Tekst: Wojciech Szatkowski
Zdjęcia: archiwum Muzeum Tatrzańskiego
To były czasy… – w 1939 roku to na polskich stokach rozgrywano konkurencje alpejskie mistrzostw świata Międzynarodowej Federacji Narciarskiej FIS.
Więcej, były to już drugie w Polsce zawody firmowane przez FIS. Pierwsze odbyły się dziesięć lat wcześniej, w 1929 roku, ale objęły jedynie konkurencje w narciarstwie klasycznym.
Teraz wyzwanie było o wiele trudniejsze.
Drugi z zakopiańskich FIS-sów odbył się od 11 do 19 lutego. Zawody rozegrano jako III Mistrzostwa Świata Międzynarodowej Federacji Narciarskiej FIS. Zbiegły się one z dwudziestoleciem Polskiego Związku Narciarskiego i liczyły się do klasyfikacji Mistrzostw Polski na rok 1939.
W ramach imprezy przeprowadzono nie tylko narciarskie konkurencje klasyczne (skocznia na Krokwi, Gubałówka), ale także alpejskie (Kasprowy Wierch, Kalatówki), a w końcu pokazowy bieg patrolowy (stadion PZN pod Krokwią).
O tych największych dotychczas zawodach narciarskich pod Giewontem pisano wówczas wiele w prasie zarówno krajowej, jak zagranicznej (ktoś obliczył, że relacjom z Zakopanego poświęcono ponad 4 miliony wersów!), a transmisję radiową emitowano do siedmiu krajów.
„FISem” żyło całe Zakopane, a wraz z nim Polska. Inicjatorem zawodów był inż. Aleksander Bobkowski, prezes PZN i członek rady FIS. On też stanął na czele Komitetu Organizacyjnego, a dziesiątki działaczy zakopiańskich i krajowych, przedstawiciele najwyższych władz państwowych i wojskowych wsparli je pomocą i autorytetem. Dość powiedzieć, że na czele Komitetu Honorowego zawodów stanęli prezydent Rzeczypospolitej prof. Ignacy Mościcki i marszałek Edward Rydz-Śmigły.
Pod Tatry zjechali najlepsi narciarze, skoczkowie, biegacze i alpejczycy z całego świata: w sumie ponad pięciuset zawodników i zawodniczek z czternastu państw. Byli m.in. Skandynawowie i silna ekipa niemiecka, narciarze czechosłowaccy, rumuńscy, Szwajcarzy, Jugosłowianie, narciarze z Wielkiej Brytanii, ale też przedstawiciele tak egzotycznych krajów na mapie światowego narciarstwa, jak Węgry.
Startowała też oczywiście silna reprezentacja Polski. Tym razem numerem jeden w polskiej ekipie nie był Bronisław Czech. Słynny z sukcesów zarówno w narciarstwie klasycznym, jak i alpejskim „Bronek”, skłaniał się już do zakończenia kariery wyczynowej i objęcia stanowiska trenera reprezentacji narciarzy klasycznych. Liderem kadry narodowej był w jego miejsce Stanisław Marusarz, wicemistrz świata z Lahti (1938) w skokach narciarskich, świetny skoczek i kombinator klasyczny. On też był sztandarowym polskiej ekipy.
Dużą wagę przywiązano do promocji imprezy. Na zawody przyjechało dwustu zagranicznych dziennikarzy i wielu krajowych. Wydano stojące na dobrym poziomie merytorycznym druki, w tym broszurę promującą Polskę, foldery (w 14 językach), biuletyn „Oficjalny program zawodów FIS”. Także afisz przedstawiający narciarza kręcącego między literami FIS był świadectwem wysokiej jakości ówczesnej polskiej szkoły plakatu.
W prasie krajowej ukazywały się teksty pod dumnymi tytułami „Nasze asy trenują”, „Fisowe dni” itp. Polska faktycznie miała naprawdę dobrych narciarzy: w skokach i kombinacji norweskiej reprezentowali nas Stanisław Marusarz, jego brat Jan, kuzyn Andrzej (zwany „Andre”), Mieczysław Wnuk i Marian Woyna-Orlewicz. W skokach brylował na Krokwi, młodziutki, bo zaledwie 17-letni nowy talent z klubu SN PTT – Jan Kula. Z biegaczy wystartowali: Edward Nowacki, Józef Zubek, Józef Matuszny, a także Marian Woyna-Orlewicz i sam Bronisław. W konkurencjach alpejskich reprezentowali Polskę Jan Schindler, ponownie Bronek Czech oraz bracia Marian i Karol Zającowie. Biało-czerwonych barw broniły także panie: Zosia Stopka-Olesiak, Maria Marusarz i Helena Becker, Jadwiga Bornetówna. Reprezentacja Polski liczyła ponad 50 osób. Niestety, największa wówczas gwiazda narciarstwa alpejskiego Helena Marusarzówna nie miała szczęścia: w styczniu, podczas treningu biegu zjazdowego na Hali Goryczkowej doznała kontuzji, która wyeliminowała ją ze startu.
