Dolina na szlifowanie nart

Na początku – rodzinna stacja z urozmaiconymi stokami. Na końcu – lodowiec. Niewielki pod względem powierzchni, ale za to najwyższy z dostępnych dla narciarzy w Tyrolu. I ceniony także przez zawodowców.

Już u wlotu doliny do jej odwiedzenia zaprasza (zwłaszcza dzieci) sympatyczny koziołek na nartach, łudząco podobny do naszego Matołka. Nazywa się – jak na mieszkańca Pitztal przystało – Pitzti.

HOCHZEIGER Z PITZIM, HOCHZEIGER Z BENNIM

Można go także spotkać na stokach Hochzeiger – kompleksu pięknie położonych, bo na nasłonecznionych przez cały dzień zboczach, tras pod granią łączącą Hochzeiger (2560 m n.p.m.) i Sechszeiger (2395 m n.p.m.).

Zachętą do spróbowania tam nart powinien być fakt, że na tamtejszych stokach uczył się jeździć Benni Raich, najlepszy ostatnio austriacki alpejczyk. Szef stacji, Gottfried Ennemoser zapewniał mnie swego czasu: – Benni’ego wciąż można czasem u nas spotkać! Mistrz pomagał choćby gospodarzom ośrodka wytyczać niektóre trasy (tę czarną mu zresztą poświęcili). Robił to, oczywiście, nie pod kątem zawodników (choć jego szkoła doskonalenia umiejętności narciarskich zajęcia prowadzi także w Hochzeiger), lecz jazdy amatorskiej i rekreacyjnej.

A do tej stoki stacji nadają się idealnie: jeździ się pomiędzy 1450 a 2450 m n.p.m. zwykle powyżej linii lasu, a dobre najczęściej nasłonecznienie zapewnia i widoczność, i jakość śniegu. Znaczenie ma i to, że na stokach nie ma zwykle tłoku – większość odwiedzających dolinę kusi wszak magia nieodległego lodowca.

Ci, którzy jednak odbiją z głównej trasy i wybiorą Hochzeiger, mają do dyspozycji 40 km tras (liczonych już wedle nowej, restrykcyjnej, metody „pure down hill lenght”, czyli w linii spadku stoku – a w praktyce zjazdu „na kreskę”; podczas gdy niedawno jeszcze stacje chwaliły się długościami tras, mierząc je mało weryfikowalną metodą dystansu, który pokonywał narciarz podczas zwykłego zjazdu „z kręceniem” – dość wspomnieć, że taki „dystans travelled down” nartostrad w Hochzeiger wynosił… 52 km).

Są też 3 warianty off route – nieprzygotowane przez ratraki, ale oznaczone tyczkami i patrolowane przez służby ratownicze. Dwukrotnie już miałem okazję kosztować tam jazdy off piste i choć za każdym razem był to grudzień, to frajda była przednia, zarówno z racji jakości puchu, jak urozmaiconej konfiguracji terenu. Nie dane mi było, niestety, przejechać tzw. Zirberrfall Run, czyli jednej z najbardziej stromych nartostrad w Tyrolu.

Region obsługuje nowoczesna, bo wyprzęgana, 8-osobowa gondola oraz 8 wyciągów (jedno z 6-osobowych krzesełek dociera na Sechszeiger, z którego rozciąga się jeden z najpiękniejszych widoków na okolicę).

Jest też w Hochzeiger liczący 6 km tor saneczkowy (w czwartkowe wieczory oświetlany dla pasjonatów nocnych zjazdów), instalacje dla snowboardzistów i freestylowców, trasa dla entuzjastów jazdy po muldach. A podczas przejażdżki ratrakiem (dorośli za 40 euro, dzieci za 20) można się przekonać, jak przygotowywane są trasy. Atrakcją może być wreszcie ogród zimowy dobudowany ostatnio do restauracji Zeiger (przy środkowej stacji gondolek) – nie dość, że pozwala obsłużyć dodatkowych dwustu gości, to dzięki przeszklonemu dachowi mogą oni jeść obiad podziwiając panoramę Alp, a czasem się opalać (dach można rozsunąć).

Świetną opinię mają tamtejsze kursy narciarskie dla dzieci. M.in. specjalne programy przewidziano już dla trzylatków. Nauce towarzyszy oczywiście Pizti.

Co ciekawe, Hochzeiger jeszcze w 2010 roku został uznany za jedną z najdynamiczniej rozwijających się stacji zimowych w Alpach (przewodnik ADAC), a obecnie ma na koncie wyróżnienia zarówno jako kurort dla rodzin z dziećmi (w 2012 roku przyznał mu je największy na świecie internetowy test skiresort.de), jak ośrodek dla narciarzy zaawansowanych (po sezonie 2012/13 w rankingu prowadzonym przez portal skiresorts-test.com).

