Wilki zjeżdżają ze wszystkich stron, czyli jak się robi film freeride’owy

Tytuł brzmi „Wilczy Skład Szlak – narty, foki, kanapki 2015”. Pierwsze recenzje: „Jeden z najmocniejszych materiałów, jeżeli chodzi o polski freeride!” „Dobra robota”, „Konkrecik”, „Czuć zajawkę!”, „Grubo”. A chodzi o ogłoszony niedawno w sieci edit z dwóch freeride’owych wypraw do Kaltenbach i Zillertal Arena (Tyrol) w połowie stycznia i na początku lutego b.r.

O tym, jak powstaje taka freeride’owa „zajawka”, z uczestnikami przedsięwzięcia Piotrem Kabatem (operator, montażysta, „człowiek orkiestra” ) oraz Pawłem Palichlebem i Andrzejem Osuchowskim (podejścia i zjazdy) rozmawia Krzysztof Burnetko.

POMYSŁ

Andrzej Osuchowski: – Dwa ostatnie sezony miałem kiepskie. W zimie 2012/13 złamałem nogę, następna była praktycznie bez śniegu i co za tym idzie bez rozjeżdżenia. W efekcie czułem wielki głód nart. Rolę grało i to, że choć w ostatnich latach wypracowałem sobie pewne możliwości pojeżdżenia w różnych miejscach, to związane to było z rozmaitymi zobowiązaniami. Z tego wynikało, powiedzmy, małe ciśnienie, że zawsze muszę coś ekstra zrobić, choć nie zawsze były do tego odpowiednie możliwości i warunki. Ta zima była wreszcie pierwszym sezonem, kiedy po prostu mogłem sobie pojechać z kumplem w góry i nacieszyć się nartami. Z Pawłem Palichlebem już dawno planowaliśmy gdzieś razem się wybrać i po prostu porządnie pojeździć na nartach, przez chwilę myśleliśmy o startach w serii zawodów Freeride World Qualifier, jednak luz i chęć jazdy w wymarzonych warunkach bez podejmowania się harpagońskiej rywalizacji, wzięły górę i wybraliśmy dobrą zabawę. Uznaliśmy też, że powinniśmy nie tylko sobie pojeździć, ale wreszcie zacząć też działać marketingowo – z korzyścią dla widza i nas samych. Stąd pomysł na stworzenie czegoś, co cieszy oko, w totalnie nowym składzie…

Wyprawa do Zillertalu była kompletnym spontanem. Choć zwykle takie przedsięwzięcia szczegółowo planuję, to w tym przypadku w połowie dnia spakowałem bety do auta, zadzwoniłem do Pawła, że w Austrii sypie i jedziemy. Po drodze do Krakowa on z kolei zadzwonił, że może byśmy spróbowali faktycznie coś podczas tego wyjazdu zacząć nagrywać. I zaproponował Piotrka Kabata. Znałem go, ale tylko z obserwacji jego dotychczasowych dokonań. Paweł zadzwonił do Piotrka, ten akurat był po grubej imprezie i chyba tylko dlatego się zgodził. Bo rozmowa wyglądała mniej więc tak: – Chcesz może z nami pojechać? – A kiedy? – Za dwie godziny. – Mama mnie zabije, ale jadę. Więc ten wybór też był zupełnie spontaniczny, ale okazał się strzałem w dziesiątkę.

MIEJSCE

Paweł Palichleb: Wybór plenerów na zdjęcia zależy w dużej mierze od stanu kieszeni. Stąd zdecydowaliśmy się na Tyrol. Tak się składa, że nasz dobry znajomy Paweł Grodzicki ma dom w Mayrhofen i zawsze możemy się u niego za dobrą cenę przespać. Dodatkowo prawie każdy z ekipy posiada sezonowy karnet na cały Tyrol, a dolina Zillertal jest jedną z najbardziej atrakcyjnych miejscówek do jazdy poza trasami.

