Od „bambusa” do kijków tonkinowych, czyli to i owo o dawnych kijkach narciarskich

Droga od poczciwego „bambusa” do kijów współczesnych była bardzo długa i zawiła. Trwała ponad 100 lat.

Na początku był „bambus”. Zwano go z austriacka Alpenstockiem, czyli kijem alpejskim, bo dotarł do Zakopanego z odległych, pięknych Alp… Był to ponad dwumetrowy kij używany przez pionierów „białego szaleństwa”. Sprawdził się w okresie zimowego zdobywania Tatr, „wyryp” narciarskich i trudnych przejść, podczas których trzeba było wykonać łuk alpejski, czyli zwrot na stromym stoku, nieraz z dwudziestokilogramowym plecakiem na karku. To nie były żarty ! Kij ten był podporą i zabezpieczeniem przed spadnięciem w przepaść. Niejeden wiele mu zawdzięcza, będzie zresztą o tym jeszcze mowa. Pewne jest natomiast, że widok narciarza z dwumetrowym „bambusem” w dłoni, w chmurze śniegu pędzącego z, na przykład, Przełęczy Goryczkowej, Pyszniańskiej, czy Tomanowej budził szacunek. Tak wyposażony narciarz wyglądał bardzo bojowo i dlatego można nazwać tych pionierów narciarstwa w Zakopanem rycerzami Tatr. A jak rycerze, to musiała być i dama, której należało bronić. A była nią narciarska sława Tatr, dla ówczesnego pokolenia narciarzy najpiękniejszych gór świata.

Z PRZEWODNIKA ALEKSANDRA BOBKOWSKIEGO

W zbiorach Muzeum Tatrzańskiego zachowało się zdjęcie Mariusza Zaruskiego, jadącego „telemarkiem” z Gubałówki, opierającego się w momencie skrętu, przepraszam – łuku alpejskiego, właśnie na „bambusie”. Widać od razu perfekcję jazdy starej szkoły. Dzięki bambusowi Zaruski zjechał z tak trudnych miejsc, jak Kozi Wierch, Zawrat, Kościelec czy Polski Grzebień. Stał się mistrzem alpejskiego łuku i nawet po wprowadzeniu dwóch kijków stworzył własną szkołę, polegającą na tym, że po wyjściu na przełęcz… składał dwa kije w jeden i ostro ruszał w dół. Trudno było za nim nadążyć.

Opis takich składanych kijów pozostawił nam Aleksander Bobkowski. Do ciężkich wycieczek, do wypraw graniowych, używano właśnie składanych kijków jesionowych. Po złożeniu dwa kijki spinano rzemykiem, po wcześniejszym ściągnięciu talerzyków. W jednym kijku musiało być wyżłobienie dla śrubki, wkręcanej w drzewo, a dla złożenia na dole był zamek. Taki kij powstały z połączenia dwóch lekkich był rzeczywiście bardziej wytrzymały i nadawał się do ostrych zjazdów w terenie.

Celował w nich przyjaciel Zaruskiego, Józef Oppenheim, zwany przez przyjaciół Opusiem lub Opciem, który po osiągnięciu przełęczy spinał kije i ruszał w dół nucąc pod nosem piosenki w rodzaju „O młynareczce z małej wsi młynarz po nocy śni” lub „Antek na harmonii gra”. Słynny był zjazd Oppenheima spod wierzchołka Młynarza czy długi zjazd z Kamienistej granią Hliny na słowacką stronę. Tam nie wystarczały lekkie kijki norweskie, trzeba było solidnego oparcia i Opuś, wierny starej szkole, składał kije do zjazdu. Zresztą bambus, poczciwy druh, przyjaciel pierwszych zakopiańskich narciarzy, uratował skórę nie tylko jemu.

„Bambus” niejednemu narciarzowi uratował życie i zdrowie.

Co piszą o „bambusach” pierwsze polskie przewodniki narciarskie? Józef Schnaider w swoim, wydanym w 1898 r., podręczniku „dla zwolenników sportu narciarskiego” o kijach bambusowych wypowiadał się w samych superlatywach: „Do jazdy na nartach potrzebnymi są kije, jednak nie należy przyzwyczaić się zanadto do nich, lecz posługiwać się jedynie w koniecznych razach. Kije niezbędne są przy stąpaniu do góry, służąc za podporę, do obrotów, szczególnie na pochyłościach i uboczach, dalej do jazdy ze zbyt stromych szczytów i pagórków, jako też do odbijania się przy jeździe na równinach… kij taki jest 1.80 – 2.00 metra długi opatrzony ostrem okuciem”. Ciekawe, że jeszcze w dobie „bambusa” Schnaider wspomina o dwóch kijkach, które zaczęto używać kilkanaście lat później: „przy nauce najlepiej używać dwóch krótkich kijów”.

