Tekst: Krzysztof Burnetko
Zdjęcia: Krzysztof Burnetko i Stubai
Tyrolski Stubaier Gletscher jest pionierem zabezpieczania alpejskich lodowców przed skutkami globalnego ocieplenia. I ma na tym polu sukcesy.
Kiedy w Katowicach na szczycie klimatycznym politycy i eksperci rozmawiali o skutkach globalnego ocieplenia, mogłem przekonać się, jak z globalnym ociepleniem można walczyć w praktyce. I to w miejscu tyleż newralgicznym, co symbolicznym, bo na stokach alpejskich lodowców. Byłem mianowicie na Stubaier Gletscher, największym spośród udostępnionych narciarzom obszarów lodowcowych Tyrolu (i całej Austrii). Tworzy go pięć lodowców (Daunkogelferner, Schaufelferner, Gaißkarferner, Fernauferner i Windachferner), więc całkowita powierzchnia stoków stacji szacowana jest na 1500 ha, z czego ratrakami przygotowuje się w pełni sezonu 205 ha (co daje 64 km tras i to mierzonych „w linii prostej”). Teraz oczywiście nie wszystkie trasy są otwarte, ale że właśnie zaczęło sypać, zapewne systematycznie udostępniane będą kolejne.
Istotne okazują się okoliczności powstania stacji. Był początek lat 70., kiedy dr Heinrich Klier odwiedził sąsiadującą z Tyrolem Ziemię Salzburską i zobaczył, jak prężnie rozwija się biznes turystyczno-sportowy w Kaprun/Zell am See. Wszystko dzięki temu, że tamtejszy lodowiec Kitzsteinhorns został – jako pierwszy w Austrii – udostępniony dla sportów zimowych. Pan Klier pomyślał, że w Tyrolu też są piękne lodowce. Jeden z nich leży nawet niespełna godzinę jazdy samochodem od stolicy regionu, Innsbrucku. W efekcie zimą 1972/73 na Stubaier Gletscher stanęły trzy wyciągi. Potem interes zaczął się kręcić (rodzina Klierów do dziś ma większościowy pakiet udziałów w Stubaier Bergbahnen, czyli kolejkach, innej infrastrukturze stacji oraz… końcowej części doliny). A przez cały czas opierał się m.in. na nowatorskich pomysłach i odwadze w ich wdrażaniu.
Tak było i z patentem na ochronę tamtejszych lodowców. Choć mają one północną ekspozycję, to w ostatnich latach, podobnie jak większość lodowców w Alpach, zaczęły mocniej niż dotąd topnieć, a ich czoła się „wycofywać”. Było to widoczne gołym okiem, ale i potwierdzone pomiarami naukowców. W Austrii prowadzony jest monitoring stanu 115 tamtejszych lodowców – i, przykładowo, od 1998 do 2008 r. wszystkie z nich straciły średnio 0,5 m grubości pokrywy rocznie (w ciągu zatem tej dekady było to aż 5 m!). W ostatnim półwieczu (od 1969 r.) powierzchnia piątki lodowców Stubai zmniejszyła się o ok. 33 proc. – z 1,72 do 1,15 km kwadratowych!
W tej sytuacji menedżerowie stacji postanowili zainwestować w… ochronę stanu lodowca. W 2003 r. zwrócili się o pomoc do glacjologów z uniwersytetu w Innsbrucku, by znaleźli sposób na ograniczenie jego topnienia. Naukowcy przedstawili trzy propozycje.
Pierwsza polegać miała na wtłaczaniu zimą pod śnieg wody pod ciśnieniem. Powstała w ten sposób warstwa miała wprawdzie większą masę i nieco chroniła lodowiec, lecz – jak się okazało – nadal w niewystarczającym stopniu. Pomysł drugi sprowadzał się do mechanicznego ubijania zimą warstw śniegu ratrakami – efekt był jednak równie niedostateczny. Trzeci koncept sprowadzał się do okrycia lodowca gigantycznym kocem z filcu i odblaskowego tworzywa sztucznego.
