Przynajmniej dla mnie, bo od kilkunastu lat regularnie odwiedzam tamtejsze ośrodki. Prowadząc narciarzy podczas zjazdów pozatrasowych.
Przy takich zaś działaniach potencjał rejonu narciarskiego wynika z ilości i jakości opadów, z liczby kolejek i wyciągów, czyli rozmiaru dostępnego terenu, jak również z tego, jaki to jest teren.
Jak chodzi o opady, to mimo zauważalnych zmian klimatu Tyrol nie zawodzi i od początku do końca sezonu można tam liczyć na prawdziwy puch w dużych ilościach. Ba, w marcu 2013 roku warunki były jak na Alasce – bezdenny, lekki puch przesypywał się nad głowami jadących…
Opady to jedna strona medalu, a obszar i typ terenu – druga. Rosnąca z roku na rok popularność jazdy poza trasami powoduje coraz większy napór narciarzy na łatwo dostępne stoki ze świeżym śniegiem. W efekcie szerokie, otwarte przestrzenie, sąsiadujące z trasami i co za tym idzie łatwo dostępne, są rozjeżdżane praktycznie natychmiast i zamiast jazdy w puchu oferują różne poziomy zmuldzenia i podróż sentymentalną na Kasprowy Wierch sprzed kilkudziesięciu lat.
Praca przewodnika polega między innymi na tym, żeby być w stanie znaleźć miejsca z dobrym śniegiem, kiedy wszystko wydaje się zjeżdżone. Czasem wymaga to małego podejścia, dlatego w miarę upływu lat coraz chętniej prowadzę nawet grupy nastawione na freeride na sprzęcie freetourowym, czyli szerokich nartach, twardych butach i mocnych wiązaniach, ale jednak dających możliwość podejścia czy strawersowania kawałka stoku od kolejki. Mój podstawowy obszar zainteresowań to warianty bardziej skomplikowane niż ścięcie zakola nartostrady, wymagające rozumienia i oceny terenu. Nie wszystkie ośrodki narciarskie dają takie możliwości, bo czasami zdecydowana większość terenu jest tak łatwo dostępna, że całkowicie przypadkowy i masowy tłum narciarzy jadących „bo tam wszyscy jadą”, rozjeżdża je natychmiast. Moje ulubione tyrolskie lokalizacje nie zawodzą pod tym względem i oferują coś zarówno generalnej publiczności, jak koneserom.
Nie znam oczywiście wszystkich stacji narciarskich w Tyrolu, bo zapoznanie się z nim byłoby samo w sobie dużym przedsięwzięciem. Lista moich rekomendacji na pewno pomija jakieś ciekawe dla narciarzy pozatrasowych miejsca, ale te, które polecam, są najwyższego lotu. Najczęściej, bo kilka razy w każdym sezonie, odwiedzam Stubaital, nieco rzadziej Kaunertal i Pitztal.
Stubai jest świetnym miejscem na jazdę poza trasami przez cały sezon, ale ma szczególną zaletę dotyczącą wczesnej zimy. Jest tam sporo terenu leżącego wysoko nad poziomem morza, a pozbawionego lodowca. To istotne, ponieważ wcześnie w sezonie szczeliny lodowca są przykryte śniegiem i niewidoczne, ale mosty nad nimi nie są wystarczająco grube i mocne, by nie można było obawiać się ich zarwania. Szczelin na trasach nie ma powodu się bać, bo ratraki skutecznie utwardzają mostki śnieżne, ale tuż za taśmami wyznaczającymi krawędź trasy naprawdę zdarzają się tragiczne wypadki. W sytuacji, w której nisko jest jeszcze mało śniegu albo wcale go nie ma, możliwość jeżdżenia poza trasami wysoko, ale nie po lodowcu, jest bardzo cenna.
Stubai jest sporą stacją i daje dostęp do urozmaiconego terenu, co powoduje, że jako przewodnik mogę precyzyjnie dobierać trudności zjazdów do możliwości osób, które prowadzę.
