Z mistrzem na zamku rozmowy o nartach i życiu. Część druga.

Aa co sądzisz o tej całej wojnie płci w narciarstwie?
To zależy. Pokonanie mnie w Lake Louise to naprawdę nic trudnego. Serio! Za to w Kitzbühel…
Zostawmy zjazdy. Czy w slalomie miałbyś ochotę rywalizować z Mikaelą Shiffrin?
Niekoniecznie.
A Mikaela jest gotowa na rywalizuję z facetami?
Oczywiście. Ale dla mnie to całe zamieszanie nie ma sensu. Mamy narciarstwo kobiece i narciarstwo męskie, ustawienia tras dla kobiet i inne wytyczne dla mężczyzn, ośrodki, w których odbywają się zawody dla pań, i te, w których rywalizują tylko faceci.
Chcesz powiedzieć, że nie ma sensu porównywać kobiet i mężczyzn?
Dla mnie najciekawszy jest taki format rywalizacji, kiedy mężczyźni i kobiety startują w tym samym dniu i na tej samej trasie. Ograniczyłbym liczbę miejsc zawodów i wprowadził taki schemat. Najpierw slalom kobiet, potem slalom mężczyzn, naprzemiennie. Wydaje mi się, że dla kibiców oglądających zawody na żywo czekanie trzy godziny między pierwszym a drugim przejazdem jest naprawdę nudne.
Byłby to też dobry sposób na porównanie jazdy pań i panów.
Tak, byłoby to fajne.
Jak udało ci się zachować formę przez 10 lat? Narciarstwo alpejskie to wyjątkowo ciężki sport.
Przede wszystkim mam ogromne szczęście. Rodzice dali mi świetną mieszankę genów, mam nadzwyczaj wytrzymałe kości i więzadła. Nie ma w tym żadnej mojej zasługi, po prostu dostałem taki prezent. Mam też idealną budowę ciała do uprawiania narciarstwa – nie jestem ani za wysoki, ani za niski, ani za ciężki, ani za lekki. Ale oczywiście w swoją formę włożyłem też ogrom pracy. Mam rewelacyjnego trenera od przygotowania fizycznego, z którym pracuję już siedem lat. Kompletnie zmienił mój system treningowy.
To dzięki temu zyskałeś moc?
Tak, zdecydowanie. Kiedy miałem 18 lat…
…byłeś wyraźnie „mniejszy”.
Tak. Kiedy miałem 17 czy 18 lat, było mnie znacznie mniej. Ale jako 17-latek nie przekroczyłem nigdy progu siłowni! Zacząłem trening siłowy, mając około 21 lat. Od czterech, pięciu lat moje ciało się nie zmienia.
A czy twoje ciało jest bardziej zmęczone od „głowy”?
Nie. Moja psychika jest bez porównania bardziej zmęczona.
Uprawiasz też motocross. Czy to prawda, że myślałeś o ściganiu się ze swoim przyjacielem Antonio Cairoli?
Nigdy.
To zbyt niebezpieczne?
Nie chodzi o niebezpieczeństwo. Na tym poziomie, na którym jeżdżę cross, jest OK. Ale kiedy chcesz się ścigać z najlepszymi, musisz być gotowy podjąć rywalizację. Tony utrzymałby moje tempo, jadąc na jednym kole! Gdybym więcej potrenował, kto wie… Na razie nie mam tego w planach, ale na pewno byłoby to świetne doświadczenie.
Skoro jesteśmy przy Antonio – czy z Włochami łączy cię szczególna więź?
Z Włochami łączy mnie przede wszystkim narciarstwo. Startujemy w Alta Badia, w Madonnie…
…w Bormio…
Bormio nie jest akurat moim ulubionym miejscem (śmiech). To mało przyjazna góra, w szczególności dla zawodników technicznych. Ale uwielbiam Południowy Tyrol i świetnie dogaduję się z zawodnikami z włoskiej kadry. To bardzo przyjacielscy, fajni faceci. Za to Tony, którego uważam za przyjaciela, to dla mnie ogromna sportowa inspiracja. Na przestrzeni ostatnich lat mamy zresztą podobne osiągnięcia.