Menedżerowie ze Stubai przy pomocy glacjologów podjęli pionierski pomysł ratowania swoich pięciu lodowców, (bo tyle składa się na ten obszar narciarski), przed gwałtownym topnieniem.
Postawili na metodę polegającą na pokryciu najbardziej newralgicznych miejsc gigantycznymi płachtami włókniny, która miała chronić lodowiec przed zbyt wysoką latem temperaturą. Na dodatek jej wierzchnią warstwę stanowiło białe tworzywo, które częściowo odbija promienie słoneczne.
W ten sposób po zakończeniu sezonu zabezpieczane miały być najbardziej narażone punkty tras zjazdowych, a przez okrągły rok okolice podpór pod kolejki. Przynajmniej niektóre z filarów gondoli i wyciągów osadzone są przecież właśnie na lodzie, więc efektem topnienia może być także zmniejszenie ich stabilności.
Pierwszy raz fragmenty powierzchni Stubaier Gletscher zostały w ten sposób przykryte latem 2005 r. Okazało się, że w miejscach tych straty grubości były o 60 proc. mniejsze niż w najbliższych im partiach bez osłony.
Od tego czasu rok w rok w maju na lodowce Stubai wyruszają ekipy pracowników i specjalnie zmodyfikowane do układania włókniny ratraki. Białe koce mają dwa milimetry grubości, są odporne na rozdarcie i warunki atmosferyczne. Mogą być ponownie wykorzystane przez trzy, a nawet cztery sezony. Przed zimą trzeba je jednak ściągnąć z tych miejsc, na których będą pracować ratraki – gdyby bowiem dostały się pomiędzy gąsienice, to nie dość, że same zostałyby uszkodzone, to mogłyby też doprowadzić do awarii maszyn. Do rozłożenia (a przed zimą – ściągnięcia) jednego ochronnego dywanu potrzeba ośmiu osób i dwóch ratraków.
W sumie osłanianych jest w ten sposób ok. 10 ha powierzchni lodowców Stubai. Oczywiście to kosztuje: łącznie na ochronę lodowców ich właściciel, a więc spółka Stubaier Bergbahnen, wydaje kilkaset tysięcy euro rocznie. Naturalnie nie da się też osłonić całego obszaru stacji (przypomnijmy: całkowita powierzchnia stoków stacji szacowana jest na 1500 ha, z czego ratrakami przygotowuje się w pełni sezonu 205 ha).
Kiedy niedawno odwiedziłem Stubai, mogłem na własne oczy przekonać się o skuteczności okrywania lodowców włókniną. Przy niektórych podporach udało się uratować fragmenty pokrywy lodowej o grubości nawet i 3 m.
A – jak opowiadał Michael Gstrein z TVB Stubai Tirol – tegoroczne lato było szczególnie groźne. Nie dość, że upalne i nadzwyczaj długie, to jeszcze ubogie w opady śniegu. Śnieg bowiem padający dotąd na alpejskich lodowcach także w lecie (zwykle w sierpniu) odgrywa kluczową rolę w utrzymaniu nich w dobrym stanie. Tworzy wszak naturalną warstwę ochronną, a potem, topniejąc, wzmacnia już samą pokrywę lodową. Na nic więc zdały się nawet spore opady wiosenne.
Tym ważniejsze, że skutecznie zabezpieczono najbardziej newralgiczne miejsca.
Krzysztof Burnetko – na nartach jeździ od przedszkola, a od ponad ćwierci wieku jest dziennikarzem, publicystą oraz autorem wielu książek biograficznych i dotyczących historii Polski. Jest m.in. komentatorem portalu polityka.pl należącego do tygodnika „Polityka”, gdzie prowadzi także blog W śniegu i po śniegu. Od 2014 roku jest również redaktorem naczelnym „Ski Magazynu”.