Pod hasłem Paradiski kryje się jeden z największych kompleksów narciarskich świata. Tworzą go masywy Les Arcs i Peisey-Vallandry połączone z La Plagne najszybszą koleją świata Vanoise Express. Łącznie w całej strefie narciarze mają 425 kilometrów nartostrad, nie licząc rozległych połaci off piste: dzikich zboczy z głębokim śniegiem, stromych żlebów zwanych tu couloirs czy wąskich leśnych przesiek.
Rakiety i husky
Pierwszego dnia lądujemy w Plagne Centre, jednej z pierwszych stacji narciarskich, jakie powstały w Sabaudii w latach 60. minionego już stulecia. Ma markę rozrywkowej ze względu na liczne bary i atrakcje, choć nasz betonowy hotel o dziwnej nazwie „Araucaria” na pierwszy rzut oka wygląda jak postsowiecki bunkier. W środku jednak posiada wszystko, co potrzebne jest narciarzom: wypożyczalnię sprzętu, niezłą restaurację i bar z francuskim szampanem, a nawet SPA z basenem. Pierwszego dnia nic też nie zapowiada wielkich przeżyć, bo ciężkie chmury sunące po niebie wróżą załamanie pogody i intensywne opady. A my zamiast nart przypinamy rakiety śnieżne, w których chodzenie wydaje nam się sztuką dla sztuki… Szybko jednak okazuje się, że dzięki nim możemy podejść w nich w najbardziej malownicze i odludne miejsca. I już po godzinie, nie bez udziału naszego przewodnika Guillaume’a Bruna, fotografa z zamiłowania, niemal je kochamy. Tu robimy sobie fotkę na tle lodowca Bellecôte, z którego śmiałkowie puszczają się w dół siedmiokilometrowym off piste. Tam spotykają się z zaprzęgiem psów husky i ich uroczą trenerką Marie. Psy niewzruszone zdjęciami w najlepsze odpoczywają na śniegu. Na koniec na niebie pojawia się cudowna tęcza, zwiastująca jednak dobrą pogodę.
La Plagne, stacja na dwóch piętrach
Guillaume opowiada, że jeszcze w początku lat 70. ub. wieku na tych terenach działały kopalnie ołowiu i srebrna, których tradycje sięgały czasów rzymskich. Dziś cały obszar La Plagne, czyli lekko licząc 100 km2, można podzielić na dwa poziomy. „Górne piętro” to rozległe i bezdrzewne stoki, ciągnące się na wysokości 1800-2150 m n.p.m., z sześcioma stacjami narciarskimi, z których każda ma w nazwie magiczne słowo „Plagne”. Nasza Plagne Centre to stacja-matka, otoczona wianuszkiem pozostałych. Sąsiednia Aime-la-Plagne jest jednym wielkim obiektem, przypominającym luksusowy parowiec sunący przez morze śniegu, pod którego dachem umieszczono wszystko: bary, sklepy, kina, a nawet salę do brydża. Z kolei Plagne Villages to replika tradycyjnej wioski alpejskiej, a Plagne-Bellecôte z wygodnymi betonowymi apartamentami zyskało najbardziej sportowy charakter i leży najbliżej lodowca – dojazd kolejką linową na wysokość 3250 m n.p.m. Plagne 1800 powstała na kilku nie wykorzystanych metrach kwadratowych stacji-matki, ale uroku dodają jej malowniczo rozrzucone na stoku zabudowania. Najmłodszą i najbardziej udaną wydaje się Belle Plagne na 2050 m n.p.m., która dzięki drewnianym fasadom i dachom pokrytym łupkiem najbardziej przypomina sabaudzką wioskę. To dobry adres dla freestyle’owców i snowboardzistów ze względu na tutejsze snow-parki.