Mariusz Zaruski i Henryk Bobkowski, zwolennicy szkoły alpejskiej, hołdowali „bambusowi”, a krytykowali raczej dwa kije, i pisali w swym przewodniku z 1908 r. o „bambusie” w sposób następujący: „W górach, gdzie teren przedstawia często znaczne trudności, wspinanie się i jazda byłyby niemożliwe bez pewnej podpory. Alpejska szkoła jazdy używa jako podpory długiego, ostro okutego kija, który powinien być o tyle mocny, żeby mógł utrzymać ciężar narciarza. Kij nie powinien być krótszy od 2 metrów. Zbyt jednak długi utrudnia szybkość ruchów, a podczas jazdy w pozycji opornej drżeniem górnego końca osłabia mięśnie ręki. Najlepsze są kije bambusowe, na jednym końcu okute stalowym grotem 10 – 15 cm długości. Należy unikać uderzeń kija bambusowego o twarde przedmioty, od tego bowiem bambus pęka podłużnie. Dobrze jest również kij bambusowy przetrzeć pokostem”.

BAMBUS RATUJE MARIUSZA ZARUSKIEGO

„Bambus” niejednemu narciarzowi uratował życie i zdrowie, nawet samemu Zaruskiemu, gdy spadał z lawiną do Doliny Świstowej… Leciał w dół z ogromną prędkością, prawdziwa była to „śmiertelna jazda”, jak pisał o takich chwilach Zaruski. Lecz uratował go od śmierci właśnie bambus. Najpierw jednak ruszyła lawina. A było tak: „Huk trzęsienia ziemi. Tupot niezliczonych stad bawołów w szalonym popłochu pędzących na oślep. Łomot, świst i warczenie… Lawina!… Na mgnienie oka wydało mi się, że spadam, a wraz ze mną świat się wali w przepaść. Wnet jednak spostrzegłem, że stoję na miejscu, od nóg moich, przede mną, za mną, i wyżej wszystko ruszyło i w nieokiełznanym pędzie leciało w dół. Na kształt potężnego potoku leciało, kotłując się, bałwaniąc, tocząc olbrzymimi kłębami, buchając wulkanami śniegu ku niebu. Rzuciłem okiem za siebie i ujrzałem towarzysza wycieczki głową na dół, nartami do góry, spadającego w ślad za lawiną. – Kij pod pachę! – krzyknąłem ile głosu w piersi”. Jak widać z powyższego tekstu (pochodzącego ze wspomnień „Na bezdrożach tatrzańskich, Przygoda z lawiną pod Polskim Grzebieniem”), „bambus” był towarzyszem doli i niedoli tatrzańskiego narciarza. Pomagał w momentach i przyjemnych i… krytycznych, tak jak w życiu. Życie pierwszych narciarzy nie było monotonne: wielkie śniegi, lawiny, kurniawy, upadki na szreni i szusy w puchu, oczywiście z „bambusem” w ręku, dopełniały żywota narciarskiej braci.

Doświadczenie z lawiną pod Polskim Grzebieniem nie poszło w zapo-mnienie. Na organizowanych przez Tatrzańskie Towarzystwo Narciarzy kur-sach uczono hamowania „bambusem” na stromym zboczu, na zasadzie „czym Jaś za młodu nasiąknie…” i wypadków w górach nie było wiele. Ale powoli czas „bambusa” się kończył. Nadchodziło nowe.

NORWESKIE NOWINKI

Zimą 1910/11 r . pojawili się narciarze otwarcie drwiący ze szkoły alpejskiej mistrza Mathiasa Zdarskyego. Byli to zwłaszcza Norwegowie, jednocześnie zwolennicy zawodów narciarskich. A dla zawodników dwa kijki były o niebo wygodniejsze od ciężkiego „bambusa”. Dlatego też niektórzy zakopiańczycy, pierwszy zdaje się był Henryk Bednarski, wzorem Norwegów i lwowiaków zaczęli używać dwóch kijków. Wywołało to wszystko wielki zamęt. Alpejczyków ogarnęła pasja. Grzmieli na całe Zakopane: „ Na skandynawskie pagórki i chaszcze może te parszywe kijki wystarczające i dobre, ale w terenie alpejskim? Ale w tatrzańskim? Jakże się obejść bez tęgiego kija, bez bambusa na oblodzonych zboczach, wśród kamieni, w zaśnieżonym lesie, w stromych żlebach? Bambus niejednemu ocalił życie i niejednego uchronił przed pogruchotaniem kości”. „A co uratowało Józia Oppenheima – argumentowali dalej – gdy z Kamienistej poleciał do żlebu Babich Nóg? Byłby się zabił jak amen w pacierzu, byłby z Józka placek, gdyby nie kij wielkości chojaka. Przecież właśnie ów kij osłabił siłę upadku i pozwolił na manewrowanie wśród skałek !.. Ładnie by Józio wyglądał z norweskimi kijkami w ręku!”