Przypomnijmy pokrótce przebieg narciarskiego święta pod Giewontem w 1939 r.
Wielkie otwarcie
Uroczystość otwarcia zawodów rozpoczęła się na stadionie PZN pod Krokwią w samo południe w sobotę 11 lutego. Padał rzęsisty deszcz. Na trybunach widać było morze parasolek. Pod nimi skryli się organizatorzy, publiczność i działacze. Zawodnicy w galowych strojach zmuszeni byli stać w deszczu Stanisław Marusarz wspominał: „W dniu inauguracyjnym FIS lało jak z cebra. I od razu pierwsze potknięcie organizatorów: trzymano nas pod skocznią, a później na wybiegu przez blisko dwie godziny. Byliśmy przemoczeni do suchej nitki, nasze eleganckie marynarki świetnie wchłaniały deszcz. Kapelusze góralskie przystrojone orlimi piórami musiały być z tak rzadkiego filcu, że wytwórcy usztywniali je klejem. Po namoknięciu klej się »rozkleił«, kapelusiki straciły fason, a co gorsza puściła farba i granatowe strużki ubarwiły nasze białe koszule.
Wreszcie ruszyła defilada, którą odbierał oficjalny protektor zawodów FIS, Prezydent Ignacy Mościcki oraz prezes Międzynarodowej Federacji Narciarskiej major N. Ramm Oestgaard. Byłem chorążym polskiej ekipy. Bolącą ręką z trudem utrzymywałem drzewiec sztandaru, więc w pewnej chwili wetknąłem go za pasek spodni”. Przemawiali między innymi: Prezes FIS mjr Oestgaard i Prezes PZN Aleksander Bobkowski. Po przemówieniach Prezydent Ignacy Mościcki ogłosił otwarcie zawodów i odbyła się defilada poszczególnych reprezentacji. Ostatnia na płytę stadionu weszła reprezentacja Polski. Sportowcy maszerowali w strugach deszczu.
Potem okazało się zresztą, że całe zawody odbywały się w bardzo trudnych warunkach śniegowych. Bieg zjazdowy odbywał się w odwilży, w czasie slalomu specjalnego na Kalatówkach rozszalała się kurniawa, konkursowi skoków towarzyszyło wiosenna atmosfera rozleniwiającego słońca. Sroga zima wróciła dopiero pod sam koniec imprezy.
Zjazd z Kasprowego
Drugiego dnia zawodów na trasy ruszyli alpejczycy. Warunki śniegowe nie rozpieszczały organizatorów. W górnej części trasy biegu zjazdowego z Kasprowego Wierchu zlegał dość twardy śnieg, a gdzieniegdzie wystawały skały. Dlatego na Goryczkowej ustawiono grupy żołnierzy, którzy zasypywali na newralgiczne miejsca śniegiem z okolicy.
Do zawodów zgłoszono 38 zawodników, startowało 37, a zjazd ukończyło 35. Trasa mężczyzn prowadziła spod dzwonu na Kasprowym na Przełęcz Goryczkową nad Zakosy. Tam następował ostry skręt w prawo, wprost do szerokiego Kotła Goryczkowego, potem długi szus przez kocioł, szybki trawers przez „patelnię” i „hopkę” na słynne z długich skoków dwa padaki i na Kondrackie Rówienki.
Tam znajdował się punkt pomiaru czasu i meta oraz miejsce dla licznie zgromadzonej publiczności. Zawodnicy niemieccy i skandynawscy uznawali trasę za łatwą, przeciwnego zdania byli Polacy i alpejczycy z Europy Środkowej.
Start do planowanego na ten sam dzień biegu kobiet znajdował się 150 metrów poniżej szczytu i także prowadził na Goryczkową i przez „padaki” na Kondrackie Rówienki.
Zwyciężył Helmut Lantschner z Niemiec, który o dwie sekundy wyprzedził swojego rodaka Josefa Jennweina i reprezentującego Szwajcarię Karla Molitora. W nieoficjalnej klasyfikacji drużynowej zwyciężyli Niemcy, przed Francją i Szwajcarią.
Polacy nie wypadli dobrze. Najlepszy, kończący karierę wyczynową Bronisław Czech był dopiero na 20. miejscu z czasem gorszym od zwycięzcy o ponad 23 sekundy, Jan Schindler z „Wisły” Zakopane był 22, Karol Zając – 26, a Marian Zając – 32. Wyniki polskich alpejczyków nie zachwyciły tym bardziej, że znali Kasprowy Wierch jak własną kieszeń.
