Tekst: Wojciech Szatkowski
Zdjęcia: archiwum Muzeum Tatrzańskiego
Część pierwszą tekstu znajdziecie tutaj.
Na Krokwi
19 lutego odbył się otwarty konkurs skoków na wielkiej skoczni im. Karola Stryjeńskiego na Krokwi.
Skakała czołówka światowych skoczków z braćmi Birgerem i Asbjornem Ruudami, którzy byli zdecydowanymi faworytami. Do tego grona należał także kolejny Norweg, Arnholdt Kongsgaard, Hilmar Myhra, rekordzista świata z Planicy Josef Bradl, Austriak z Bischofshofen, startujący w barwach Niemiec, Szwed Ericsson i wiele sław narciarstwa. Zawody oglądało tysiące kibiców. „Kurier Sportowy” relacjonował: „Od wczesnego ranka pociągami, samochodami i autobusami poczęły do Zakopanego zjeżdżać nie notowane dotychczas tłumy publiczności, która długimi korowodami spieszyła w stronę stadionu narciarskiego”.
Skocznia prezentowała się wspaniale i została wspaniale udekorowana. Zeskok był, niestety, zmrożony po nocnym przymrozku, dlatego został posypany solą, ale i tak wydarzyło się kilka upadków. Po pierwszej serii prowadził Bradl i on sięgnął po tytuł mistrzowski. Skakał daleko, na 80 m, co jest nowym, oficjalnym rekordem Krokwi. Wygrał dzięki dwóm wyrównanym skokom i niezłemu stylowi. Słynny „Buwi” był dumny ze swojego, jak się miało okazać, największego sukcesu w karierze. O pechu w pierwszej serii mógł mówić mistrz olimpijski z Lake Placid (1932) i Garmisch-Partenkirchen (1936), słynny w sportowym świecie Birger Ruud. Poleciał w dobrym stylu na odległość 72 m, co okazało się jednak za mało, by liczyć się w tym konkursie. Mistrz z Kongsbergu nie poddał się i w drugiej serii osiągnął 81,5 m, co było nowym rekordem skoczni. Ostatecznie wyjechał z Zakopanego jako wicemistrz świata. Norweg Kongsgaard wyciągnął w pierwszej serii 76,5 m. Drugi skok dał mu brązowy medal.
Stanisław Marusarz był chorążym polskiej reprezentacji i liczono, że powtórzy wynik z mistrzostw świata 1938 roku w Lahti, gdzie zdobył drugie miejsce. Niestety, kontuzja barku nie pozwoliła mu na dobry wynik. Znamienne było już to, że w biegu do kombinacji norweskiej Marusarz zajął dopiero 89 miejsce. Zwyciężył za to w skokach do biegu złożonego – i w kombinacji norweskiej zajął łącznie 7 miejsce. Jego kuzyn Andrzej był czwarty.
Najważniejszy dla Marusarza był jednak właśnie otwarty konkurs skoków na Krokwi. Wszyscy liczyli na jego zwycięstwo i na rewanż na Norwegach za Lahti. Presja działaczy i publiczności, a może i świadomość niepełnej dyspozycji, kontuzji nieco go sparaliżowały. Stanisław Marusarz wspominał:
„Stanąłem wreszcie na rozbiegu. Podniecenie wywołane nieustannym dopingiem i napięcie przy pracy na Krokwi, z którego jeszcze nie zdążyłem ochłonąć, kazały zapomnieć o kontuzjowanej ręce. Ból dotarł do mojej świadomości dopiero po wyjściu z progu, odbiłem się dawnym sposobem, przy czym prawą ręką wykonałem pełniejsze ruchy, lewa zaś zdobyła się tylko na jakieś anemiczne gesty. Po prostu brakowało mi w niej siły. Zszedłem z linii lotu na prawą stronę i miałem trudności z lądowaniem, automatycznie skróciłem skok o pięć, sześć metrów.
Niefortunny skok w pierwszej serii dał mi tylko siedemdziesiąt cztery metry. Moje szanse na zwycięstwo, podobnie jak Birgera Ruuda zostały bez wątpienia przekreślone. Rozczarowana publiczność przyjęła skok niezwykle chłodno. W drugiej serii Bradl miał tylko siedemdziesiąt sześć metrów. Natomiast pięknym skokiem popisał się Birger Ruud osiągając osiemdziesiąt jeden i pół metra, co było nowym rekordem Krokwi. I oto moja kolejka w drugiej serii. Czułem się bardziej rozluźniony, napięcie nerwowe zmalało, przypomniała mi się kontuzjowana ręka. Toteż wychodząc z progu – trochę podświadomie, a trochę z rzeczywistej obawy przed bólem – zastosowałem styl z rękami trzymanymi przy ciele. Uzyskałem siedemdziesiąt osiem i pół metra, drugą długość w tej serii i dzięki temu wywalczyłem w niej drugą lokatę. Dało mi to ostatecznie piąte miejsce, w pierwszej serii byłem czternasty”.
