Podczas Gesäuse Ski Touring BaseCamp można w trzy dni nauczyć się podstaw wędrówek na nartach – i oczywiście pojeździć w dziewiczym śniegu.
Miejsce jest w Polsce znane tylko wtajemniczonym. Kto wie, czy to nie najmniej znany w Polsce region turystyczny i narciarski Austrii. A były czasy, gdy był europejską sławą. Ten zakątek północnej Styrii ma bowiem piękną górską tradycję.
„Gesäuse nie odwiedza się po to, by zaliczyć kolejne turystyczne »atrakcje obowiązkowe«. Przyjeżdża się tu, by odzyskać siły. I dla ciała, i dla duszy” – w taki niebanalny sposób swój region zachwalają miejscowi. I precyzują: „Potęga Natury sprawia, że znowu można tu poczuć emocje, które wobec codziennych trosk wydawały się stracone”. Po czym wymieniają zalety tego zakątka północnej Styrii (położonego ledwie 200 km na południowy zachód od Wiednia).
Ot, choćby tamtejszy park narodowy z niemal nietkniętymi cywilizacją ostępami leśnymi, jakich w Europie prawie nigdzie nie ma, oraz dziesiątkami gatunków rzadkich już zwierząt (m.in. ryb) i roślin. Czy też park krajobrazowy, którego chlubą są szczyty Alp Ennstalskich i dzikie przełomy górskich rzek (od spienionych, huczących i pędzących nurtów Ennsy i Salzy pochodzi skądinąd nazwa „Gesäuse”). Ale także właściwości geologiczne, które sprawiły, że uzyskał on także status geoparku UNESCO.
Nadmieniają, że nie jest przypadkiem, iż tradycje turystyczne Gesäuse sięgają końca XIX w. Przełomem było wybudowanie linii kolejowej Kronprinz Rudolf-Bahn, dzięki której z Wiednia można było tam dotrzeć ledwie w dwie godziny. Wkrótce powstała tam sieć schronisk, szlaków i dróg wspinaczkowych, wytyczanych przez pionierów alpinizmu. Po II wojnie światowej Gesäuse zostało nieco zapomniane – m.in. wskutek braku inwestycji, choć planowano stworzyć tam dużą stację narciarską.
Plan się nie powiódł, bo sprzeciwili mu się właściciele sporej części tamtejszych ziem, czyli zakon benedyktów. Powód był prosty: ojcowie doskonale zarabiali na organizowaniu w swoich górskich lasach polowań i obawiali się, że głośni narciarze popsują im biznes. W efekcie światowej sławy ośrodkiem narciarskim stało się nieodległe Schladming, a benedyktyni do dziś czerpią zyski z myśliwych.
Trzeba jednak przyznać, że nieopodal swojego opactwa w Admont prowadzą niewielki ośrodek w Kaiserau (dwa dość długie orczyki obsługujące całkiem przyzwoite pod względem nachylenia zbocze oraz krótszy wyciąg talerzykowy i magic carpet dla początkujących). Ponoć stok jest deficytowy (nie dociera tam choćby komunikacja publiczna), ale bracia utrzymują stację z – jak mówią – względów społecznych. Skądinąd benedyktyni należą do pierwszej trójki pracodawców w okolicy, a ich największą chlubą jest największa biblioteka klasztorna świata, która mieści się właśnie w Admont. Szczyci się ponad 70 tys. starych woluminów (wśród nich jest 1400 manuskryptów i 900 inkunabułów) oraz nastrojowymi wnętrzami – mistrzowskimi architektonicznie m.in. z racji wykorzystania naturalnego światła.
Narciarstwo typowo zjazdowe nie stało się głównym atutem prowincji (prócz Kaiserau w Gesäuse działają tylko dwa stoki z wyciągami: orczyk Dorflift z 150 m trasą oraz Buchsteinlift St. Gallen z kilometrowym stokiem). Jej włodarze założyli wręcz, że odstępują od ścigania się z sąsiadami na tym polu. Postanowili postawić na kompletnie inny kierunek rozwoju: utrzymanie jak tylko się da naturalnego charakteru swoich gór.
Czyż można sobie wyobrazić lepsze warunki do uprawiania narciarstwa skitourowego – zarówno dla tych już w nim wprawionych, jak i dopiero zaczynających tę przygodę? Ci ostatni mogą na dodatek skorzystać z wymyślonego w Gesäuse Ski Touring BaseCamp, czyli okazji do uczenia się skitouringu pod okiem najlepszych fachowców.