Po mężczyznach z obniżonego startu ruszyły panie. Do biegu zgłoszono 25 zawodniczek, wystartowały 24, a bieg ukończyło i sklasyfikowano 24. Zwyciężyła Christl Cranz, przed Lisą Resch i Helgą Godl (wszystkie z Niemiec), a ich przewaga nad resztą stawki była ogromna. W klasyfikacji drużynowej ponownie najlepsze okazały się Niemki, przed Francuzkami i Angielkami.
Z Polek najlepsza była Zofia Stopkówna na miejscu 19 z czasem o minutę gorszym od zwyciężczyni, 21 była Maria Marusarz, 23 – Jadwiga Bornetówna, a 24 –Helena Beckerówna.
W slalomie rozegranym w Suchym Żlebie na Kalatówkach wśród panów zwyciężył Rudolf Rominger (Szwajcaria), a z pań mistrzynią okazała się znowu Christl Cranz z Niemiec. Z Polek ponownie najlepsza była Zosia Stopkówna, która zajęła dobre, ósme miejsce. W kombinacji alpejskiej zwyciężyła Christl Cranz, Zosia Stopkówna była ósma, Maria Marusarz dziesiąta, a Jadwiga Bornetówna dziewiętnasta.
Atrakcją zawodów była niewątpliwie kolejka linowa na Kasprowy Wierch. Należała wtedy do najnowocześniejszych tego typu urządzeń na świecie. Zawody FIS przyczyniły się bowiem do wielu inwestycji w Zakopanem: powstały koleje na Kasprowy Wierch i szczyt Gubałówki, wyciąg saniowy w Kotle Gąsienicowym, parkingi, hotel turystyczny na Kalatówkach. Ze szczytu Kasprowego poprowadzono nową nartostradę na Halę Gąsienicową i dalej trawersem przez Doliną Olczyską. Drugą poprowadzono przez Halę Goryczkową do Kuźnic. Poprawiono też drogę samochodową z Krakowa do Zakopanego.
Bilety na całe zawody kosztowały 20 zł, a na pojedyncze konkurencje – złotówkę. Rozwinięto miejską komunikację autobusową. Zadbano nawet o posiadaczy samochodów: w Zakopanem powstał system garaży. Zakopane stało się w FIS-sowe dni prawdziwą zimową stolicą Polski – a także światowego narciarstwa.
Mistrzowie biegu
13 lutego rozegrano bieg sztafetowy. Najlepsi okazali się Finowie, przed Szwedami i Włochami. Polacy zajęli ósme miejsce.
15 lutego odbył się bieg na 18 km na grzbiecie Gubałówki. Pomimo trudnych warunków śniegowych trasę wyznaczył działacz klubu SN PTT – Józef Oppenheim. Sędziowie też się spisali na medal: byli to po trosze fanatycy narciarstwa: Franciszek Bujak, Stanisław Zubek, Józef Oppenheim i płk Franciszek Wagner, który był także kierownikiem konkursu skoków na Krokwi. Dzięki nim wszystko było zapięte na ostatni guzik. Wielki sukces w biegu odnieśli Finowie: zwyciężył Juho Kurikkala, a drugi był Klaes Karppinen. Trzecim okazał się Szwed Carl Pahlin. Polacy byli poza liczącymi się miejscami: dopiero 36 był Józef Matuszny, 38 – Edward Nowacki, 51 – Józef Zubek, a następni jeszcze dalej.
18 lutego rozegrano bieg o tytuł „króla nart”, czyli maraton na 50 km.. Trasa prowadziła ponownie po północnych stokach Gubałówki – ze startu na szczycie w stronę Furmanowej, potem na północ w kierunku Nowego Bystrego, zataczała tam półkole i zakrętami podchodziła w pobliże wsi Dzianisz, by po obejściu Iwańskiego Wierchu, w pobliżu Płazówki, Palenicy Kościeliskiej i Butorowego Wierchu wrócić na metę. Pętla miała 25 km i zawodnicy musieli pokonać ją dwukrotnie. Na starcie stanęło 50 biegaczy, a ukończyło bieg 41.
Zwyciężył Norweg Lars Bergendahl, ze znakomitym czasem 2:57:43, drugi był Fin Klaes Karppinen, a trzeci Gjoslien z Norwegii.
Bergendahl biegł od początku na czele stawki, dzielnie sekundował mu rodak Gjosjlen. Norwega zaciekle gonił doskonały Fin Klaes Karppinen – mimo to stracił do niego prawie 3 minuty. Bergendahl przeżył na trasie biegu wielce niepokojący moment, kiedy to na 37. kilometrze popsuło mu się wiązanie. Zamienił więc nartę na inną, tyle że przepisy zezwalały na wymianę narty tylko w razie jej złamania. Norweg narty nie złamał i Finowie mogli złożyć protest, który mógł wykluczyć fenomenalnego Norwega. Zachowali się zgodnie z zasadami fair play i uznali jego klasę.
