Pod wylotem tego żlebu prowadzi szlak, którym sporo narciarzy zjeżdża do schroniska na Kondratową, czy przez „Padaki” do Kuźnic, a rzesze skiturowców podążają na Kasprowy Wierch. Tymczasem właśnie tam w odstępie 56 lat doszło do dwóch lawinowych tragedii.
Trzeciego marca 1956 r. o godzinie 4.30 komendant Wojsk Ochrony Pogranicza powiadomił telefonicznie ratowników Grupy Tatrzańskiej GOPR (tak wówczas nazywał się dzisiejszy TOPR), że z Kondratowego Wierchu zeszła żlebem dużych rozmiarów lawina, której czoło dotarło do Niżniej Goryczkowej Równi.
Lawina całkowicie zasypała i zburzyła schronisko w Dolinie Goryczkowej, w którym najprawdopodobniej znajdowali się jego dzierżawcy, czyli Zofia i Władysław Marcinowscy, oraz trzech żołnierzy WOP. Na miejsce pospieszyli ratownicy GOPR, pracownicy PKL, TPN, żołnierze WOP i spora grupa mieszkańców Zakopanego.
O godzinie 6.30, pod zwałami cegieł z rozburzonego pieca w kuchni schroniska, uczestnicy akcji ratunkowej natrafili na niedającą oznak życia Zofię Marcinowską. Dwie godziny później natknęli się na zwłoki jej męża, przygniecionego belkami stropu, a następnie na ciała żołnierzy WOP, leżące pod czterometrową warstwą śniegu.
Przyczyną samoistnego ruszenia lawiny były intensywne opady i silny południowo-zachodni wiatr, który nawiał masy śniegu do żlebu. Prawdopodobnie ocieplenie zdestabilizowało pokrywę śnieżną i ruszyła ona niszcząc po drodze spory fragment tamtejszego lasu oraz schronisko i szałas pasterski. Była to największa tragedia lawinowa w latach pięćdziesiątych XX wieku, a samo miejsce od nazwiska dzierżawców schronu zaczęto odtąd nazywać Żlebem Marcinowskich.
Ponad pół wieku później, 19 lutego 2012 roku o godzinie 11.26 do dyżurki TOPR dociera wiadomość, że w rejonie Świńskiego Kotła lawina zasypała dwie narciarki skiturowe. Po chwili okazuje się, że wypadek ma miejsce u wylotu Żlebu Marcinowskich. Ponieważ wieje silny wiatr i nie wiadomo, czy śmigłowiec będzie mógł dolecieć na miejsce wypadku, część ratowników samochodem jedzie do Kuźnic, a stamtąd skuterem i ratrakiem – do wylotu żlebu. O godz. 11.41 śmigłowiec mimo wszystko startuje i spod Centrali TOPR zabiera drugą ekipę ratowników. Równocześnie będącemu przypadkiem w okolicy na wycieczce skiturowej ratownikowi udaje się w tym czasie odkopać jedną z zasypanych. Odzyskuje ona przytomność i nie ma poważniejszych obrażeń.
Na miejscu pojawiają się kolejni ratownicy. Okazuje się, że kobiety nie posiadały detektorów. Lawinisko przeszukują psy, a wybrane miejsca są sondowane. O godzinie 12.15 jeden z uczestników akcji natrafia sondą na drugą zasypaną. Ratownicy odkopują narciarkę. Mimo że przebywała pod śniegiem prawie godzinę, reanimacja przynosi skutek. Choć kobieta wciąż jest nieprzytomna, to na noszach zostaje windą wciągnięta na pokład śmigłowca i przetransportowana do szpitala. Tam jednak po kilku dniach umiera, nie odzyskawszy już przytomności.
Ratownicy odtwarzają przebieg wypadku: otóż troje skiturowców chciało przejechać z Doliny Goryczkowej do Doliny Kondratowej. Zatrzymali się pod wylotem Żlebu Marcinowskich przy samotnym drzewie. Tam jedna z narciarek się wywróciła. Towarzyszący kobietom mężczyzna ruszył jednak pierwszy w poprzek żlebu. Wtedy zeszła lawina, której miejsce obrywu znajdowało się około 150-200 m powyżej narciarzy. Narciarzowi udało się przejechać na drugą stronę żlebu, lecz lawina porwała obie narciarki i kilkanaście metrów niżej zasypała je około metrową warstwą śniegu.
Pierwszej z zasypanych spod śniegu wystawał kijek, co pozwoliło na szybkie jej odkopanie. Druga zginęła.
Poprzedniego dnia w Tatrach wiał halny, którego prędkość przekraczała 100 km/godz. Przenosił on spore ilości wcześniej spadłego śniegu do żlebów, jarów i kotlin, tworząc niezwiązane z podłożem zaspy. Prawdopodobnie zgromadzenie trzech osób w jednym miejscu i upadek jednej z narciarek były impulsem powodującym pęknięcie pokrywy śniegu i zejście lawiny.
Cechą wspólną obu wypadków były wcześniejsze intensywne opady połączone z wiejącym z południowego -zachodu wiatrem, który przenosił masy śniegu na stronę północno-wschodnią i odkładał je w żlebach, kotlinkach oraz dość gwałtowne ocieplenie, destabilizujące pokrywę.
Niech te dwie historie będą przestrogą dla wszystkich narciarzy, którzy przemierzają tamten rejon. Wcale nie jest powiedziane, że do kolejnego wypadku lawinowego może tam dojść dopiero za następne pięćdziesiąt lat.
Zdjęcia: TOPR