Andrzej Osuchowski: – Tyrol zdecydowanie jest tym regionem Austrii, w którym podczas sporego opadu warto się pojawić. Co więcej, trzeba być pierwszym na stoku, bo środowiska lokalnego nie brakuje. To chyba największe skupisko ludzi z zajawką free w całej Austrii. Raz – są tam dobre miejscówki. A dwa – jest znakomite środowisko freestyle’owców w Innsbrucku. Nic dziwnego, bo już na przedmieściach mają słynne zbocza Nordkette, a w mieście jest dużo klubów… Mamy tam sporo znajomych z taką samą zajawką na narty, jak my. To także dzięki nim znałem już Mayrhofen. W ub. sezonie byłem też w Kaltenbach i choć akurat wtedy jeździłem tylko w parku (słaba zima), to zobaczyłem, że stacja ma spore możliwości – wszystko jest w zasięgu wzroku i można się w ciekawe miejsca w miarę szybko dostać. Dla mnie to ważne, bo uważam, że im więcej wykona się zjazdów, tym większe możliwości zaliczenia czegoś faktycznie dobrego. W mojej głowie ciągle siedzi jeszcze jazda na dużej prędkości i w trudnym terenie, a do tego potrzebuję świeżości i pokładu energii, żeby zjazd starać się wykonać na 95 proc. swoich możliwości… Po prostu: jak podejść jest za dużo, to jesteś zmęczony i gorzej ci się jedzie. Kaltenbach wydawało się idealne do takiego stylu freeride’u.

EKIPA

Andrzej Osuchowski: – Z Pawłem znamy się od dawna, ale na wyjazd pojechaliśmy razem po raz pierwszy. Jest między nami mała różnica wiekowa, co jednak jest nieodczuwalne. Zaskoczyliśmy świetnie. Paweł ma spory warsztat freestyle’owy, ja – już od małolata obycie w terenie i te dwa doświadczenia się świetnie uzupełniały. Wzajemnie się nakręcaliśmy.

wilczy-szlak-freeride-9

Także gust Piotrka Kabata idealnie trafia w mój. Podoba mi się sposób, w jaki pracuje i postrzega to, co chce nagrać: choćby, że chce robić film opowiadający jakąś nawet małą historię, a nie tylko filmować pojedyncze obrazki. Także sam klimat robionych przez niego ujęć ma w sobie coś. A nadto, choć podczas tych wyjazdów nieźle się wszyscy wieczorami bawiliśmy, to też on rano najwcześniej wstawał i gonił nas na narty… Jeden robił jajecznicę, drugi kanapki, trzeci parzył herbatę, a potem od razu ruszaliśmy. Nie bez znaczenia jest i to, że Piotrek jeździ na nartach w terenie. Nie ma z nim w górach żadnego kłopotu – dotrze wszędzie, a i czasem się zastanawiałem, czy to właśnie jego zamiast nas nie powinniśmy kręcić i tak też się później stało.

Paweł Palichleb: Dobry filmowiec musi nie tylko umieć kręcić i posiadać dostęp do odpowiedniego na taką wyprawę sprzętu, ale też mieć jakiś pomysł na zdjęcia. Zwłaszcza przy ograniczonym budżecie i środkach. To nie jest prosta sprawa materiał, dobrać muzykę, i do tego – dobrze jeździć, bo przecież musi z nami poruszać się po dość trudnym terenie. A że sprzęt sporo waży, więc siłą rzeczy robi też za tragarza… Piotrek jeździ na tyle dobrze, że można śmiało włączyć do filmu ujęcia z nim w roli głównej.

Piotr Kabat: – Wcześniej nie oglądałem filmów z Jędrkiem i Pawłem. Znałem tylko opinię o nich w środowisku jako świetnych riderach. Zdałem się na nią i nie zawiodłem się.

