z narybkiem SN PTT. Panowała wspaniała atmosfera, nie zabrakło dobrej zabawy.
Na trasach alpejskich mistrzostw Polski pojawiła się ponownie w 1938 r. i zajęła czwarte miejsce w slalomie i kombinacji.
Szalone szusy na FIS
Ale najlepszy wynik w karierze Stopkówna osiągnęła w 1939 roku i to na „FIS-ie”, czyli mistrzostwach świata, które rozegrano wtedy w Zakopanem. Zawody rozpoczęły się 11 lutego 1939 r. na stadionie PZN od defilady… w strugach deszczu. Polska kadra, prowadzona przez chorążego reprezentacji Stanisława Marusarza, prezentowała się świetnie w góralskich kapelusikach z piórkiem, eleganckich granatowych marynarkach z naszytym orzełkiem, spodniach narciarskich zwężanych ku dołowi i rękawicach z literami „FIS”.
Na archiwalnym zdjęciu z ceremonii otwarcia zawodów Zosia stoi w pierwszym rzędzie, tuż obok Heleny Marusarzówny i innych koleżanek i kolegów z kadry.
Najpierw wzięła udział w biegu zjazdowym, którego start znajdował się ok. 150 m poniżej wierzchołka Kasprowego Wierchu, na słynnej, zarośniętej już dzisiaj nieco, trasie FIS 2. Prowadziła szerokimi łukami wprost do Kotła Goryczkowego, w stronę Pośredniego Goryczkowego. Potem następował ostry skręt w prawo na tzw. patelnię i dość długi trawers, gdzie zawodnicy rozwijali już dużą prędkość, więc przeważnie na kończącej go hopce wylatywali wysoko w powietrze. Potem skręt w wąską przecinkę śródleśną i szus przez dwa padaki, na których wielu zawodników znowu oddawało długie skoki ku uciesze licznych kibiców. Wreszcie ostatni krótki szus do mety na Kondrackich Rówienkach. 16 lutego, kiedy rozegrano bieg zjazdowy pań, pogoda dopisała. Rano na Kasprowym było wprawdzie mgliście, ale potem się rozpogodziło i już do zakończenia zawodów utrzymywała się, jak pisał reporter „Raz, dwa, trzy”, „pomyślna pogoda”.
Sprawa złotego medalu mistrzostw świata rozstrzygnęła się dość szybko. Gdy na mecie zameldowała się dynamicznie zjeżdżająca Christl Cranz z Niemiec z czasem 3:25,44 było wiadomo, kto jest zwycięzcą. Żadna z pozostałych alpejek nie zbliżyła się do tego wyniku. Zosia Stopkówna także. Co prawda pojechała najlepiej jak potrafiła, ale na trasie miała upadek. Zaprzepaścił on szansę na dobry wynik, ale i tak góralka z numerem „20” na zalodzonej trasie zajęła niezłe 19. miejsce. W slalomie, rozegranym w śnieżnej kurniawie w Suchym Żlebie na Kalatówkach, wypadła dużo lepiej – była na 8. pozycji (z czasem 3:21,1, zwyciężczynią była ponownie Cranz).
Również ósme miejsce przypadło Stopkównie w kombinacji alpejskiej.
Dwa razy miejsce w czołowej dziesiątce najlepszych alpejek świata – taki był więc plon jej startów w mistrzostwach świata FIS! Jak na owe czasy taki wynik był całkiem dobry – a Zofia Stopkówna okazała się najlepszą spośród polskich narciarek (przez kontuzję ręki w tych zawodach nie wystartowała Helena Marusarz). W historii narciarstwa polskiego poprawiły go dopiero siostry Dorota i Małgorzata Tlałkówny w latach 80. XX wieku, a więc prawie 50 lat później.
Źródłem sukcesu góralki z Krzeptówek było jej fantastyczne wyczucie śniegu i nart. Jakby się na nich urodziła: jeździła bardzo ostro, czasem wręcz ryzykancko. Józef Uznański, znany ratownik tatrzański, a przed wojną także uczestnik mistrzostw Polski, wspomina, że zarówno Stopkówna, jak Marusarzówna wyróżniały się bojowym, ostrym stylem: „Jeździły niemal po męsku”.
Ale narty nie były jej jedyną pasją. W tym okresie dużo też chodziła w Tatry. Wspinała się m.in. ze znanym narciarzem i olimpijczykiem Bronisławem Czechem. Z tamtego czasu pochodzi ich zdjęcie na wierzchołku honornego szczytu tatrzańskiego, jakim jest Ganek. Brała też udział w próbie przejścia grani Tatr Wysokich z Józefem Krzeptowskim i z Czechem właśnie.
A połączeniem obu miłości stało się w końcu narciarstwo wysokogórskie, które też z powodzeniem uprawiała.
Lawina na Goryczkowej
Po zakończeniu II wojny światowej Zofia wróciła do startów. Jeszcze na początku lat 50. startowała choćby w mistrzostwach Polski. W 1952 r. zajęła na nich drugie miejsce w zjeździe (za Anną Krupińską-Schindler z „Wisły-Gwardii” Zakopane, a przed Zofią Wawrytko z WKS-u Zakopane). Była też czwarta w slalomie.
Potem prowadziła z mężem, Władysławem Gąsienicą-Marcinowskim z Gładkiego, niewielkie schronisko/herbaciarnię na Hali Goryczkowej Niżniej. 2 marca 1956 r. wielkim i stromym żlebem z Kondratowego Wierchu zeszła wielka lawina śnieżna i zmiotła schronisko Marcinowskich z powierzchni.
Zginęło pięć osób: gospodarze, czyli Zofia i Władysław Gąsienicowie-Marcinowscy oraz trzech żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza.
O tej lawinie tak opowiadał znany przewodnik i ratownik GOPR, Wojciech Wawrytko: – Jak długo sięga nasza pamięć, nie było takiej lawiny. Została ona spowodowana przez specyficzne warunki atmosferyczne. Na zlodowaciały śnieg spadło dużo zmrożonego puchu, który nie mógł związać się z podłożem i gdy następnie zaczął padać mokry śnieg i przyszła odwilż, cała ta masa runęła w dół. Lawina poszła z Goryczkowej Czuby, przeleciała trasę FIS II, a następnie, porywając po drodze drzewa, przeszła przez lasy i uderzyła w schronisko.
Tak dokonało się życie Zofii Marcinowskiej, zawodniczki SN PTT, świetnej alpejki i taterniczki. Czasami zjeżdżając z Kasprowego Wierchu przez Kondratową do Kuźnic zatrzymuję się w pobliżu Żlebu Marcinowskich. On wciąż jest groźny i od czasu do czasu narciarze giną w tym miejscu w lawinie. Myślę o Zosi Stopkównie, góralce, która pędziła „dwójką” na hickorowych nartach zjazdowych pamiętnego roku 1939 z wiatrem we włosach. I wspominam ten jej ujmujący, szeroki uśmiech. Czasami odwiedzam jej córkę, Marysię w domu na Gładkiem. Opowiadała mi: – Słabo pamiętam mamę, bo miałam zaledwie 2 lata, gdy lawina zasypała rodziców.
Przeglądając rodzinne zdjęcia Zofii Stopki-Olesiak Marcinowskiej wybraliśmy dla Państwa kilka z nich. Pokazują czasy, w których żyła Zosia: gdy narty były z drewna, za to ci, którzy na nich jeździli – z żelaza.
Tekst: Wojciech Szatkowski/Muzeum Tatrzańskie
Zdjęcia: z archiwum rodzinnego/za zgodą Marii Stopki-Olesiak