W tym sezonie atrakcją Pitztal ma być cykl obozów freeride’owych. To miejsce z jazdy terenowej słynie zresztą nie od dziś.

Większość gości wybiera nocleg w apartamentach i pensjonatach w dolinie – choćby w przytulnym Jerzens i na stoki dojeżdża skibusami. W samej bowiem stacji (a w zasadzie w leżącej przy dolnej stacji gondoli osadzie Liss) jest jedynie kilka hoteli.

Nie bez znaczenia są wreszcie atrakcyjne zniżki dla dzieci: w sezonie 2014/15 za darmo mogą jeździć wszystkie urodzone w 2005 r. bądź młodsze.

Jedyna niedogodność polega na tym, że karnet na obszar Hochzeiger (dość tani: za 6 dni w wysokim sezonie dorosły płaci 191 euro, a w okresach zniżek – 165 euro) nie pozwala na jazdę po lodowcu, ani w innych stacjach doliny. Szczęśliwie po latach negocjacji jej ośrodki doszły do porozumienia i wprowadziły PitzRegioCard, która jest droższa (o ok. 40 euro za 6 dni), ale za to można korzystać z wyciągów w Hochzeiger, Pitztal, Rifflsee oraz Imster.

NAJWYŻSZY LODOWIEC TYROLU

Aby dostać się na lodowiec, wystarczy przejechać kilkadziesiąt kilometrów w głąb doliny, a potem wsiąść w podziemny Gletscherexpress. Po pokonaniu ponad kilometra różnicy poziomów, wyjeżdża się na prawie 2850 m n.p.m.. Stamtąd od razu widać sporą część tamtejszego obszaru narciarskiego.

Związany z lodowcem najnowszy rozdział narciarskiej historii doliny sięga 1980 roku. To wtedy powstała spółka Pitztaler Gletscherbahn, która za cel postawiła sobie udostępnienie fanom sportów zimowych miejscowego lodowca. Po dwóch i pół roku prac (kosztujących ok. 23 milionów dzisiejszych euro) 23 grudnia 1983 roku z Pitztal zaczęli korzystać pierwsi narciarze. Sześć lat później powstała Pitz Panoramabahn na mierzący 3440 m n.p.m. Hinteren Brunnenkogel – najwyżej położone w austriackich Alpach miejsce, na które dotarła kolejka linowa. Dzięki temu stacja mogła przedstawiać swój lodowiec jako najwyższy w Tyrolu (spośród zagospodarowanych narciarsko) i używać sloganu: „wysokość robi różnicę”.

Obecnie Pitztaler Gletscher chwali się 37 km (liczonymi wedle nowej metody) tras – co ważne, całkiem jak na lodowce zróżnicowanych tras. Kiedy zaś w pełni sezonu lodowcowe szczeliny przykryte już zostaną przez mostki śnieżne, dochodzą do tego 84 ha obszaru off piste.

Najnowszą dumą stacji jest gondola Wildspitzbahn. Miejscowi mówią o niej: „najmłodsza, piękna i szybka”. Faktycznie, uruchomiono ją niedawno, bo w październiku 2012 roku, po ledwie pięciu miesiącach budowy. A przecież było to przedsięwzięcie nie lada: dość powiedzieć, że zastąpiła słynną z rekordu wysokości gondolę na Hinteren Brunnenkogel. Co też istotne, na owe 3440 metrów n.p.m. dociera się teraz dużo szybciej, bo dystans 2 km (oraz 600 m różnicy poziomów) pokonuje w niespełna 6 minut. Także przepustowość Wildspitzbahn jest dwukrotnie większa niż dotychczas działającej kolejki – sięga 2185 osób na godzinę. Ciekawe, że wynik taki dało się osiągnąć m.in. dzięki zmianie procedury wsiadania do wagoników. Otóż stara kolej składała się z kilku zgrupowanych po cztery wagoników. Była to konstrukcja charakterystyczna, ale ograniczająca możliwości przewozowe. Trudno wymagać, by podróżujący z równą sprawnością zajmowali miejsca w wagonikach, w praktyce więc decydowało tempo najwolniejszych. Obecnie wsiadanie miejsc odbywa się dużo sprawniej. Znaczenie ma podobno i to, że narciarze i snowboardziści zabierają teraz sprzęt do środka gondolki (na narty, w każdym razie te o tradycyjnej szerokości „pod butem”, przewidziano tam specjalne uchwyty w podłodze). Stosowane dotąd zewnętrzne kosze też spowalniały pracę kolejki, bo goście miewali kłopoty z wkładaniem i wyjmowaniem z nich swoich nart czy deski.

