Pomyślałem: „Co ja tutaj robię?!”

Z Olkiem Ostrowskim, który jesienią zdobył i zjechał na nartach z Cho Oyu (8201 m.n.p.n.m.) rozmawia Piotr Pinkas

Olek Ostrowski, bieszczadzki narciarz, poszukiwacz przygód wyruszył z Polski w celu zdobycia i zjazdu na nartach z ośmiotysięcznika Cho Oyu (8201 m n.p.m.) 27 sierpnia. Na szczycie zameldował się 29 września. Natomiast do ojczyzny powrócił 8 października. Całkiem długa i odważna wyprawa biorąc pod uwagę, że śmiałek posiada dopiero 26 wiosen na karku, a historyczny wyczyn– wyjście i pionierski zjazd n nartach z Cho Oyu -którego jest autorem był solowym projektem. Od samego podnóża, aż po sam szczyt ośmiotysięcznika znajdującego się w głównej grani Himalajów Wysokich.

Wywiad z Olkiem planowaliśmy od dłuższego czasu. Pod koniec listopada nadarzyła się świetna, nieco spontaniczna okazja do jego przeprowadzenia. Z czego naturalnie skwapliwie skorzystaliśmy. Zapraszamy na wartką podróż podróż wprost z Wetliny na granicę chińsko-nepalską.

Piotr Pinkas – Była to twoja pierwsza wyprawa w Himalaje. Wątpliwości nie podlega, że był to ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny dla Twojego organizmu. Opowiedz proszę o tym aspekcie, jak zachowywał się Twój organizm? Z jakimi trudnościami zetknął się – organizm – podczas podejścia na szczyt?

Olek Ostrowski – Ogólnie, jeśli chodzi o wyprawę najtrudniejszy był fakt, że byłem sam, że cała działalność górska była samotna. To dawało mocno po „4 literach” fizycznie, a jak człowiek jest zmęczony to wiadomo, również poziom zadowolenia psychicznego leci w dół.Trzeba samodzielnie motywować się do wszystkiego, nikt Ci nie pomoże.Miałem różne wzloty i upadki, ale schodząc po akcji górskiej do bazy podczas aklimatyzacji ładowałem akumulatory i motywacja wracała.

– Zapewne było tam wiele innych ekip, szczególnie komercyjnych. Jak oni postrzegali Twój solowy plan? Jakie emocje wysyłali ze swojej strony?

– W bazie głównej pod Cho Oyu jest sporo ludzi, większość jak wspomniałeś to uczestnicy komercyjnych wypraw. Od ludzi, z którymi udało mi się nawiązać kontakt otrzymałem bardzo dużo pozytywnej energii. Mocno trzymali kciuki i dopingowali. Szerpowie z początku patrzyli na zasadzie „zobaczymy, czy sobie poradzi samemu..?”. Natomiast z biegiem wyprawy, gdy zobaczyli, że jednak sobie radzę, noszę ciężki plecak, zakładam kolejne obozy, działam z nartami to, można powiedzieć, że w końcu udało mi się wzbudzić podziw w ich oczach.

– Czy poznałeś jakiś nowych znajomych, nawiązałeś jakieś mocne przyjaźnie?

– Jak najbardziej. Przede wszystkim z chłopakami, którzy dzielili ze mną bazę, czyli Francuzem–Clement’em (25l), Sardyńczykiem Maxymiliano (42l) oraz Japończykiem – Hiromi (72l). Może nie są to przyjaźnie na śmierć i życie, ale bez tych osób czas spędzony w bazie nie byłby tak sympatyczny. Poznałem również fajnego wspinacza rumuńskiego Jastina. Mocnego zawodnika, bardzo w porządku człowiek. Intensywnie mi kibicował.

– A jak przebiegła sama aklimatyzacja?

– Powoli, gdyż nie mam organizmu, który aklimatyzuje się w super szybkim tempie. Muszę swoje przeżyć po prostu na kolejnych wysokościach, ale powoli, powoli za każdym wyjściem było coraz lepiej. Zrobiłem trzy wyjścia aklimatyzacyjne. Przed atakiem szczytowym spałem najwyżej na 7100 m, czyli w obozie drugim. Przed wyprawą zakładałem założenie jeszcze obozu 3 na wysokości ok. 7500 m n.p.m. – niestety nie udało się to z różnych względów, głównie czasowych.