Ponieważ naszym biegaczom nie wyszedł bieg na 18 km z powodu złego smarowania, teraz oczekiwano od nich ostrej walki. Okazało się, że nasi biegacze są naprawdę w dobrej formie. Edward Nowacki cały czas biegł w pierwszej dziesiątce. Niestety, złamał nartę i zmuszony był się wycofać. Świetnie pobiegł za to Józef Zubek z zakopiańskiego SN PTT, zajmując w końcu 11 miejsce. Mimo że stracił do Bergendahla 22 minuty, to przecież nie startował wiele razy w narciarskim maratonie i jego wynik był sensacją.
Był to jeden z najlepszych wyników w historii polskiego narciarstwa na dystansie 50 km. Zubek pobił znakomitych biegaczy: słynnego Demeza, Norwega Hoffsbakkena, Fina Tiainena i wielu innych. Stefan Fąfrowicz był 22, Franciszek Marduła – 24, a Teodor Kysiak – 28.
O zainteresowaniu maratonem świadczy to, że Polskie Radio prowadziło z trasy biegu transmisję do siedmiu krajów. Aparatura mieściła się w namiocie na Gubałówce. Na trasie ustawiono osiem stałych punktów mikrofonowych, z których podawano bieżące wiadomości. Pomiaru czasu dokonywano na znakomitych szwajcarskich zegarkach Omega. Na ciężkiej trasie maratonu ustawiono też punkty z gorącą odżywczą Ovomaltiną.
Kombinacja i wspomnienia Mariana Woyny-Orlewicza
Marian Woyna-Orlewicz, zawodnik TS „Wisła” bronił barw Polski w kombinacji norweskiej, w biegu na 18 km oraz w biegu rozstawnym 4 razy 10 km.
W biegu rozstawnym na Gubałówce 13 lutego wygrała sztafeta Finlandii. Polacy dotarli na 8 pozycji.
15 lutego pomimo trudnych warunków śniegowych rozegrano bieg na 18 km na grzbiecie Gubałówki. Bohaterami byli ponownie Finowie: zwyciężył Juho Kurikkala, a Orlewicz – 63.
Ostatnią konkurencją, w której startował była kombinacja norweska (bieg złożony). Tutaj „Wujek” – jak go nazywano – po zsumowaniu punktacji za bieg i skok zajął jedenastą pozycję, a mistrzem świata w roku 1939 został Gustl Berauer z Niemiec. Najlepszy z Polaków Andrzej Marusarz był czwarty.
Jakością samą w sobie są jednak doskonale oddające atmosferę zakopiańskiego FIS-u wspomnienia Orlewicza:
„Na zawody FIS w Zakopanem PZN wytypował mnie do obozu przygotowującego zawodników do zawodów i sam byłem doskonale przygotowany. W sztafecie zrobiłem najlepszy czas, lepszy nawet od Nowackiego, który uważany był wtedy za najlepszego biegacza. W biegu na 18 km, niestety, źle dobrałem smary. Powiedzieli mi, że trasa jest oblodzona i że trzeba dać klister. Motyka stwierdził, że nie ma świeżego śniegu, a tam było kilka centymetrów świeżego śniegu. Wyjechałem na Gubałówkę pół godziny przed startem, przypiąłem narty i stwierdziłem, że fantastycznie źle nasmarowałem narty, które się lodzą. Stanąłem i zeskrobałem smar i go zacierałem innym smarem »Bratlie«. Bronek Czech, który nie startował był na trasie i poinformował mnie, że muszę zmienić smarowanie na śnieg suchy, co też zdążyłem zrobić tylko częściowo, gdyż nie było czasu przed startem. Początek biegu miałem dobry, nawet minąłem Józka Zubka, a potem na skutek złego posmarowania jak mi zalodziło, to »szedłem« na nartach, a nie biegłem! Był szczery lód pod nartą. Tak, że tu w tym fisowymbiegu nic nie zrobiłem”.
Nie od rzeczy będzie dodać, że z Zakopanego Orlewicz i koledzy pojechali do Lillehammer na Akademickie Mistrzostwa Świata. I w samej Norwegii „Wujek” zdobył tytuł akademickiego wicemistrza świata.
Warto odnotować jeszcze jedną konkurencję FIS-u – bieg patrolowy, który rozegrano w okolicach skoczni na Krokwi 17 lutego. Zwyciężył patrol niemiecki przed Szwedami i Polakami (ppor. Hamburger, kapral Haratyk, st. strzelec Czapczor i strzelec Wawrzacz).
Kolejna część już w poniedziałek. Całość możecie przeczytać w naszym magazynie dostępnym w sieci salonach Empik w całej Polsce.