POGODA

Paweł Palichleb: – Kręcenie filmu wymaga specyficznej sekwencji pogodowej: najpierw musi spaść odpowiednia ilość śniegu, a potem od razu powinna być lampa, bo nagrywki w słońcu wyglądają najlepiej. Zwykle więc jest tak, że siedzi się w kraju i śledzi prognozy, a dopiero kiedy zaczynają być obiecujące, rusza na miejsce. Najczęściej też droga jest tragiczna, bo jedzie się 900 km w padającym śniegu, co powoduje korki itp. Kolejnym utrudnieniem jest to że śnieg po 3-4 dniach zaczyna siadać a większość miejscówek jest rozjeżdzonych przez narciarzy. W efekcie musimy czekać na nowy opad i okno pogodowe.

wilczy-szlak-freeride-10

SPRZĘT

Paweł Palichleb: Na sesje filmowe dobieramy narty do panujących warunków tak samo jak podczas luźnej jazdy. Piotr Kabat: Kręcę cyfrowym Canonem 7D z podstawowym zestawem obiektywów: szerokokątnym (10/22 mm), „lunetą” (o ogniskowej 70/200) i „standardem” z ogniskową 50 mm. Przy takich produkcjach ważny jest dobry statyw, bo często robi się ujęcia z daleka i z różnego podłoża. Musi być więc ciężki, z dobrymi nogami i olejową głowicą, żeby ruch był miękki. Na dodatek często jest się po dużym wysiłku, więc ręce mogą drżeć… Owszem, przy podejściach operator jest najbardziej obciążony. W trudniejszych sytuacjach rozkręcam statyw i rozdaję kolegom ciężary, ale przecież oni powinni potem ładnie zjechać, więc nie mogę z tym przesadzać.

ZJAZDY

Paweł Palichleb: – Najpierw trzeba wyjść na górę. Staramy się jeździć w jak najmniej dostępnym terenie, bo łatwiej tam znaleźć ciekawsze miejsca, i lepiej one wyglądają na zdjęciach. A nadto pozostają dłużej nie zjeżdżone. Tyle że dotarcie tam zabiera sporo czasu i siły. Tymczasem lepiej zjeżdża się na świeżo, niż po wyczerpującym turze, czasem jeszcze z kupą sprzętu w plecaku. Żartujemy, że przydałby się tragarz w ekipie. Potem musimy zapoznać się z terenem, zwłaszcza tam, gdzie nie jeździmy na co dzień. Problem w tym, że nie można podchodzić zbyt blisko wybranej lini, bo wtedy zostałyby ślady co słabo wygląda na filmie. Najczęściej więc lustrujemy okolicę z przeciwstoku przez lornetki, by wybrać, jaką linią najlepiej pojechać, gdzie ewentualnie zrobić dropy itd.

wilczy-szlak-freeride-11

ZDJĘCIA

Paweł Palichleb: – Najpierw ustalamy, jakim wariantem pojedziemy, żeby operator wiedział, jak prowadzić kamerę. Najtrudniejsze do nagrania są długie linie, a równocześnie są one bardzo efektowne. Oczywiście, w przeciwieństwie do zwykłych filmów, najczęściej nie ma mowy o dublach, bo jak się ktoś wywali, to ślad jest już założony i wrażenie mniejsze. Niektórzy nie godzą się nawet na pokazywanie wywrotek. My je dajemy, bo to przecież także element freeride’ u. Robiąc trudną linię, zwłaszcza do filmu, jedzie się zwykle na granicy możliwości. Do nagrania filmu potrzeba wielu przejazdów, nie wystarczy – jak w przypadku zdjęć – jedno dobre ujęcie.

Piotr Kabat: – O dobre miejsca na plan najlepiej zapytać kogoś z miejscowych. Potem, już w terenie, riderzy muszą ustalić, czy w danych warunkach śniegowych i pogodowych stok jest to do zjechania. W końcu ja oceniam, czy jest odpowiednie światło itp. – przecież celem są dobre ujęcia. W tym sensie decyzja jest wspólna. Ale ostatecznie decydują riderzy, bo to oni najwięcej ryzykują.