Skoro jesteśmy przy inspiracji… W kraju o niewielkich narciarskich tradycjach, Wielkiej Brytanii, młodzież masowo bierze się za jazdę między slalomowymi tyczkami dzięki sukcesom Dave’a Rydinga. Co możesz powiedzieć o nim i jego jeździe?
To faktycznie inspirujący zawodnik. I inspirująca historia. Mam dla niego ogromny szacunek. Było mi naprawdę przykro, że nie udało mu się wykorzystać swoich dwóch pierwszych szans na zwycięstwo w Pucharze Świata, ale jestem pewien, że wkrótce mu się uda. My – zawodnicy z Austrii – mamy wszystko. Mamy ekipę, mamy federację, mamy kluby narciarskie, prawdziwy śnieg, idealne warunki, na nartach można u nas jeździć niemal wszędzie. Nie to co Dave. Jego historia jest wręcz wzruszająca. Jakiś czas temu w austriackiej telewizji widziałem poświęcony mu dokument i prawie się popłakałem. Brak funduszy, brak zaplecza, trenowanie na igielicie, poświęcenie całej rodziny… Nie wiem, czy sam miałbym tyle serca. Trzeba naprawdę kochać narciarstwo. Dla nas znalezienie miejsca do jazdy na nartach w doskonałych warunkach to bułka z masłem. Tymczasem trening na igielicie jest niezwykle trudny.
Jakiej rady udzieliłbyś młodym zawodnikom, którzy marzą o karierze narciarskiej, ale nie mają idealnych warunków do treningu?
Jeśli naprawdę się czegoś chce, to wszystko jest możliwe. Historia Dave’a jest tego najlepszym przykładem. Choć nie ukrywam, że ciężko mi się wczuć w taką sytuację. Na igielicie miałem okazję jeździć tylko raz, w Holandii. Tragedia!
Czy kiedykolwiek myślałeś o reprezentowaniu Holandii, korzystając z tego, że twoja mama jest z pochodzenia Holenderką?
Tak. Założenie było proste: jeśli nie uda mi się dostać do reprezentacji Austrii, będę startować w barwach Holandii. Ale kto wie, jaką decyzję podjąłbym, gdyby przyszło mi decydować teraz – ekipa Holandii w ostatnich latach zrobiła ogromne postępy.
Czy jako młody chłopak miałeś idoli, których chciałeś naśladować?
Oczywiście. W sportach motorowych niezwykle imponował mi Mike Metzger i wszyscy ci szaleni kolesie, którzy wykręcali na motorach niesamowite tricki. To byli idole mojej bardzo wczesnej młodości. Kiedy zacząłem trenować narciarstwo, zachwycali mnie Bode Miller, Daron Rahlves, Benni Raich…
…Hermann Maier?
O tak!
Alberto Tomba?
Nie, jestem za młody, żeby być fanem Tomby (śmiech).
Żadnych piłkarzy, koszykarzy?
Nie.
Jakie inne rodzaje narciarstwa uprawiasz, kiedy masz chwilę czasu?
Czasem skitouring, czasem freeride. Ale trudno jest mi znaleźć czas na jazdę dla przyjemności. Kiedy mam wolne, najbardziej kuszącym miejscem jest kanapa.
A freestyle? Jaka jest najtrudniejsza ewolucja, jaką udało ci się wykonać?
Umiem wykręcić 720, back flipa i front flipa.
Nieźle!
Może i nieźle, ale Max Franz wykręca podwójnego front flipa, podwójnego back flipa i wiele innych skomplikowanych ewolucji. On to wam może pokazać freestyle!
Wracając do freeride’u, jak wspominasz wyjazdy do Kanady?