Ot choćby Christiana Stangla, w środowisku nazywanego Skyrunnerem z racji tempa, w jakim wchodził najwyższe góry świata. Jego najbardziej spektakularnym sukcesem jest Triple Seven Summits, czyli zdobycie – jako pierwszy człowiek na świecie – trzech najwyższych szczytów wszystkich siedmiu kontynentów. Wspinał się też m.in. z Adamem Bieleckim – w 2012 r. zdobyli bez tlenu K2 (zatarło to nieco skandal, którego Stangl dopuścił się dwa lata wcześniej, sugerując, że już wtedy wszedł na ten szczyt). Innym wykładowcą Gesäuse Ski Touring BaseCamp jest Oliver Rohrmoser, pochodzący ze Styrii młody, ale już doświadczony i znający doskonale okolicę wspinacz i skialpinista – oraz przewodnik IFMGA/UIAGM/IVBV.
Założenia obozu są proste: trwa trzy dni, prowadzony jest dla lepszego efektu (a i ze względów bezpieczeństwa) w małych, bo maksymalnie czteroosobowych grupach i składa się z zajęć teoretycznych oraz oczywiście wypraw w góry. I, co najważniejsze, nie ma służyć jedynie zapoznaniu uczestników ze sprzętem czy techniką podchodzenia czy zjazdu w terenie, ale również dać im podstawową wiedzę odnośnie do szacowania ryzyka lawinowego i zasad planowania wypraw skitourowych.
Wymogi dla kandydatów nie są wyśrubowane: wystarczy radzić sobie na nartach na „czerwonych” przygotowanych trasach i mieć kondycję pozwalającą na dwugodzinną wyprawę i pokonanie maksimum 800 m różnicy poziomów.
Niedawno miałem okazję przyglądać się jednej z edycji Ski Touring BaseCamps. Opowiem zatem wkrótce, jak taki obóz wygląda w praktyce.
Teraz zgodnie z obietnicą pora na dokładniejszy opis, na czym ów obóz polega.
Zajęcia trwają trzy dni. Zaczynają się od pokazu ekwipunku, jaki powinno się mieć podczas skitourowej wyrypy. W praktyce – czyli najczęściej już gdzieś w odludnym miejscu w górach – często bowiem okazuje się, że choć narciarze zwykle nie zapominają o stosownej odzieży czy zapasie wody, to nie zabierają np. czołówki („po co ją tachać, skoro przecież na pewno wrócę za dnia?!”) czy kawałka liny (sam właśnie w Gesäuse przekonałem się, że może się ona przydać nawet w łatwym terenie, kiedy to posłużyła mi do naprawy zdefektowanych wiązań). Owszem, tyleż minimalny, co konieczny zestaw szpejów nieco waży, ale lepiej się nieco zmęczyć cięższym plecakiem, niż nie móc sobie poradzić w awaryjnej sytuacji. Kolejnym punktem dnia jest dobór i ocena sprzętu. Uczestnicy mogą mieć własne narty i buty, mogą też skorzystać z dobrze zaopatrzonej akurat w tourowe modele wypożyczalni w stolicy regionu Admont (25 euro za dzień). Przy okazji można oczywiście poznać zasady, którymi należy się kierować przy kompletowaniu wyposażenia.
Wreszcie pora ruszyć w góry. Na pierwszy raz przewodnicy najczęściej wybierają położony pod Admont rejon Kaiserau. Prócz dwóch orczyków – jak wspominałem, wyciągów w Gesäuse z założenia się nie stawia – są tam świetne tory biegowe oraz właśnie szlaki terenowe. Celem wyprawy, która ma m.in. sprawdzić rzeczywiste możliwości kursantów, jest urocze schronisko Klinke Hütte (1486 m n.p.m.).
Wariant – a przynajmniej jego pierwszy odcinek – jest w sam raz dla początkujących: nie za stromo, szlak jest zwykle przetarty, wiedzie przez las, więc z temperaturą i wiatrem nie ma problemów, otoczenie zaś cudne. Da się zatem doskonale ćwiczyć technikę skitourowego marszu, zwłaszcza że przewodnicy co rusz służą radami, pozwalającymi poruszać się efektywnie, za to z jak najmniejszym wysiłkiem. Znaczenie ma sposób prowadzenia nart po śniegu, układ całej sylwetki i rąk z kijami itd.
Potem – o ile pogoda i kondycja uczestników dopiszą – możliwy jest dalszy marsz: do podnóża górującego nad okolicą masywu Kalbling (2196 m n.p.m.). Tu jest już stromiej (nachylenie stoku przekracza 30 st.), a teren bardziej odkryty (a więc i więcej śniegu) – można poćwiczyć marsz zakosami i zwroty kick turn. W końcu – po pokonaniu ok. 550 m różnicy poziomów – wypada ruszyć z powrotem. Oczywiście najlepiej kreśląc swoją linię w puchu, bo możliwości zjazdu – w dość łatwym terenie – jest multum.