Teoretycznie umawiamy się, którędy i jak będą jechać, ale wszystko weryfikują realia na zboczu. Najlepiej zresztą stawiać na prostotę, bo gdy jest faktycznie trudno, to nie ma miejsca na kombinowanie. Także pod względem czysto filmowym trudno nam pozwolić sobie na eksperymentowanie, bo nie mamy do tego odpowiedniego sprzętu i budżetu. Jeśli w ciągu dnia uda się nagrać 2-3 ujęcia każdego ridera, to już jest sukces. Każde ujęcie zajmuje przecież jakieś dwie godziny: trzeba podejść, rozeznać teren, nagrać, w końcu zebrać sprzęt i zjechać. Zawsze powinno się też zrobić przebitki, bo one ułatwiają montaż i wzbogacają filmy, zwłaszcza jeśli, jak my, chce się, by były one jakąś historią, a nie tylko rejestracją zjazdów. Tylko że podczas wyjazdu często okazuje się, że nikt do przebitek nie ma serca. I najczęściej ich potem brakuje.

AKCJA

Andrzej Osuchowski: – Na miejscu zatrzymaliśmy się u Pawła Grodzickiego. On mieszka tam od paru lat, ale uważany jest już za localsa. A następnego dnia rano przywitała nas pełna lampa i wysokiej jakości puszek: lekki i sypki. Już z krzesełka patrzyliśmy, gdzie by można coś zrobić. Wbrew regułom sztuki nie wykonaliśmy nawet rozgrzewającego przejazdu, lecz od razu ruszyliśmy w wybrane miejsce. I tam, już podczas pierwszego zjazdu, udało się zrobić coś trudnego (tak jak zaczyna się edit, tak rozpoczęliśmy nasz pierwszy mega udany trip). Taki, że po wylądowaniu, mogłem krzyknąć: uff… Zadowolenie było tym większe, że był w sumie dopiero początek sezonu, jeszcze dobrze się nie rozkręciliśmy, a już udawało się zrobić niezłe sztuczki. I ten zjazd nas nastawił na wszystkie trzy dni.

Wiem przecież, ile materiału do wykorzystania w filmie ma się zwykle po dniu jazdy. A w Kaltenbach już po tym pierwszych, spontanicznych kilku godzinach zebraliśmy go tyle, że można było przebierać.

Piotr Kabat: – W pracy operatora najbardziej męczące nie są wcale podejścia czy samo kręcenie filmu, ale poczucie, że jest się we wspaniałym miejscu, jest piękny śnieg i można by super pojeździć, a tu trzeba przerwać linię, by rozstawić statyw, a potem jeszcze zebrać sprzęt i gnać za resztą ekipy. Można się trochę na to pozłościć.

MONTAŻ I CAŁA RESZTA

Osuch: – Potem pojechaliśmy do Zillertal jeszcze raz, bo uznaliśmy, że jest tam wciąż wiele możliwości. I już po tym drugim wyjeździe – czyli w sumie sześciu dniach zdjęć – Piotrek powiedział, że może zmontować pierwszy, około trzyminutowy, edit. Jak się później okazało powstał materiał, który trwa 5 min. Stwierdziliśmy, że lepiej na bieżąco pokazywać co robimy, niż czekać, aż zbierzemy materiał na większy film. Bardziej dla nas liczy się dobra zabawa niż robienie z tego dużego przedsięwzięcia.

Piotr Kabat: – Montaż to głównie moje zadanie, więc i moje zdanie liczy się najbardziej. Mam tu większy wpływ niż nawet na ujęcia, bo te są jednak dziełem wspólnym z riderami. Ale, na przykład, pracując nad ostatnim editem w pewnym momencie przesadziłem z kolorami kosztem niektórych detali. I uwagę na to zwrócił mi Jędrek. Oczywiście poprawiłem.