W tej sytuacji o takich detalach, jak podgrzewane siedzenia, nie warto wspominać – wszak to już standard.

Niemal równocześnie z kolejką przy jej górnej stacji otwarto „Café 3440” (spółka jest właścicielem lodowcowych restauracji ). Lokal ze 116 miejscami siedzącymi z oszklonym frontem (kolejnych 50 miejsc znajduje się na podwieszanym tarasie) reklamuje się jako „najwyżej położona kawiarnia w Austrii” (nic dziwnego, że bywa wynajmowana w całości na uroczystości rodzinne czy biznesowe). W menu, prócz przyrządzanej na rozmaite sposoby kawy, są wypieki – oczywiście ze strudlami i specjalnością zakładu, czyli omletem cesarskim na czele. Te są wprawdzie przygotowywane nieco niżej, bo na 2850 m n.p.m., ale i tak jest to ewenement, jako że – jak opowiadał mi mistrz Norbert Santeler – zdarza się, że na dużych wysokościach ciasto nie chce się „wyrabiać”, raz piecze się szybciej, innym razem dużo wolniej itd. Tak czy tak, Pitztal może się pochwalić kolejnym „naj”, bo „najwyżej położoną cukiernią Europy”.

Największe wrażenie budzi jednak rozpościerający się dookoła widok: otóż w Café 3440 można prócz espresso delektować się bliską panoramą drugiej co do wysokości góry Austrii – Wildspitze (3768 m n.p.m.)

Co równie ważne: sama konstrukcja – i obie jej stacje, i podpory, i kawiarnia wreszcie – są idealnie wkomponowane w zbocze, na którym je zbudowano oraz, by tak rzec, elegancka. Wildspitzbahn dowodzi, że nawet spore instalacje narciarskie wcale nie muszą oszpecać gór. To zasługa architekta Carlo Baumschlagera. Na dodatek górną stację zaprojektowano tak, by dawała ochronę (i mogła funkcjonować) nawet przy sporych wiatrach i temperaturach sięgających –30 stopni Celsjusza.

Kursy dla dzieci (nawet trzyletnich!) w Hochzeiger mają światową renomę.

Wildspitzbahn i kawiarnia „3440” kosztowały 20 mln euro. To w ostatnich latach największe przedsięwzięcie Pitztaler Gletscherbahn. Marketingowcy kompanii tłumaczą, że konkurencja między kurortami narciarskimi jest dziś tak ostra, że trzeba proponować gościom coraz to nowe atrakcje i nieustannie podwyższać standard. Założeniem obecnych inwestycji jest „dostarczenie turystom sportowych przeżyć oraz oferty kulinarnej z widokiem, który do tej pory zarezerwowany był tylko dla uprawiających ekstremalną wspinaczkę”.

Lecz dla snowboardzistów jeszcze większym przeżyciem będą pewnie tricki w funparku na 3000 m n.p.m., a dla narciarzy skicrossowych – zjazd torem wytyczonym na tej samej wysokości. Dla fanów skitourów atrakcją może być wyprawa na Wildspitze. Dla tych, którzy lubią uciec poza trasy – czy to bardziej w formule freeride’owej, czy tourowej właśnie – w tym sezonie gospodarze Pitztalu przygotowali pięć specjalistycznych obozów treningowych. Pakiet (prócz noclegu) obejmować ma wyprawy w najciekawsze miejsca z miejscowym przewodnikiem, testy sprzętu, warsztaty na temat bezpieczeństwa lawinowego i zachowania się w górach oraz – do wyboru – jedną atrakcję: kurs posługiwania się kamerą „go pro” i montażu filmów narciarskich, pokonanie wariantów o różnym stopniu trudności w towarzystwie Feliksa Wiemersa, zawodnika z puli Freeride World Tour bądź trening jazdy samochodem w górskich warunkach zimowych.

To freeride bowiem jest w sezonie 2014/15 na Pitztal temat wiodącym. Miejsce zresztą z jazdy terenowej słynie nie od dziś. Za szczególny widokowo uchodzi choćby wariant doliną Taschachtal do Mandarfen, ostatniego przysiółka doliny (trzeba tylko tam szczególnie uważać na lawiny, bo część szlaku biegnie stromą doliną i lubią one tam zjeżdżać). Z kolei po krótkim podejściu na Mittagskogel można zjechać także do dna doliny pokonując przy okazji 1420 m różnicy poziomów.