Różnie. Pierwszy pobyt był niesamowity. Jeździliśmy codziennie i codziennie docieraliśmy coraz wyżej. To były naprawdę wysokie góry i ogromne przestrzenie, niesamowita frajda. Za to w tym roku nie trafiliśmy z warunkami, a ja po zakończeniu sezonu sporo chorowałem. Może dlatego mniej mi się podobało. Ale mimo wszystko było OK, nie mogę narzekać!
Co jest najtrudniejsze w byciu na szczycie przez tyle lat?
Najtrudniejsze jest słowo „muszę”. Muszę trenować, muszę mieć wyniki, muszę nadążać, muszę przy tym być inteligentny, zabawny, grzeczny, przystępny…
Jak chciałbyś, żeby było? Jaka byłaby wymarzona sytuacja?
Miło mi, kiedy ludzie mnie rozpoznają. Kiedy chcą się przywitać, kiedy życzą miłego dnia, wszystko jest w porządku. Gorzej, kiedy kibice zaczynają być wścibscy albo kiedy wszyscy zarzucają mi wokół szyi ramiona. Hej, to moja prywatna strefa, proszę jej nie przekraczać!
Jak radzisz sobie ze stresem, z presją?
Nie mam żadnego specjalnego sposobu na stres.
A czy kiedykolwiek płakałeś przez narty? Z powodu zwycięstwa, porażki, kontuzji?
Raczej nie. To kolejne „muszę” – muszę zachować profesjonalizm. Niekiedy jestem bliski łez, ale wtedy mówię sobie „Stary, weź się w garść”.
Masz rzeszę oddanych fanów. Czy dodają ci motywacji, czy raczej zwiększają presję?
To zależy. Czasami jest cudownie, szczególnie wtedy, kiedy wspólnie świętujemy dobre wyniki. Pierwsze tygodnie po finałach Pucharu Świata są idealne. Ja wykonałem swoją robotę, moi fani, Austriacy, są szczęśliwi, jestem pozytywnym bohaterem i wszystko jest fajnie. Tylko że z roku na rok jest z tym coraz trudniej. Oczekiwania kibiców rosną. Drugie miejsce to nagle dramat! Tymczasem dla mnie nawet piąte miejsce może być rewelacyjne, naprawdę. Jeśli dałem z siebie wszystko, jeśli zjechałem najlepiej, jak mogłem w danym dniu, piąte miejsce może być w pełni satysfakcjonujące. Inaczej jest z kibicami. Wysokie oczekiwania powodują, że ludzie tracą trzeźwe myślenie, wyczucie tego, co jest obiektywnie możliwe. Nagle wszyscy zaczynają myśleć, że nieustanne wygrywanie i osiąganie wysokich wyników to coś oczywistego. Wcale nie!

Marcel Hirscher (AUT, 1. Platz)

Jak radzisz sobie z taką presją? Starasz się żyć od zawodów do zawodów, czy przyjmujesz szeroką perspektywę, mając w głowie swoje osiągnięcia na przełomie miesięcy czy lat?
To jest najtrudniejszy aspekt ścigania. Pierwsze starty po kontuzji były czymś fantastycznym – celem była po prostu jak najszybsza jazda. Nie było ważne, czy wylecę z trasy, miałem po prostu zjeżdżać na 100 proc. możliwości. Nie oczekiwałem dobrych wyników i fakt, że tak szybko mogę zwyciężać, był miłym zaskoczeniem – dla mnie i całej mojej ekipy. A potem wróciłem do standardowego nastawienia: muszę gromadzić punkty, nieukończenie zawodów jest niedopuszczalne, muszę być pierwszy… To ogromna presja. Ale z drugiej strony uwielbiam wygrywać. Więc to jest nieustanna gra z własną psychiką. Istne szaleństwo! Kiedy zaczyna się letni sezon treningowy, nie wolno mi się uszkodzić, bo muszę być w stanie trenować. Nie wchodzi w grę nawet drobny problem z ręką – ręce też są potrzebne do treningu. Kiedy jeżdżę na motorze, muszę uważać i nie przesadzać z tempem, żeby przypadkiem nie nabawić się kontuzji. Lepiej zmieńmy temat!