Szczyt atakowałem z obozu drugiego, czyli do pokonania miałem 1100 metrów w pionie, co zajęło mi 15 godzin. Po wyjściu na szczyt czułem się fizycznie bardzo dobrze. Naturalnie „pikawa” i płuca szalały, ale na szczęście nie doskwierał mi ból głowy, a ogólne samopoczucie dopisywało. Byłem spokojny, jeśli chodzi o zjazd.

– Jak panowała pogoda podczas ataku szczytowego, była dla ciebie złośliwa, czy raczej cię oszczędzała?

– Pogoda podczas całej wyprawy bardzo mi sprzyjała, nie zmuszała mnie do pozostania w bazie. Może na początku, przedłużający się monsun dawał się we znaki w bazie, ale powyżej warunki były jak najbardziej OK. Poza jednym mocno-wietrznym dniem warunki atmosferyczne były bardzo dobre, co pozwoliło mi przeprowadzić bez żadnych problemów aklimatyzację. W czasie ataku szczytowego również miałem stabilną pogodę, bez silnego wiatru.

– Zdobyłeś szczyt i co wtedy? Jakie pierwsze uczucie? Jakie myśli w głowie?

– „Co ja tu robię?” (śmiech). Kopuła szczytowa jest wykańczająca, wchodzi się na wielkie wypłaszczenie, które nie chce się skończyć, a kolejny pagórek nie okazuje się szczytem. Sam wierzchołek jest na tyle upragniony, że człowiek się cieszy z tego powodu, że już nie musi iść dalej tak naprawdę. Super przeżyciem jest również fakt, że byłem sam na szczycie.W narciarstwie wysokogórskim zdobycie szczytu do dopiero dotarcie do punktu startowego zabawy. Zmęczenie jest spore, a chwilowa radość musi zostać zastąpiona wyostrzoną koncentracją, gdyż trzeba jeszcze zjechać. Duża, spełniona radość przychodzi po zejściu do bazy, a jeszcze większa po powrocie do domu.

– Czyli szampan i truskawki?

– Szampan i truskawki były podawane już na pokładzie samolotu powrotnego. Spotkałem polską stewardessę na trasie Katmandu – Abu Dhabi, która mnie pięknie ugościła smakołykami z klasy pierwszej.

– Pionierskie zjazdy narciarskie w Himalajach stają się coraz bardziej popularne, czy spotkałeś innych wspinaczy, którzy zamierzali pokonać drogę powrotną ze szczytu na nartach?

– W sumie kilka osób było w tym roku z nartami pod Cho Oyu. Licząc z pamięci jakieś 4 lub 5, które miały narty ze sobą. Była taka mocna parka Włochów i oni też mieli podobny cel, czyli zjazd ze szczytu. Reszta używała nart, ale ich głównym celem nie było zjechanie ze szczytu. Służyły im one, jako szybki środek do przemieszczania się między obozami. Niestety, jeśli chodzi o Włochów to mieli oni pecha, gdyż podczas zjazdu w czasie aklimatyzacji między obozami jemu odpięła się narta i poszła w lodowiec. Dlatego też zrezygnowali ze zdobywania szczytu na nartach i późniejszego zjazdu. Zdobyli go z tzw. „buta”. Rozmawiałem również z innym Włochem, który także planował zjazd, aczkolwiek narty udało mu się donieść wyłącznie do obozu trzeciego, gdzie stwierdził, iż narty są zbyt ciężkie i tam też je zostawił. Najprawdopodobniej, jako jedyny zjechałem na nartach w tym roku z Cho Oyu.

– A jak sam zjazd? Jesteś zadowolony z linii, jaką wykonałeś?

– Linia bardzo fajna, logiczny zjazd z samego szczytu do obozu pierwszego (6400 m n.p.m.), czyli najniżej jak się dało, gdyż na tyle pozwalały warunki śniegowe. Narty ściągnąłem jedynie na czas pakowania obozu drugiego. Zjazd ze szczytu do „dwójki zajął mi ok. 2 godziny, a odcinek z „dwójki”do „jedynki” pokonałem w ok. 1 godzinę przy zapadających ciemnościach. Ten fragment znałem dobrze z wcześniejszych zjazdów podczas aklimatyzacji.

– Czy podczas zjazdu natrafiłeś na jakieś newralgiczne momenty?