Oczywiście, naoglądałem się sporo filmów narciarskich. Moim faworytem są te spod ręki Matchstick Productions. Były robione na starych „szesnastkach”, niektórzy uznają je za old schoolowe, ale najlepiej oddają klimat nart i gór. Nie bez przyczyny też nie przesadzam z ujęciami z Go Pro. Owszem, te kamerki zrewolucjonizowały rynek. Amatorzy mogą teraz sami rejestrować swoje zjazdy. A w filmach profesjonalnych narzędzie takie pozwala pokazać nie tylko punkt widzenia jadącego zawodnika, ale też umożliwia trudno osiągalne dotąd ujęcia – chociażby widok ze szczytów. Co więcej, dokumentuje też relacje między uczestnikami wyprawy, co też jest przecież materiałem do ewentualnego wykorzystania

Nic dziwnego, że w pewnym momencie niektórzy tak się zachłysnęli możliwościami Go Pro, że ujęcia z kamerki zaczęły dominować w filmach. Ale potem naturalną koleją rzeczy pojawiło się uczucie przesytu, a w efekcie pojawił się ideał – czyli właściwe proporcje.

wilczy-szlak-freeride-22

SPONOSORZY

Paweł Palichleb: – I moja firma, czyli Rossignol, i Salomon Jędrka nie tylko pomagają nam na co dzień, ale i nie protestowały przeciwko wspólnemu przedsięwzięciu.

Andrzej Osuchowski: – Mieliśmy z Pawłem jakieś odłożone pieniądze na jazdę na nartach w tym sezonie, bo przecież to nasza praca. Do Zillertal pojechaliśmy właśnie za nie i dopiero potem, gdy powiedzieliśmy Kasi Gaczorek z Tyrol Werbung, że wyszła chyba fajna rzecz, dostaliśmy od nich trochę grosza na zwrot kosztów.

W świecie nikt nie widzi nic zdrożnego w tym, że zawodnicy z różnych firm jeżdżą razem. W ten sposób też można pokazywać i promować swoje marki. U nas tymczasem w branży narciarskiej często uchodzi to za nie do pomyślenia. Tymczasem między mną i Pawłem nigdy nie było żadnej chorej rywalizacji, bo dla nas obu najważniejsze jest, że uprawiamy tę samą dyscyplinę i że mamy z tego frajdę. Nie bez powodu także w naszym filmie widać cieszących się wspólna jazdą ludzi, a nie walkę marek. To też taki mały krok w budowaniu nowego, normalnego podejścia do narciarstwa w Polsce.

PLANY

Piotr Kabat: – Jak jechaliśmy pierwszy raz do Mayrhofen, zakładaliśmy trzy odcinki w sezonie. Ale zima okazała się krótka, a ja przez miesiąc byłem w Japonii, więc wypuściliśmy tylko jeden edit. Ale chcemy działać wspólnie dalej. Andrzej Osuchowski: – Praca z chłopakami nad tymi zdjęciami spowodowała, że… odmłodniałem. Nie mam już 18 lat, kiedy na nartach leci się bez zastanowienia na pełny gaz, a czasem na głowę. Mam lat 28, więc do super młodych już nie należę.

Fajnie było, już po prawie dziesięciu latach „w branży”, zrobić znowu coś z zajawką, totalnie nowego, spontanicznego i od początku do końca tak, jak sami chcieliśmy, żeby to wyglądało.

Tym bardziej, że byłem po dwuletniej przerwie, więc narciarsko czułem się trochę ospały. A tu taka niespodzianka: wylądowałem w ekipie, która zdecydowanie przyczyniła się do porządnego przebudzenia… Mogło być tak, że psyche by mi kazała odpuszczać. Okazało się, że jestem w stanie wciąż nie odpuszczać, a jeszcze robię to z głową. Jak wrzuciliśmy do sieci jeden edit, to od razu była reakcja ludzi, co jest największą nagrodą. I napędem do dalszych akcji.