„A jakże z przyciężkim workiem na plecach wykonać łuk przy zjeździe w metrowym śniegu?” – dodawali terenowi praktycy i mrużyli znacząco oko. Znaczyło to tyle co: „Gadaj sobie zdrów . Pójdziemy w góry, zobaczysz, do czego te twoje kijki zdatne…”. Sam Tate-Kaleński marszczył czoło, nie wiedząc, jak spór rozstrzygnąć, komu przyznać rację… „Styl-elegancja! A jak ci wór zarzuci, gdy wjedziesz na szreń, czym równowagę utrzymasz? Polecisz na pysk, i to polecisz bez widoków na poprawę sytuacji (W. Gentil-Tippenhauer, S. Zieliński, W stronę Pysznej, 1961).

Tak to zażarcie dyskutowano nad wyższością „bambusa” nad dwoma kijkami. Ostatecznie zwyciężyła, o ile można tak powiedzieć, szkoła norweska. Mimo to przez parę następnych lat, mniej więcej do wybuchu wielkiej wojny 1914 r., używano „bambusa” i dwóch kijków równolegle.

Po odzyskaniu niepodległości narciarstwo zaczęło się burzliwie rozwijać. W związku z tym wybór kijków był coraz większy, powojenne firmy zakopiańskie Stanisława Zubka, braci Aleksandra i Kazimierza Schiele czy Bujaka oferowały bogaty wybór kijków narciarskich: bambusowych, tonkinowych i leszczynowych.

Oto oferta firmy Stanisława Zubka na sezon zimowy 1932/33.

Kije narciarskie

  • Kijki leszczynowe z pętlą szeroką 2 cm., kółka podwójnie przeplatane skórą – 7 zł
  • Kijki bambus jasny z pętlą szeroką 2 cm, kółka podwójnie przeplatane skórą – 8,50 zł
  • Takie same kijki jak wyżej okucie mosiężne – 9 zł
  • Kijki bambus ciemny, okucie mosiężne – 10,50 zł
  • Kijki biegowe specjalne (tonkin i bambus ciemny) – 12 zł

Jak widać, propozycje były nader zróżnicowane. Pojawiły się też specjalne kijki dla biegaczy, bardzo lekkie, inne niż te, których używali zjazdowcy.

Wyrabiano kijki coraz cieńsze i zgrabniejsze, dużo lżejsze, co było wyni-kiem zmian w technice narciarskiej. Najlepsze, bo najlżejsze były oczywiście kijki tonkinowe, ale posiadały jedną wadę – łatwo się łamały. Potem pojawił się kolejny materiał do wyrobu kijków – stal. Wyparła ona z rynku kije drewniane, głównie ze względu na wytrzymałość. Kijki stalowe robiono z rurek p średnicy zewnętrznej 13 do 15 mm i grubości ścianki 0,6 do 0,7 mm. W pochodzącym z 1957 r. (a więc z czasów, kiedy jeszcze nie wprowadzono powszechnie kijków z żywic epoksydowych – W.S.) podręczniku „Narciarstwo polskie” (pod red. J.A. Ziemilskiego i Młodzikowskiego) mamy ich szczegółowy opis: „Rurki te bywają o równej grubości na całej długości kija, bądź ciągnione stożkowato lub w formie cygara, posiadają doskonałą sprężystość i wytrzymałość. Punkt ciężkości przesunięty w kierunku rękojeści daje uczucie lekkości i łatwości władania nimi. Z każdym rokiem przemysł udoskonala wyrób, wprowadzając na rynek nowości w wykonaniu samej rurki, np. o żłobionych podłużnie rowkach, celem wzmocnienia kijka, o pięknym i praktycznym uchwycie skórzanym, gu-mowym lub plastikowym, estetycznym talerzyku i praktycznym jego osadzeniu, odmiennych kształtach grotów. Również i przemysł tworzyw sztucznych wprowadza kijki z masy plastycznej, których właściwości nie są jeszcze dobrze znane”.

Z kolei o kijach turystycznych i biegowych czytamy tam: „ Kijek tury-styczny powinien sięgać pachy narciarza. Za długi kijek będzie zawadą w zjeździe, krótki natomiast utrudniać będzie poruszanie się po równinie i nie da dostatecznej podpory przy podchodzeniu na stoku, zwłaszcza dla dolnej ręki. Zjazdowiec używa na ogół kijków o wymiarach turystycznych, biegacz natomiast musi posiadać kijki dłuższe, sięgające do barku, a to dla umożliwienia mu silnego odbicia się. Groty w kijkach biegowych powinny być lekko wygięte do przodu, w formie pazura, ażeby długi kijek wbity w twarde podłoże nie wyłamywał się”.

Ostatnio używane kije narciarskie są takie, jak wszyscy wiemy. Ale to „bambus” był pierwszy. Od niego się wszystko zaczęło i u nas w Tatrach, a także w nieco dalej położonych Alpach.