Polskie nadzieje na medalowe miejsce Marusarza nie spełniły się, choć niewątpliwie należał do ścisłej światowej czołówki i skakał u siebie, na ukochanej Krokwi.
17-letnie zaskoczenie
Lecz polską sensacją skoków okazał się siedemnastolatek z Zakopanego Jan Kula. Zachwycał skokami treningowymi. Zarówno wiek, jak i styl jego skoków wzbudzały zachwyt publiczności.
Kula startował w barwach SN PTT Zakopane i był przyjacielem Marusarza. Oraz najmłodszym skoczkiem zawodów! Pisano o nim jako o „cudownym dziecku polskich skoków narciarskich” i „objawieniu sezonu”. W czwartkowym treningu przed oficjalnymi zawodami osiągnął fenomenalną odległość ponad 80 m. Skakało mu się, jak wspominał, świetnie. Niestety ta passa skończyła się następnego dnia, kiedy to po skoku na 79 metrów, wywrócił się nagle na zeskoku i połamał narty. Drugich skokówek nie miał. Wtedy pospieszył mu z pomocą wspaniały producent nart Stanisław Zubek i na sobotę przygotował Kuli nowe narty. Kula dostał je jednak dopiero w wieczorem dzień przed zawodami i nie zdążył na nich potrenować i oswoić się z nowym modelem.
Wspominał:
„Dostałem znakomite norweskie hickorowe narty. Co prawda trochę za długie i ciężkie, bo o odpowiednich do mojej wagi i wzrostu trudno było wówczas myśleć, gdy chodzi o sprzęt najwyższej klasy. Ale skakało mi się na nich naprawdę świetnie. Niemal za każdą próbą biłem życiowe rekordy. Dziennikarze piali z zachwytu – a to sensacja, a to numer, kto wie, może właśnie on… W piątek jak grom z jasnego nieba spada na mnie nieszczęście – w ostatnim treningowym skoku w piątek, na dwa dni przed niedzielnym konkursem, łamię obie deski. Jestem niepocieszony – rezerwowego sprzętu brak. Chyba z mojego debiutu nic już nie wyjdzie! Ale nie, niespożyty Stanisław Zubek w ostatniej chwili na dwie godziny przed startem przywozi mi nowiutkie skokówki ze swojej wytwórni. Nie ma nawet czasu ich wypróbować, trzeba natychmiast iść na rozbieg. Zdenerwowanie daje niestety o sobie znać. Skoki nie wychodzą mi tak jak na treningach – Staszkowi Marusarzowi też się zresztą nie wiedzie, zajmuje dopiero piąte miejsce – plasuję się na dalszej pozycji”.
Zdarzały się podczas konkursu sytuacje naprawdę komiczne. Ot choćby, Niemiec Aschenwald upadł w czasie skoku na 71 m. Do leżącego na zeskoku narciarza podbiegli członkowie Pogotowia, odpowiedzialni za bezpieczeństwo podczas zawodów. Prawie nieprzytomnego zawodnika wsadzono do toboganu, ale nagle Niemiec zerwał się i biegiem uciekł z zeskoku skoczni, co wywołało uciechę i salwy śmiechu wśród zgromadzonej widowni.
Zamknięcie z kurniawą w tle
Uroczystość zamknięcia zawodów FIS 1939 r. w Zakopanem odbyła w niedzielę 19 lutego wieczorem. Skocznia na Krokwi im. Karola Stryjeńskiego została oświetlona wojskowymi reflektorami, podobnie jak i stadion narciarski PZN.
Wręczono na nim uroczyście medale i nagrody zwycięzcom biegu na 50 km i konkursu skoków. Zawody zamykał prezes FIS major Oestgaard i prezes PZN Aleksander Bobkowski.
III Narciarskie Mistrzostwa Świata FIS w Zakopanem zakończyły się we wzrastającej kurniawie śnieżnej, która chciała przypomnieć narciarzom i publiczności o srogości zimy.
Podobnie jak podczas zawodów FIS w 1929 r., i tym razem ocena zawodów w Zakopanem wypadła dla PZN bardzo dobrze. Podkreślano, że zawody były dobrze zorganizowane mimo trudnych warunków atmosferycznych. Poziom sportowy był dobry, zawiodły tylko trochę wyniki Polaków. Co ważne, z dochodów z imprezy udało się w pełni pokryć koszty jej organizacji.
Prezes PZN Aleksander Bobkowski mógł ogłosić sukces.