Era dronów w wysokich górach – z Bartkiem Bargielem, operatorem drona rejestrującego wyprawę Andrzeja Bargiela na K2, rozmawia Tomasz Osuchowski

Tomasz Osuchowski: – Masz ledwie 24 lata, a już – dzięki udziałowi w wyprawie na  K2 twojego brata Jędrka – jesteś rekordzistą świata w wysokości pilotażu drona. Do Zakopanego przyjechałeś w ślad za braćmi Andrzejem i Grześkiem? 

Bartek Bargiel: – Miałem wtedy 15 lat… Właśnie zacząłem startować w zawodach skiturowych i poszedłem do szkoły sportowej – do liceum.

Może podobnie jak Grzesiek myślisz o pracy w TOPR? 

Czasami tak, ale na razie skupiam się na innych rzeczach. Interesuje mnie wszystko, co jest związane z dronami. Z tego żyję. Trzy lata temu zrobiłem uprawnienia do kierowania dronami, aby móc zajmować się tym zawodowo. Przy pomocy dronów tworzę materiały do reklam, programów telewizyjnych, teledysków…. Filmy trafiają do zamawiającego, potem do obróbki i zaczynają żyć dalej.

Ale na ratownictwo może też przyjdzie czas. Moje górskie przygotowanie bierze się stąd, że bracia od początku zabierali mnie w góry. Technik wspinaczkowych uczyłem się właściwie od najmłodszych lat przez praktykę. Bardziej jednak cieszą mnie narty niż wspinanie.

A jak się czujesz w wysokich górach – poziomu już nie Tatr, a Karakorum? 

W porządku. Nie mam tam jakichś specjalnych problemów. Najwyżej wszedłem na 6500 m n.p.m. Nie jest to zbyt wiele, ale sądzę, że wyżej także nie byłoby problemu.

Moje zadanie podczas wyprawy polegało na filmowaniu dronem, na sprawdzaniu warunków i w ramach rozpoznania terenu robieniu zdjęć określonych miejsc, które podczas ataku szczytowego i zjazdu były kluczowe. Byłem też zaangażowany w organizację wyprawy. Jędrek, kiedy jest skupiony na elementach sportowych,  zostawia czasem logistykę samego wyjazdu na ostatnie chwile. A przecież trzeba spakować wyprawę, negocjować z agencją, która na początek chciała jakąś wygórowaną cenę itp. Do działań organizacyjnych zostałem oddelegowany także ze względu na mój angielski.

Na miejscu też były perturbacje. Wycofaliście się spod Gasherbrumów….

Po prostu spadło nagle zbyt dużo śniegu, a prognozy mówiły, że jeszcze długo ma sypać. Nie było tam także innych zespołów, które by trochę przetorowały wyjście. Wszyscy czekali na pierwszego, który wyjdzie gdzieś wyżej. Droga do obozu I jest bardzo trudna, bo to jest cały dzień wędrówki po mostach przez lodowiec.

Jak wyglądała twoja praca już podczas samego wchodzenia Jędrka na K2 i zjazdu? 

Od wyjścia Jędrka z bazy nie było go blisko 4 dni. Ale właściwie na każdym etapie obserwowałem go, towarzysząc mu z dronem. Mam nagrane podejście do obozu II i dalej – do obozu III. Kiedy podchodził do obozu IV, była mgła, więc tego fragmentu nie nagrałem. Ale kiedy był już w obozie IV, to podleciałem.

Dalej atak szczytowy. Próbowałem go znaleźć. Obchodził górę jakby dookoła. Wchodził drogą przez tzw. „Butelkę“. Tam też dolatywałem, ale akurat w tym rejonie było sporo punktów, czyli innych osób i momentami nie wiedziałem, do kogo podlecieć. Są więc ujęcia, kiedy idzie wśród innych ludzi.

A kiedy był już na szczycie, to wyleciałem do niego dronem, a później nakręciłem go od obozu IV, bo od szczytu do IV były chmury.

W którym momencie Jędrek wziął drona do plecaka? 

Jak był na szczycie.

Piękna historia: dwaj bracia spiknęli się na szczycie K2, tyle że jeden tam wszedł, a drugi wyleciał dronem. 

Tak, wejść na K2 to rzecz wielka, ale wlecieć tam też jest niesamowite. Nie spodziewałem się, że się uda.

Marek Ogień opowiadał, że kiedy Jędrek zjechał, to na gorąco zapytał: „A widzieliście już ten materiał z drona?“. Ogień na to: „Nie, nie mogliśmy go widzieć, bo drona masz w plecaku – zabrałeś go z K2!“.  

Dobrze, że wszystko się udało, bo jak podleciałem pierwszy raz już do lądowania na szczycie, to dron będąc może z 3 metry nad ziemią stracił zasięg i zaczął wracać z powrotem. Więc kiedy tylko odzyskałem łączność, to wyleciałem ponownie i na szybko go posadziłem.

Jędrek spakował tego pierwszego drona do plecaka, a ty musiałeś do niego dolecieć dronem drugim. Jak długo trwał dolot?