PITZTAL CORAZ WIĘKSZY I WIĘKSZY

W 1995 roku Pitztaler Gletscherbahn przejęła instalacje wyciągowe w położonym u stóp lodowca obszarze Rifflsee (jeździ się tam aż do 2800 m n.p.m.). W efekcie w miejsce pochodzących jeszcze z lat 70. ub. wieku wyciągów… zaczęły pojawiać się nowe. To tam w 2009 roku firma Doppelmayr przetestowała pierwszy raz na świecie 6-osobowe krzesełka z siedzeniami z zabezpieczeniami dla dzieci (dodatkowy ogranicznik, uniemożliwiający  wysunięcie się pasażera, automatyczne otwieranie barierek oraz… animowany film instruktażowy, wyświetlany na dolnym peronie). Patent się sprawdził –najmniejsi pasażerowie podróżowali bezpieczniej, a instruktorzy czy rodzice mogli bezproblemowo zabierać na wyciąg nawet i po piątce podopiecznych. Rychło więc sięgnęły po to rozwiązanie inne ośrodki.

Dzieci na Pitztal i w Rifflsee mają jeszcze inne względy – tak samo jak w Hochzeiger te urodzone 1 stycznia 2005 roku i młodsze jeżdżą tu za darmo (o ile jedno z rodziców ma skipass).

Obecnie na Rifflsee składa się prawie 20 km wytyczonych tras i przepiękny szlak dla narciarzy biegowych na 2300 m n.p.m. Skądinąd spora, bo licząca 7 km, pętla jest także jeszcze wyżej, bo na samym lodowcu! Na każdym prowadzone są m.in. kursy obu rodzajów kroków biegowych.

W końcu, w roku 2000 Pitztaler Gletscherbahn stała się biznesowym partnerem spółki władającej innym lodowcem Tyrolu, czyli Kaunertaler Gletscher.

Co najważniejsze: inwestycje spółki (w ostatnich siedmiu latach ponad 50 mln euro) były argumentem w biznesowo-ekologiczno-politycznej dyskusji o połączeniu tego obszaru z położonym za granią regionem Sölden. Cel jest imponujący: stworzenie jednego z największych obszarów narciarskich w Alpach, na dodatek niebywale atrakcyjnego zarówno jeśli chodzi o urozmaicenie tras oraz pewność śniegu – obejmowałby przecież aż trzy lodowce!

Rzecz w tym, że inwestycja ta zapowiadana jest od kilku lat. Ba – parę razy menedżerowie Pitztal zapowiadali, że w najbliższych miesiącach ruszą prace. Bywały sezony, w których szkic planowanej gondoli umieszczano na mapce tras i kolejek.Rzecz w tym, że inwestycja ta zapowiadana jest od kilku lat. Ba – parę razy menedżerowie Pitztal zapowiadali, że w najbliższych miesiącach ruszą prace. Bywały sezony, w których szkic planowanej gondoli umieszczano na mapce tras i kolejek.

Kiedy jednak tej jesieni zapytałem o to Stefana Richtera, szefa marketingu Pitztaler Gletscherbahn, powiedział ze smutnym uśmiechem, że idea wciąż pozostaje projektem: – Wszystko zależy od decyzji na szczeblu politycznym. Jeśli ona zapadnie, roboty budowlane mogą się zacząć w ciągu roku, dwóch. Dopowiedzmy: kłopot w tym, że do koalicji rządzącej należą obecnie Zieloni, a oni raczej nie są sympatykami takich przedsięwzięć.

EKOLOGIA NADE WSZYSTKO

Tyle że akurat, jeśli chodzi o ochronę środowiska, Pitztal powinien być wzorem. Przykładowo, od prawie 10 lat we współpracy z glacjologami z Uniwersytetu w Innsbrucku prowadzi program badawczy tyczący zjawiska topnienia lodowców oraz sposobów zapobiegania temu zjawisku. M.in. szczególnie narażone na działanie słońca partie lodowca (chociażby przy podporach) okryte zostały płachtami specjalnej białej włókniny – i już po trzech latach eksperymentu okazało się, że w tych miejscach zachowało się 1-2 m lodu i śniegu więcej niż gdzie indziej. Równocześnie, przykładowo, do naśnieżania tras używana jest woda z topniejącego lodowca.

Stefan Richter zapewnia skądinąd, że tegoroczne lato, choć w północnej części Europy było upalne, to lodowcom Tyrolu szczęśliwie nie zaszkodziło.