Da się więc zjechać nawet z uszkodzonymi wiązaniami…
Zwieńczeniem jest minikurs lawinowy – z symulacją poszukiwań zasypanego włącznie.
Drugi dzień kursu odbywa się już w całości w terenie. A gdzie – to zależy naturalnie od pogody, sytuacji lawinowej oraz oceny umiejętności kursantów przez przewodnika. Mnie trafiła się wyprawa na Stadlfeldschneid. Ten liczący 2092 m n.p.m. szczyt leży z kolei w samym Parku Narodowym (i w okolicy osady Johnsbach – ok. 15 km od Admont). Do pokonania było już ok. 800 m przewyższenia, w ostatniej części ze sporą ekspozycją, a to w głębokim śniegu, a to po lekkiej lodoszreni – znakomita zatem okazja do dalszego doskonalenia techniki poruszania się na skitourach.
I znowu: Oliver Rohrmoser, przewodnik IVBV, nie szczędził rad, korekt, a kiedy trzeba, to i pomocnej ręki.
Po drodze jest czas na analizę okolicy pod kątem zagrożeń lawinowych – począwszy od obserwacji terenu po analizę struktury śniegu.
A wreszcie zacny i długi zjazd – najpierw w urozmaiconym, odkrytym terenie, a poniżej linii lasu już między drzewami. Ostatni dzień zajęć to rodzaj sprawdzianu. Oto obozowicze mają… sami zaplanować trasę wyrypy. Często robią to, korzystając z gościny nowoczesnego centrum ratownictwa górskiego w Admont. Chodzi o nauczenie ich korzystania z raportów pogodowych („Ludzie z przyzwyczajenia chcą np. wykorzystywać prognozy pogody Googla, a te bywają, by tak rzec, mocno nieprecyzyjne” – zdradza Oliver) oraz komunikatów o sytuacji lawinowej. Na podstawie wszystkich zebranych danych – oraz nabytej dotąd wiedzy o mechanizmach schodzenia lawin – mają dokonać analizy ryzyka i w oparciu o mapy okolicy oraz znajomość kondycji całej ekipy wytyczyć szlak wycieczki.
„Wyzwanie nie jest łatwe – sam często poświęcam nawet i dwie godziny na wybór wariantu, a przecież dobrze znam góry Gesäuse” – przyznaje Oliver.
Ale dodaje, że to właśnie nauka oceny własnych skitourowych możliwości i ryzyka lawinowego, a w konsekwencji rozsądnego wyboru trasy narciarskich wycieczek są głównym celem Ski Touring BaseCamp. „Ta forma narciarstwa sprowadza się przecież do bezpiecznego obcowania z górami. Jeśli prawidłowo ustalimy marszrutę, sama technika czy to samego podejścia, czy zjazdu w terenie jest rzeczą wtórną” – tłumaczy.
Propozycje trasy są więc oceniane wspólnie z przewodnikiem – po czym pora tylko sprawdzić wybraną.
Mnie przypadł kompletnie odludny – nawet jak na standardy Gesäuse – szlak w okolicy kolejnego z pięknych tam masywów, a mianowicie Kitzstein (1925 m n.p.m.) w zachodniej tym razem części doliny. Wedle Oliviera to ulubiony obszar co bardziej wtajemniczonych miejscowych – właśnie z racji zupełnego już braku narciarskiego towarzystwa (wyjątkiem jest dzień w sezonie, kiedy tam właśnie rozgrywane są lokalne zawody w zjeździe na nartach tourowych). Swoje robi też pewnie wąska leśna droga dojazdowa – znakomicie jednak w rzeczywistości utrzymana. I faktycznie: na sporym stoku widniały pojedyncze tylko ślady – po dość żwawym osiągnięciu przełęczy mieliśmy więc całe zbocze dla siebie.
Trudno sobie wyobrazić piękniejsze zwieńczenie obozu!
PS. Koszt trzydniowego Ski Touring BaseCamp to 270 euro (bez noclegów i wyżywienia). W tym sezonie w Gesäuse planowane są też obozy dla zaawansowanych już skitourowców. Pod hasłem „Big 3” obejmować będą wyprawy trzema najlepszymi – wedle miejscowych – ale też najbardziej wymagającymi szlakami regionu: „Scheiblingstein”, „Festkogel” i „Lugauer“. Chętni muszą zatem wykazywać się kondycją i umiejętnościami pozwalającymi na nawet i czterogodzinne podejścia na nartach momentami w trudnym terenie. Nagrodą mają być “imponujące widoki, a potem fantastyczne zjazdy”.
Tekst: Krzysztof Burnetko
Zdjęcia: Oliver Rohrmoser i Krzysztof Burnetko