Jakieś 8 minut. Dron leci do góry z prędkością około 10m/sek.

A na jaką wysokość mógłby dotrzeć?

Przypuszczam, że na ok. 9000 m n.p.m. – pod warunkiem, że by leciał z bazy w  miarę prosta trajektorią. Nie chciałem robić takich testów, bo dron może po prostu spaść. To już jest jednak latanie na granicy możliwości.

Jędrek opowiadał o akcji ratunkowej, w której i tobie jako pilotowi drona przyszło uczestniczyć. 

Przyszedł do nas kucharz z sąsiedniej wyprawy, który pierwszy wypatrzył przez lunetę gościa schodzącego w dziwny sposób: bardzo powoli, zatrzymującego się co chwilę, kładącego na śniegu itd. Widać było, że nie działa prawidłowo. Stwierdziliśmy, że jest daleko od drogi do obozu III. Wysłaliśmy Piotrka do bazy pod Broad Peak, aby uzyskać łączność. W tym samym czasie do bazy dochodził Kacper Tekieli, od którego dowiedzieliśmy się, że Rick Allen, Szkot z ich wyprawy, ma kłopoty: właściwie nie wiedzą dokładnie, co się stało, ale wpadł do szczeliny.

W efekcie podleciałem dronem na tyle blisko niego, że udało mi się zrobić zdjęcie. Tak że uzyskaliśmy koordynaty miejsca, w którym się faktycznie znajdował. A Rick, kiedy zobaczył drona, trochę się wziął za siebie i zaczął kierować się w stronę obozu III. W tym czasie Andrzej kontaktował się z bazą Broad Peak. Niby ruszała akcja wysłania kogoś do Ricka, ale jakoś niemrawo to szło. Mieli GPS i dane jego pozycji, ale nie potrafili wklepać ich do urządzenia. My, obserwując go przez lunetę, stwierdziliśmy, że za wysoko podszedł w stosunku do obozu 3, znajdującego się na takim ramieniu. Podleciałem więc znowu do niego. Wtedy zauważyłem, że idą po niego dwie osoby. W końcu trafili na siebie. Udało się.

Co będzie dalej z filmem z K2? To unikalny materiał. 

Andrzej będzie to ogarniał. Nie zdecydowaliśmy jeszcze, czy sam będzie robił postprodukcję, czy komuś to zleci. Ci, którzy dzisiaj bardzo by chcieli ten materiał, wcześniej niezbyt włączyli się w całą akcję.

Ale żeby samemu to spiąć, trzeba zainwestować spore środki. Trzeba film dobrze zmontować, zrobić dystrybucję z premierą w kinach, przez internet itd.

Na pewno zarówno wyprawa, jak i zgromadzony materiał mają swoją wartość.

Można zatem powiedzieć, że rozpocząłeś erę dronów w wysokich górach? 

Pewnie tak. Już wiele osób pyta o różne sprawy z tym związane. Bez wątpienia dzięki dronowi będąc w bazie możesz zobaczyć, jakie są warunki, czy jest śnieg i lód, czy wieje. Także do poszukiwań w takich obszarach jest chyba najlepszym na dzisiaj urządzeniem. Można nim też dostarczyć lekarstwa czy wiadomości.

A i jego widok, jak sami się przekonaliście, może dodać w trudnej sytuacji otuchy. 

Na dodatek używaliśmy drona, że tak powiem, turystycznego. Gdyby ktoś zbudował sprzęt specjalnie na takie warunki, można by dużo więcej osiągnąć. Na przykład zrzucać przy jego pomocy paczki ratunkowe.

Co sam zamierzasz dalej robić?

Zawodowo myślę działać w branży reklamowej. Współpracuję z agencją, która pośredniczy w załatwianiu takich specjalnych zleceń.  Jesienią planowany jest też wyjazd na Cho Oyu. Może byłaby to aklimatyzacja pod Everest? Tam były próby zjazdu, ale z tlenem. Poza tym nie był to jakby pełny zjazd.

Pozbieraliśmy moc doświadczeń, z których będziemy mogli teraz korzystać. Myśleliśmy, na przykład, żeby robić live streaming z wejścia i zjazdu, tak aby ludzie na żywo mogli oglądać to, tak jak się ogląda chociażby mecz. To też są emocje, jak ogląda się coś takiego na żywo.

A i same drony na pewno będę się szybko rozwijać. Wszystko jest sprawą technologii, baterii i żeby to jakoś sensownie latało.

Właśnie: jak radziłeś sobie z bateriami w tych temperaturach? 

Agregat pracował w bazie cały czas. Miałem osiem kompletów baterii, dwie ładowarki…

Zapewne powstanie też sieć dróg powietrznych. Pilot drona będzie w takim systemie pod kontrolą. To nie może być zostawione na samopas ze względu na bezpieczeństwo innych statków powietrznych i zagrożenia terroryzmem.

W sumie jest więc fajnie. Jest praca, są plany wypraw. Układam sobie wszystko powoli.