Przeważają tam formacje terenu o wysokogórskim charakterze – sporo otwartych przestrzeni, praktycznie bez drzew, a do tego żleby przypominające Tatry i strome ścianki typowe dla gór kształtowanych przez lodowce. Leżący niżej w dolinie ośrodek Schlick 2000 jest sensowną opcją zastępczą, kiedy główny ośrodek na lodowcu jest w chmurach i warunki nie dają się zrealizować w otwartym terenie. Charakter terenu jest inny, ale o ile jest wystarczająco dużo śniegu, to są tam bardzo fajne możliwości pozatrasowe. Podobną rolę opcji ratującej dzień jak Schlick 2000 w Stubaital pełni rejon Fendels dla Kaunertal i Rifflsee dla Pitztal. Wszędzie tam, przy wystarczającym zaśnieżeniu da się bardzo fajnie pojeździć, zarówno w otartym terenie, jak i po lasach.
Pitztal i Kaunertal są do siebie w pewnym sensie podobne, z zastrzeżeniem, że Pitztal jest znacznie wyżej, z czego wynika zarówno różnica w warunkach, jak i w stopniu pokrycia lodowcem. W Pitztal lodowca jest bardzo dużo, a w Kaunertal są go szczątkowe ilości. Oba rejony są stosunkowo nieduże, ale dają dostęp do rewelacyjnych możliwości pozatrasowych w terenie o zdecydowanie wysokogórskim charakterze, z duża ilością skały w krajobrazie.
Sankt Anton obrosło legendą i na liście miejsc, które musi odwiedzić każdy miłośnik jazdy poza trasami plasuje się z pewnością w czołówce. Jest praktycznie zrośnięte infrastrukturą z sąsiadującymi ośrodkami Stuben i Lech-Zürs. Cała ta okolica jest niżej położona niż pozostałe wspomniane przeze mnie ośrodki, ma krótszy sezon, ale imponującą charakterystykę opadów i naprawdę wspaniały teren. Bardzo duże urozmaicenie rzeźby wynika z dominującego rodzaju skały – mało odporny wapień wydaje się być idealnym materiałem na narciarskie góry. Rejon St. Anton jest bardzo duży i rozbudowany, a ilość dostępnego terenu wystarcza na to, żeby książkowy przewodnik „Freeride w St. Anton” był całkiem sporym tomikiem. W Tyrolu, podobnie jak w większości krajów alpejskich, instruktorzy narciarscy są odpowiednio szkoleni i formalnie mogą prowadzić zjazdy pozatrasowe w rejonach pozbawionych lodowców. Na lodowcach prowadzenie grup jest zastrzeżone dla przewodników IVBV. W St. Anton lodowców nie ma i ton poza trasami nadają lokalni instruktorzy narciarscy. Warto wiedzieć, że ich zwyczaje zakładają szacunek dla śniegu i nie rozjeżdżanie szerokich pól chaotycznymi otwartymi zakrętami, tyko systematyczne pokrywanie ich równym, krótkim skrętem plecionym w ósemki. Faktycznie w ten sposób śniegu starcza na dłużej… Lech jest chyba jedynym miejscem w Austrii dopuszczającym heli-skiing i tam praktycznie nie jeżdżę na wyciągach, pojawiając się na pojedyncze dni podczas wyjazdów, w którch planujemy jeden dzień ze śmigłowcem. Mimo ograniczonej ilości lądowisk, gdzie można się dostać śmigłowcem – naprawdę warto się zdecydować.
Na zakończenie dodam, że w Alpach obyczaj jest taki, iż wyznacza się ostoje zwierzyny, oznacza je i są one zamknięte dla narciarzy, a w naszych górach wyznacza się rezerwaty dla narciarzy, z których nie wolno się wychylić, bo..tak.
Cień socjalizmu, w którym ludzie byli dla systemu, a nie system dla ludzi, wciąż się nad nami unosi. Na pociechę można sobie przypomnieć, że unosi się nad nami i flaga, a ta tyrolska wygląda identycznie jak polska. Trzeba mieć nadzieję, że zmierzamy w dobrym kierunku, a na razie freeride pod biało-czerwoną musi odbywać się w Tyrolu.
Zdjęcia: Freerajdy.pl