Przechodząc na „dolne piętro” gigantycznego kompleksu znajdziemy cztery stacje: Montchavin, Les Coches, Montalbert i Chapagny-en-Vanoise. Wszystkie wyrosły w miejscu dawnych wiosek – i na szczęście dla nich, bo narciarstwo ocaliło je przed upadkiem. Trasy zjazdowe prowadzą tutaj przez słabo zadrzewione tereny. Z każdej można przeskoczyć w bok, wyciągnąć się wygodną gondolą w górę, a potem wyżej i wyżej.
W krainie dwutysięczników
W przewodniku po La Plagne czytamy, że jest to najczęściej odwiedzany ośrodek narciarski w świecie. Trzy lata temu został wybrany przez głosowanie najbardziej przyjaznym miejscem dla social mediów, pokonując Paryż! Nie pozostaje nic innego, jak zrobić sobie selfie w jednym z pięciu punktów widokowych i wrzucić foty na Instagram. A potem w drogę! Do wyboru mamy ponad 200 km tras. Wprawdzie stoki wyglądają na rozległe i łagodne, ale nie licząc kilkunastu dość łatwych nartostrad, jest tu dziesięć czerwonych i osiem czarnych tras. A kiedy Francuzi oznaczają trasy jako trudne, to nie ma w tym kokieterii i lepiej przygotować się na ostrą jazdę. Na szczęście, Lisa, nasza instruktorka narciarska, która przed laty porzuciła na rzecz Alp deszczową Anglię, doskonale prowadzi nas po tutejszych trasach. Wyciągiem Colorado z Plagne Centre wyjeżdżamy w górę, żeby zjechać po chwili ładnym zboczem pod wyciąg Becoin, który wysadza nas przy niemal pustej nartostradzie Pavanne. Słychać tylko skrzypiący śnieg pod nartami, słońce praży jak na Riwierze, wokół śnieżne dywany…
Chwilę potem wygodną gondolą Funiplagne dostajemy się na Grande Rochette (2505 m n.p.m.), skąd rozpościera się wspaniała panorama na skrzące się w słońcu dwutysięczniki: Les Verdons, Le Biolley, Col de Forcle, Roche de Mio. A przede wszystkim na górę gór, magiczny Mont Blanc. Chciałoby się oglądać te cuda natury dłużej, ale Lisa zamierza pokazać nam jeszcze stoki po stronie Champagny…
Bobslej z mistrzem olimpijskim
Po kilku godzinach zjazdów z radością ruszamy na lunch w przeszklonej, ultranowoczesnej „Le 360”. Przez chwilę można mieć rozdwojenie jaźni. Czy podziwiać zapierające dech w piersiach widoki, czy rozpływający się w ustach cordon bleu, czyli sznycel cielęcy zawinięty w szynkę z serem, nie mówiąc o deserach, przyrządzonych przez szefa kuchni Jeana-Michel Bouvier, nagrodzonego gwiazdką Michelin. Świetnych restauracji jest zresztą tu więcej. Choćby „Union” w Plagne – Montalbert, dokąd z naszego Plagne Centre prowadzi droga licząca 21 stromych serpentyn! Restaurację założył Phil Howard ze swoim wspólnikiem, jeden z najsłynniejszych brytyjskich kucharzy, który zakochał się w La Plagne już 10 lat temu… Niewielki lokal zawsze jest pełny, konieczna jest rezerwacja. Ceny od 40 euro za danie główne, desery po 10 euro.
W La Plagne przygotowano cały wachlarz atrakcji nawet dla tych, których narciarstwo nie kręci. Wśród nich są zjazdy trzema torami saneczkowymi o różnym stopniu trudności i kultowy tor bobslejowy, na którym bito rekordy prędkości podczas zimowych igrzysk w Albertville. Ceny rosną wraz z prędkością. Przejażdżka 4-osobowym bobslejem z prędkością 80 km na godzinę kosztuje 45 euro, jazda solo w tempie 90 km na godzinę – 109 euro, a w towarzystwie mistrza olimpijskiego Bruna Mingeona, dzięki któremu rozwiniemy prędkość do 130 km – 295 euro. Skok adrenaliny gwarantowany!