Co sprawia, że nie tracisz motywacji?
Cel, żeby być coraz lepszym. Plan na każdy dzień to być lepszym niż wczoraj. Kiedy przestanę wierzyć w to, że każdego dnia mogę być coraz lepszy, lepiej będzie skończyć z narciarstwem.
Kiedyś powiedziałeś, że najlepszą motywacją są same zawody. Biorąc pod uwagę liczbę twoich zwycięstw, z motywacją może być ciężko. Nie ma coraz trudniejszych tras, coraz bardziej stromych gór.
Ale jest konkurencja! Pewnego dnia będę musiał pożegnać się z zawodowym narciarstwem, żeby ustąpić młodszym. Już teraz czujemy ich oddech na plecach. To dojrzali, doskonali narciarze. Na przykład Clement Noël z Francji – jestem pewien, że w najbliższym sezonie zobaczymy go na podium w slalomie. Albo młody Norweg Timon Haugan.
Kto będzie twoim największym rywalem w nadchodzącym sezonie?
Henrik Kristoffersen. Henrik to zawodnik przyszłości. Na 100 proc.! Ale jak powiedziałem przed chwilą, są też młodzi. Clement i Timon w slalomie zrobili na mnie ogromne wrażenie. Są inteligentni, doskonale jeżdżą, są w imponującej formie fizycznej.
To kiedy ruszasz na narty?
W najbliższych miesiącach zajmę się dopasowywaniem butów.
Ale cały czas trenujesz, prawda? Mam na myśli przygotowanie fizyczne.
Czy możemy cofnąć to pytanie? (Śmiech.) Prawda jest taka, że przez wiosnę nie zrobiłem prawie nic! Zrobiłem sobie około pięciu tygodni przerwy.
Chcemy cię jeszcze zapytać o sprzęt. Czy to prawda, że masz na jego punkcie obsesję? Że przykładasz do niego większą wagę niż inni zawodnicy?
Tak, to możliwe.
Powiedz nam coś więcej. Co jest dla ciebie najważniejsze w sprzęcie?
Fajnie, jeśli sprzęt jest atrakcyjny wizualnie, ale oczywiście nie o to chodzi. Jakość i dopasowanie sprzętu są absolutnie kluczowe. Nigdy nie wygrałbym żadnych zawodów, gdybym w danym dniu miał kiepsko dobrany sprzęt. Są zawodnicy, którzy wygrywają raz, kilka razy, ale nie są w stanie regularnie „trafiać” ze sprzętem. I powinni to sobie przemyśleć! Bo czasem różnica w wynikach sprowadza się tylko do tego – ja mam lepiej dobrany i przygotowany sprzęt.
Czyli zawsze myślisz przede wszystkim o sprzęcie?
Każdego dnia. W każdym zjeździe. Chyba tutaj tkwi sekret moich wyników. Bo wcale nie jestem lepszym narciarzem…
Nie?!
Nie!
Nie jesteś najlepszym slalomistą?
Nie sądzę. Za to razem z moim teamem jesteśmy w stanie w 90 proc. startów idealnie trafić ze sprzętem.
Czyli jeździsz na najlepszym możliwym sprzęcie?
O tak!
Czy da się to przekazać kolejnym pokoleniom zawodników?
Nie. To całkowicie indywidualna sprawa. Dlatego nie muszę się bać wyjawiania sekretów!

Tłumaczenie z angielskiego: Katarzyna Gajewska
Rozmawiał Tomasz Osuchowski tester nart w World Ski Test, ratownik TOPR, sportelectronic.pl