– W zasadzie góra jest technicznie łatwa. Zagrożenie lawinowe było niskie. Teoretycznie gdyby pogoda siadła to miałbym największy problem z orientacją. Na szczęście większość zjazdu pokrywa się z linią podejścia. Jest tylko jedno spore odstępstwo w okolicach 7800 m n.p.m. gdzie znajduje się spiętrzenie skalne. Trzeba sporo odbić żeby objechać tą przeszkodę. A tak poza tym to seraczki i szczeliny, ale nie dużo i bez super szału, jeśli chodzi o trudności związane z ich pokonaniem lub ominięciem.

– Czyli bezpiecznie.

– Bezpiecznie..

– Byłeś tam pierwszy raz. Ten wyczyn już za Tobą. Ustanowiłeś rekord, gdyż, jako pierwszy Polak zjechałeś na nartach z Cho Oyu. Pobiłeś również polski rekord w wysokości zjazdu na nartach. Czy rekord, ten formalny zapis jest dla ciebie ważną kwestią, jak do tego podchodzisz?

– Osobiście w ogóle nie podchodziłem do całej swojej wyprawy jak do bicia rekordu. Możliwość jego pobicia wyszła podczas realizacji całego przedsięwzięcia, gdyż sam termin zwraca na siebie uwagę. Liczyłem na to, że będzie to dobry wabik dla potencjalnego sponsora, ale i tak nic z tego nie wyszło. Nie jechałem tam, ani nie wybrałem tej góry, dlatego, że ma taką a nie inną wysokość żeby za wszelką cenę pobić ten rekord. Całą akcja wyszła przy okazji. Moim wielkim marzeniem od dawna było pojechać w Himalaje, marzenie to spełniłem i to jeszcze z nartami.

– Z całą pewnością wielu narciarzy będzie chciało wykonywać podobne wyczyny, być może nawet solowo. Jakie mógłbyś dać trzy rady dla kogoś, kto chciałby coś podobnego zaplanować i wykonać? Niekoniecznie na ośmiotysięczniku.

– Przede wszystkim duża motywacja. Wiara we własne możliwości organizacyjne, mentalne i fizyczne. Ciężki trening przed samą wyprawą oraz dużo szczęścia. Jest wiele zmiennych, które mogą zadecydować, że taka wyprawa nie dojdzie do skutku albo skończy się niepowodzeniem. Zaczynając od pogody, poprzez samopoczucie, a kończąc na zdarzeniach przypadkowych.

olek-ostrowski-8

– Jeśli chodzi o planowanie oraz liczbę grupy, to czy wykonałbyś podobny wyczyn raz jeszcze samodzielnie? Czy raczej wolałbyś pójść z większą ekipą?

– Raczej nie chciałbym powtarzać wyjazdu w jedne z najwyższych gór świata w pojedynkę, mimo, że czasem lubię spędzać samotnie czas w górach. Założeniem tej wyprawy nie był samotny wyjazd. Ekipa miała się składać z trzech osób. Z przyczyn finansowych nie udało siępojechać w takim składzie, ponieważ nie znaleźliśmy odpowiedniego dofinansowania (sponsora). Pozostała organizacja solowej wyprawy, trochę na wariackich papierach. Tak naprawdę tą wyprawę próbowałem zorganizować już od dwóch lat i byłem przez to bardzo zdeterminowany. W końcu się udało. Troszkę się zadłużyłem, wielu ludzi pomogło mi poprzez portal „Polak Potrafi”, znalazłem mniejszych sponsorów. Ogólnie wielu dobrych ludzi spotkałem na swojej drodze i przede wszystkim dzięki temu się udało. Wyprawy solowe to duże wyzwanie i satysfakcja, ale można to zrobić weselej, łatwiej i bezpieczniej w większym gronie.

– Jakieś duże plany, mocne wyzwania na przyszłość?

– Na razie nie planuję. Chciałbym nacieszyć się tym, co udało mi się szczęśliwie zrealizować. Muszę dopiąć jeszcze różne sprawy po wyprawowei rozliczenia. Na razie skupiam się by fajnie przejeździć zimę, a może na wiosnę uskutecznić jakąś mniejszą wyprawę, by pojechać, coś zobaczyć. Połączyć narciarstwo z podróżą.

– Tak esencja przygody.